Pan Perfekcyjny. Jewel E. Ann
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pan Perfekcyjny - Jewel E. Ann страница 3
– Sprawdziłam je – mówi Amanda przez interkom.
– Jesteś zwolniona.
Wstaje i zakłada torebkę na ramię.
– Rano zarejestruję się jako bezrobotna.
– Miłego wieczoru – mamroczę, posyłając jej spojrzenie, może nawet „to” spojrzenie.
– Dobranoc, Flint. – Puszcza do mnie oko.
Kiedy zamykają się za nią drzwi, wracam uwagą do wielkich, niebieskich, niemrugających oczu. Nawet policzki dziewczyny, które były lekko zaróżowione, gdy tu przyszła, pobladły. Zostały na nich jedynie ciemne piegi.
– Zwalniam ją codziennie. Ta kobieta nie szanuje swojego szefa.
Ellen pozostaje nieruchomo, wpatrując mi się w oczy.
Obracam się i biorę referencje z regału. Na kartkach, które trzymam, jest ich sporo. Są dobre, więc naprawdę nie mam powodu nie wynajmować jej lokalu, prócz mojej obsesji zapinania wszystkiego na ostatni guzik. Zawsze muszę sprawować absolutną kontrolę.
Na jej twarzy pojawia się ostrożny uśmiech.
– Jest pan trudny do odczytania, panie Hopkins.
Jestem mroczny.
– A pani jest nowym najemcą. Witam w naszych skromnych progach. Proszę o dwumiesięczny czynsz i złożenie podpisu na dokumentach. – Podsuwam jej ostateczną wersję umowy najmu, którą Amanda przypięła spinaczem do referencji, i podaję jej długopis.
Czuję w stosunku do niej pewną zazdrość. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak się z czegoś śmiałem. A twarz tej dziewczyny rozpromieniona jest niczym w wakacyjny dzień z powodu czegoś tak nieistotnego, jak przestrzeń biurowa w budynku poza centrum Minneapolis.
– Dziękuję. Poprawił mi pan nastrój na cały dzień. Do diaska, na cały tydzień. – Podpisuje się pełnym imieniem i nazwiskiem oraz parafuje w miejscach, w których Amanda umieściła strzałki na karteczkach samoprzylepnych. Na papierze ze wzorem w nuty wypisuje również czek.
– Proszę. – Otwieram szufladę z boku biurka i wyjmuję z niej klucze. – Oto dwa komplety. Jeden jest do głównych drzwi budynku, drugi do pani lokalu. Wszystko zabezpiecza alarm, więc później pokażę pani, jak wprowadzić własny kod. Od szóstej wieczorem do siódmej rano główne drzwi budynku są zamknięte. Jeśli będzie pani umawiała w tych godzinach spotkania z klientami, będzie ich pani musiała wprowadzić i wyprowadzić z budynku. W razie jakichkolwiek problemów proszę powiadomić Amandę, a gdyby nie odbierała, niech Pani zadzwoni do mnie.
– Amandę? Tę kobietę, którą właśnie pan zwolnił?
Wstaję, wkładam marynarkę, zapinam guzik i poprawiam krawat. Ellen uśmiecha się, jakby czekała na moją reakcję na swoje ostatnie pytanie.
– Tak. – Krótko i treściwie. Tylko tyle ode mnie uzyska.
Pięć lat zajęło Amandzie, by zadomowić się tu na tyle, bym jej potrzebował – ale tylko pod względem zajmowanego etatu. Mogłaby nasikać mi do kawy, a i tak bym jej nie zwolnił, ponieważ jest kobietą, której potrzebuje jeden z najlepszych adwokatów w Minneapolis – czyli ja. A jedyne, z czego cieszę się bardziej niż z jej zdolności przewidywania każdego mojego ruchu na dwadzieścia cztery godziny, zanim go wykonam, jest to, że ma męża i troje dzieci. Ja jestem dla niej tylko kwestią zawodową. Kropka.
– Proszę za mną. – Mijam Ellen, unikając szczęścia, które bije falami z jej zbyt obezwładniającego uśmiechu.
– Wydaje się, że na zewnątrz jest naprawdę chłodno. W zeszłym roku o tej porze było cieplej. – Ellen zaciera ręce i dmucha w nie, gdy jedziemy windą.
Mrużę oczy.
– W Minnesocie szesnaście stopni nie oznacza zimna. W zeszłym roku o tej porze było nienaturalnie ciepło. Teraz panuje zupełnie normalna temperatura.
– Przeprowadziłam się tu z Kalifornii. – Wzrusza ramionami i ponownie chucha na ręce.
– Wiem. – Ruchem głowy wskazuję na drzwi, które się rozsuwają.
– Oczywiście. – Uśmiecha się i wysiada z windy. – Z moich referencji.
Zerkam na jej tył. Choć nie chcę zwracać uwagi na jej subtelne krągłości i jędrne pośladki, robię to mimowolnie.
– Idzie pan? – Przez ramię rzuca zalotne spojrzenie.
Nie sądzę, by próbowała flirtować, to tylko przyjazny gest. W ten sam sposób patrzyła na mnie żona.
– Tak. – Odpycham od siebie tę myśl i idę za nią do drzwi po lewej.
– W sumie są tu cztery pomieszczenia, prawda?
Używam swojego klucza, by otworzyć drzwi, i wyłączam alarm.
– Tak. Na dole jest mój gabinet, po drugiej stronie lobby znajduje się optometrysta, a po drugiej stronie pani lokalu mieści się biuro rachunkowe. Proszę… – Odsuwam się. – …panel jest gotowy, by wprowadziła pani sześć cyfr.
Wpisuje dwie, następnie zerka na mnie.
– Przygląda się pan, jakie cyfry wprowadzam?
– Dzięki mojemu kodowi mam dostęp do wszystkich pomieszczeń. Nie może mi go pani ograniczyć.
– Często używam tego samego kodu do różnych celów. – Zaciska usta w sztywny uśmiech.
Wzdycham i odwracam się do niej plecami.
– Dziękuję. – Klawiatura pika czterokrotnie.
Wracam do panelu i wciskam klawisz, by zatwierdzić.
– Ten kod umożliwi pani również wejście do budynku.
Kiwa głową i rozgląda się po pustym pomieszczeniu, na którego końcu znajduje się łazienka. Wypełnia je znajome nucenie. Melodia to You Are My Sunshine. Znam ją, ponieważ Heidi śpiewała to Harrisonowi milion razy. Dlaczego dziewczyna nuci tę piosenkę?
– Bardzo podoba mi się ta przeszklona ściana.
Odchrząkuję, kiedy orientuję się, że ponownie wgapiam się w nią zbyt intensywnie.
– Ma pani jeszcze jakieś pytania, zanim odejdę?
Obraca się, kontynuując nucenie. Spoglądam przez okno ponad jej ramieniem, ponieważ nie potrafię patrzeć na nią, nie wpatrując się natarczywie. Jest w niej coś takiego, co mnie pobudza i wpływa na moją samokontrolę. Parokrotnie zaciskam dłonie w pięści, po czym zerkam na zegarek. Może zdążę pójść na siłownię, nim będę musiał odebrać syna z robotyki, którą ma po szkole.
– Nie, żadnych. W weekend przeniosę