Pan Perfekcyjny. Jewel E. Ann
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pan Perfekcyjny - Jewel E. Ann страница 4
– Dobrze więc. – Powoli wycofuję się do drzwi. – Ma pani numer do Amandy, więc wszystko ustalone? – To kryptonim dla „nie muszę już pani oglądać, no chyba że wydarzy się jakaś katastrofa”.
– Tak, wszystko ustalone. – Kciuk i palec wskazujący układa w kółko, pokazując, że wszystko jest okej.
ROZDZIAŁ 2
Najtrudniejsza w odebraniu komuś życia jest świadomość, że nic nigdy tego nie naprawi.
Ani milion „przepraszam”.
Ani najsilniejszy klej.
Ani nieskończona dobroć dla świata.
Przeważnie udaje mi się oszukiwać samego siebie, by wierzyć, że mój syn jest darem i jestem wart bycia jego rodzicem, choć czasami widzę jasno, że wychowywanie go i kochanie stanowi dla mnie największą karę. Kiedy będzie na tyle duży, by zrozumieć, co stało się z jego matką, znienawidzi mnie niemal tak mocno, jak sam siebie nienawidzę.
– Jestem jedynym dzieckiem, które je takie dziwaczne rzeczy na lunch. – Harrison popija swojego shake’a bez laktozy przy kuchennej wyspie, gdy przygotowuję mu wolne od alergenów drugie śniadanie.
– Wydałem sporo pieniędzy na twoje testy alergiczne. Nie wspominając już o niezliczonym czasie poświęconym na czytanie wiadomości w tej kwestii. Lepiej idzie ci w szkole, lepiej też się dogadujemy, więc mam gdzieś to, że jesteś jedynym, który je „zdrowe” rzeczy na lunch.
– Dzieci się ze mnie śmieją.
– Dzieci są głupie.
– Ja też jestem dzieckiem.
– Jesteś wyjątkiem, dlatego się z ciebie wyśmiewają.
– Są zazdrosne, że nie jestem głupi?
– No właśnie. – Wkładam do pudełka zamarznięty wkład żelowy.
Przewraca oczami. Ten dzieciak jest stanowczo za mądry.
– Napisała do mnie twoja nauczycielka fizyki. Twierdzi, że nie oddałeś pracy.
Harrison wkłada kurtkę i bierze pojemnik z lunchem.
– Bo jest bez sensu.
– Dlaczego? – Zamykam aktówkę i upewniam się, że wszystkie światła są pogaszone, nim wyjdziemy z domu i zaczniemy nowy tydzień.
– Podręczniki są przestarzałe. Przekazują nam nieaktualne wiadomości. Mamy listę źródeł informacji i nie możemy korzystać z żadnych innych, więc generalnie rzecz biorąc, nauczycielka chce, bym bazując na starożytnych źródłach, napisał kiepską pracę, a to przecież strata czasu.
Poganiam go w drzwiach, by szybciej znalazł się w samochodzie.
– Masz dwanaście lat. Nie pracujesz, nie masz poważnych obowiązków. Masz wiele wolnego czasu. Powtarzałem ci już milion razy, że masz traktować szkołę jak pracę.
Zapina pas, gdy wyjeżdżam z garażu.
– Dobra, mam czas, ale i tak tego nie zrobię, ponieważ obraża to moją inteligencję.
Moje dziecko jest „lekko” autystyczne. Lekarze zdają się nie dostrzegać problemu, jeśli chodzi o to pokolenie. Nie ma jednoznacznego sposobu na zdiagnozowanie go, nie ma szczepionki, by zapobiec chorobie, ani leku, by zlikwidować objawy.
Harrison nałogowo pożąda informacji. Rzadko widuje się go bez słuchawek, gdy wchłania programy na wszelkie tematy, począwszy od sztuki nowoczesnej po teorię ewolucji. Ma problemy z zapanowaniem nad emocjami, więc niezbyt dobrze radzi sobie w kontaktach z rówieśnikami, i zaskakujące poczucie humoru, co jest interesujące, bo rzadko trafia z tym w gust innych osób. Prócz tego jest dość „normalnym” dwunastolatkiem.
– Zagrajmy, Harrisonie.
– To głupie. – Jak na zawołanie wkłada słuchawki do uszu, ucinając rozmowę.
– Uwali cię, jeśli nie napiszesz tej pracy. To będzie chyba jeszcze większa obraza dla twojej inteligencji. – Zerkam na niego, ale już nie słucha.
Poranek spędzam w sądzie, przed udaniem się do biura kupuję lunch.
– Hej, jak poszło? – pyta Amanda, kiedy rzucam aktówkę na biurko i rozpinam marynarkę.
– Wygraliśmy.
– Gratulacje. Kiedy ostatni raz przegrałeś? Nie pamiętam. – Ściąga usta na jedną stronę.
Nie musi pamiętać. Ja pamiętam aż za dobrze. Pamiętam wszystkie sprawy, które przegrałem, odtwarzam je w głowie w nieskończoność, zastanawiając się, co mogłem zrobić inaczej. Następnie mój umysł zawsze wraca do Heidi, mojej największej przegranej, bez możliwości apelacji.
– Co to za dźwięk? – Siadam w fotelu i wyciągam kanapkę z brązowej papierowej torebki, zerkając przy tym na sufit.
– Ellen. Wprowadziła się w weekend. I pomalowała lokal.
– I? – Krzywię się do sufitu, gdy hałasy nie ustają.
– I dziś przyjmuje już pacjentów. W tej chwili grają na bębnach, ale jakąś godzinę temu słyszałam gitarę i śpiew. Chyba Koła autobusu.
– Wyjaśnij. – Odwijam kanapkę, wzdrygając się.
Amanda przerzuca jasne włosy za ramię.
– To o autobusie i kołach, które się kręcą, ludzie wsiadają i wysiadają, klakson trąbi…
Przerywam jej spojrzeniem, może nawet „tym” spojrzeniem. Właśnie dlatego muszę zwalniać ją każdego dnia.
Szczerzy zęby w uśmiechu. Jej przemądrzała postawa wciąż się utrzymuje, podobnie jak pewność siebie. Dzięki pracy dla mnie zarabia przyzwoite pieniądze, więc po trzech ciążach zakończonych cesarskim cięciem mogła pozwolić sobie na operację plastyczną brzucha i członkostwo na siłowni, poza tym wydaje mi się, że zrobiła coś z żylakami. Jestem pewien, że kiedy schudnie, zostawi męża. Cały czas się z tym spotykam. Do diabła, żyję z tego.
– Jest muzykoterapeutą, Flint. Powiedz, proszę, że wiedziałeś, iż z jej działalnością będzie wiązała się muzyka. Jeśli nie, będę musiała się za ciebie wstydzić.
Łup, łup… Łup… Łup, łup, łup…
Ponownie spoglądam w górę, przeżuwając powoli.
– To