Pan Perfekcyjny. Jewel E. Ann
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pan Perfekcyjny - Jewel E. Ann страница 20
Cam wskazuje ruchem głowy na scenę.
– Boks w kącie jest pusty.
– Dzięki – mówimy jednocześnie z Ellen.
– Co stało się z „nie mam dwunastu lat”? – pytam szeptem przy jej uchu, gdy przedzieramy się pomiędzy małymi okrągłymi stolikami.
– Zmieniłam zdanie. – Siada w boksie z niskimi, półokrągłymi oparciami, zdejmuje płaszcz, pod którym ma dopasowany golf obejmujący jej piersi niemal tak ładnie, jak jasne jeansy opinają jej nogi i pośladki. Kasztanowe włosy i jasne, niebieskie oczy… Wszystko to z pewnością będzie moją zgubą. Czuję to.
Zajmuję miejsce obok niej, byśmy mogli patrzeć na scenę.
– To co zwykle, panie Hopkins? – pyta kelnerka.
Kiwam głową.
– A dla pani?
– Poproszę chardonnay.
– Mieszkałaś więc w centrum? – Wpatruję się w wykonawcę na scenie, rozpoczynając pogaduszki ze swoją towarzyszką, ponieważ nadal nie wiem, co mnie opętało, by do niej zadzwonić.
– Przez pół roku, po czym się przeprowadziłam. Nie umiałam znaleźć blisko szpitala czegoś, co spełniałoby kryteria mojego budżetu. I nie mieszkałam sama.
– Współlokatorka zgodziła się na półroczną umowę?
– Współlokator.
Rozluźniam nieco krawat i zdejmuję marynarkę.
– Facet? Zamieszkałaś z jakimś typem, którego nie znałaś?
– Tak jakby. Był właścicielem budynku, ale większość czasu spędzał na Florydzie, gdzie miał inne mieszkania. Jego siostra jest pielęgniarką w szpitalu. Poznałam ją, gdy przyjechałam na rozmowę kwalifikacyjną, i wtedy podała mi na niego namiar. Wiem, wiem, głupio postąpiłam, bo mógł okazać się seryjnym mordercą.
– Właśnie tak trafiłaś do tego baru?
– Tak. Nick, właściciel mieszkania łamane przez mój współlokator łamane przez człowiek niebędący seryjnym mordercą, przyprowadził mnie tu. Później sama przychodziłam, gdy nie było go w mieście.
Kelnerka stawia na stoliku nasze napoje.
– To woda?
Kiwam głową.
– Z limonką. Prowadzę.
– Jesteś ostrożny.
– Tak. – Wracam uwagą do saksofonisty na scenie. Czuję, że Elle się we mnie wpatruje, ale nie zamierzam pozwalać, by ciągnęła ten temat. – Co robiłaś, gdy zadzwoniłem?
– Masturbowałam się. – Uśmiecha się, patrząc na scenę.
– Pytam poważnie.
Wzrusza ramionami.
– Odpowiadam poważnie. – Spogląda na mnie, upijając łyk wina. – Ale… – Odstawia kieliszek. – Jeśli to zbyt wielka szczerość, to… – Patrzy w sufit. – …powiedzmy, że polerowałam srebra. A może myłam włosy. Pisałam muzykę koncertową. Studiowałam naturę kompozycji muzycznej. Robiłam na drutach. Wybierz sobie.
Drapię się po karku. Jest w niej coś takiego, co odrzuca moje ciało. A może nie chodzi o nią. Może to jest we mnie i muszę jedynie zrozumieć jej motywy. Choć nie sądzę, by jakieś miała, przez co czuję się nieswojo.
– Dlaczego zostałaś muzykoterapeutką?
– Ha! Serio? Teraz chcesz to wiedzieć? A gdzie były te pytania na rozmowie przed wynajmem? Nie ma mowy. Ty pierwszy.
Pochylam się, kładę rękę na oparciu za jej plecami.
– Dobra. Co chcesz wiedzieć?
– Dlaczego Cam zachowywał się, jakbyś był sławny?
Uśmiecham się.
– Nie jestem.
Obraca się do mnie, unosząc nogę, stopę opiera na siedzisku, a kolano przyciąga do piersi.
– Może nie, ale Cam uważa cię za kogoś ważnego, przynajmniej jeśli chodzi o świat futbolu.
Popijam wodę, po czym patrzę na plasterek limonki, który utknął pomiędzy kostkami lodu.
– Grałem na studiach i zostałbym zawodowcem na pozycji skrzydłowego, gdybym nie rozwalił kolana. Przerwałem studia prawnicze i stałem się agentem bardzo obiecującego rozgrywającego. Właśnie stąd jestem znany. Jestem człowiekiem stojącym za zawodnikiem, który zapewnił Minnesocie ich pierwsze zwycięstwo w Super Bowl. Gość przeszedł na wcześniejszą emeryturę, a ja zdobyłem dyplom i jakoś leci…
– Dobra historia.
Wcale nie. Jest tak cholernie tragiczna, że każdego ranka ledwie mam siłę wstać z łóżka.
– Nie wyglądasz na szczęśliwego. Gdzieś po drodze zginęła twoja żona, prawda?
Kiwam głową.
Ellen odpuszcza. Nie pyta w jaki sposób, kiedy i dlaczego. Nie wyjawiłem najstraszniejszej rzeczy, a ona nie drąży tematu. Znów nie potrafię odgadnąć jej motywów.
Przez następną godzinę patrzymy na grający zespół. Ellen dopija wino, ale odmawia, gdy kelnerka proponuje drugi kieliszek. Temat zmarłej żony zawsze prowadzi donikąd. Zabija nastrój. Dzisiejszy wieczór nie stanowi wyjątku.
– Chodźmy. – Wstaje.
Zostawiam pieniądze na stole i idę za nią do drzwi, pogrążony w wyrzutach sumienia z powodu ponad godzinnego milczenia.
– Przepraszam, że nie rozma…
Obraca się, chwyta mnie za klapy marynarki i ciągnie za róg, do bocznej uliczki. Całuje mnie. Bierze mnie za ręce i kładzie je sobie w pasie.
– Dotknij mnie – szepcze przy moich ustach.
– Gdzie? – Napieram na nią całym ciałem, aż opiera się plecami o mur.
– Wszędzie… – Oddycha ciężko, liżąc i ssąc skórę za moim uchem, tuż ponad kołnierzykiem koszuli. – Wszędzie… po prostu… dotykaj. – Słyszę ból w jej głosie, jakby była w agonii i tylko moje dłonie mogły ją uratować.
Dotykam wszędzie, sprawiając, że jęczy przy moich wargach, podtrzymując się moich ramion, by stać prosto, błagając, bym sprawił jej rozkosz dotykiem – w ciemnej uliczce o północy. Każdy, kto by nas zobaczył, pomyślałby, że tylko się całujemy. Jej płaszcz skrywa moją dłoń