Hybryda. Tom 1. Joe E. Rach
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hybryda. Tom 1 - Joe E. Rach страница 20
Wstałam i ukłoniłam się wszystkim z szacunkiem. Humor poprawiło mi to, że patrzyli na mnie z sympatią. Byłam świadoma, że nie uniknę pytań i najbardziej obawiałam się, aby moje tajemnice nie spowodowały ich niechęci. Chwilowo nie miałam jednak pomysłu, jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie wiedziałam, na czym stoję. Nadal byli dla mnie obcy, nie znałam ich i nie miałam pojęcia, ile im mogę powiedzieć. Na razie musiałam milczeć. – Dopóki nie nabiorę całkowitej pewności co do ich wierności i przede wszystkim do chęci zatrzymania wszystkich informacji o mnie w tajemnicy, nie mogę ryzykować – pomyślałam.
Od jutra postanowiłam delikatnie podpytywać ich o rożne sprawy, by wyczuć sytuację.
Tymczasem podeszliśmy już pod celę. Wojownik ZEN otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka. Zawahał się trochę przed wyjściem, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Rzucił tylko na odchodnym:
– Do jutra ślicznotko – i zostawił mnie samą.
Przyszło mi na myśl, że trochę za bardzo się spoufala. Niestety, byłam dla niego tylko więźniem. Poza tym, tak w rzeczywistości, nikt nie miał pojęcia, kim jestem. Jako kobieta związana kiedyś z Królem i to nieoficjalnie, w hierarchii naszej Rasy właściwie byłam nikim.
Nie chciałam jednak myśleć o tym teraz. Wystarczało mi rozterek, jak na jedną noc. Na taki stan najlepszym remedium najczęściej okazywała się wciągająca lektura. Wzięłam więc niedokończoną książkę z wczoraj i zagłębiłam się w jej treść. Przed południem skończyłam czytać z twardym postanowieniem, by zasnąć, nie zaprzątając sobie głowy problemami. Pomyślałam, że wieczorem, wypoczęta, z jasnym umysłem, będę miała więcej czasu na opracowanie jakiejś strategii.
Zasnęłam momentalnie. Śnił mi się Mistrz. Widziałam jego doskonałą postać i piękną twarz. Kochał mnie, a ja szalałam ze szczęścia jak pijany zając. Zatraciliśmy się w pocałunkach, w seksie. Było CU-DOW-NIE!
ROZDZIAŁ 8
Przebudzenie było okropne. Zamiast twarzy ukochanego, zobaczyłam szare, smutne ściany. Wzdrygnęłam się rozczarowana. Chwilowo moja rzeczywistość jawiła się w szarych kolorach. Do północy zostały jeszcze trzy godziny, miałam więc trochę czasu. Nie spodziewałam się, że ktoś przyjdzie po mnie wcześniej. Wstałam jednak i na wszelki wypadek przygotowałam się do wyjścia: umyłam, ubrałam i uczesałam.
Siedząc na łóżku po turecku, oparta o zimną ścianę, zaczęłam zastanawiać się, o co zapytać dziś Wojowników. A może Mistrza?! Nie byłam pewna, czy on zechce zamienić ze mną chociaż słowo. Postanowiłam jednak spróbować.
– Kurczę, żebym się tylko nie wygłupiła! Co będzie, jeśli w jego pobliżu nie zdołam wydukać czegoś rozsądnego i wyjdę na idiotkę? – opanowały mnie czarne myśli. Trzeba było odpędzić to durne rozumowanie, powodujące tylko coraz większą nerwowość, więc zaczęłam zastanawiać się intensywnie, jak z nimi wszystkimi postępować. Nigdy nie spodziewałam się, że najsilniejsi i najgroźniejsi członkowie naszej Rasy, mogą być jednocześnie tak mili i łagodni. Oczekiwałam ostrych, agresywnych samców, a tu takie zaskoczenie! To akurat było dla mnie ze wszech miar sprzyjające. Pogrążona w rozmyślaniach, nie zauważyłam nawet, kiedy zbliżyła się północ. Dopiero odgłosy dochodzące z korytarza przywróciły mnie do rzeczywistości. Po chwili usłyszałam odsuwanie zasuwy w moich drzwiach i pukanie.
– Proszę wejść – powiedziałam.
Tak, jak się spodziewałam, w drzwiach stanął Wojownik ZEN. Nie wiedziałam, czy to Mistrz wyznaczył go na mojego opiekuna, czy on sam podjął taką inicjatywę. Jedno było pewne, zawsze kręcił się w moim pobliżu. Teraz stanął blisko mnie i zapytał:
– Wyspałaś się? – Usłyszałam jak intensywnie wciąga mój zapach. Drgnęłam, odsuwając się trochę od niego.
– Tak. Spałam dobrze. – Zrobiłam parę kroków w stronę drzwi, chcąc, by dzielił nas większy dystans. – Idziemy? – zapytałam.
– Oczywiście. Przygotuj się na ciężką rywalizację. Porobiliśmy zakłady, kto dzisiaj wygra: ty czy WIKTOR. Nawet Mistrz dał się wciągnąć – poinformował mnie. – Ja postawiłem na ciebie. Wszyscy są bardzo podekscytowani. MARCJAN i ANAKLET, choć mieli dzisiaj coś do załatwienia w mieście, zdążyli już wrócić. Ledwie zaszło słońce, a już ich nie było. Koniecznie chcieli być tu przed pojedynkiem. Wrócili przed kwadransem, bo jak stwierdzili, nie przepuściliby takiego widowiska. Tak więc dzisiaj masz komplet widzów. – Zaśmiał się.
– No, pięknie! – powiedziałam z przekąsem.
– Nie przejmuj się. Nawet, jeśli WIKTOR cię pokona, nie będziesz się miała czego wstydzić. Jesteś doskonale wyćwiczona – pochwalił mnie. – Nie pogniewam się, jeśli przegram zakład. Ale postaraj się choć trochę utrzeć nosa temu pyszałkowi.
Wiedziałam, że bez problemu dam sobie radę z każdym z nich. Najgorsze było to, że Mistrz zamierzał mnie obserwować. A ja w jego obecności miałam nogi jak z waty.
– Ciężko jest biegać na wacianych nogach! – pomyślałam.
Kiedy weszliśmy do sali, wszyscy czekali na nas. Jak zwykle pięknie się ukłoniłam. Zobaczyłam same uśmiechnięte twarze. Tylko Mistrz był poważny i zaledwie minimalnie skinął głową na moje powitanie.
Miałam na sobie mocno dopasowane, elastyczne legginsy i czarny top na ramiączkach. Lubiłam ubrania typu „druga skóra”. Miałam co pokazywać, więc to robiłam. Odrobina kontrolowanej próżności pomagała mi trzymać się dzielnie przy tym facecie. Widząc, jak wszyscy pożerają mnie wzrokiem, poczułam się jeszcze pewniej.
– Pokażę ci, co potrafię, Panie Poważny – pomyślałam, patrząc na Mistrza. Wewnętrzny głos szeptał mi uparcie, że dla niego powinnam być najlepsza, najszybsza, najmocniejsza. Zasługiwał na kogoś wartościowego, a ja pragnęłam, by za taką mnie uznał.
– Gotowa do walki? – zapytał WIKTOR.
– Jasne – rzuciłam. – Tylko żeby było jasne: pracują same mięśnie. Żadnego turbo-doładowania mocą. Mam nadzieję, że wszyscy będą tego pilnować.
– Nie martw się, KALO. Użycie mocy przez któregoś z was oznacza przegraną – powiedział ZEN.
– OK. W takim razie, ile czasu biegniemy?
– Dopóki jedno z was nie straci sił.
– W porządku – zgodziłam się bez wahania. – Ale wszystko na maksa. Największe pochylenie i największa prędkość. Bez rozgrzewki.
– Zgoda. – WIKTOR pokiwał głową, aprobując moje warunki.
Podeszliśmy do bieżni. Już wczoraj byłam pod wrażeniem sprzętu, jaki tu mieli. Musiał być robiony na zamówienie. Był wypasiony w każdym calu. W końcu używali go przecież najwięksi twardziele na świecie. Bez ociągania weszłam na wybieg. Wojownicy ustawili się wokół nas. Na sygnał rozpoczęliśmy wyścig. Natychmiast poczułam, jak moje mięśnie „z uśmiechem” ruszyły do ataku. „Chłopaki” wzięli