Aremil Iluzjonistów: Uwikłani. Alicja Makowska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Aremil Iluzjonistów: Uwikłani - Alicja Makowska страница 6

Aremil Iluzjonistów: Uwikłani - Alicja Makowska

Скачать книгу

uniósł na nią wzrok.

      – Tak?

      – Przyszłam odebrać brata – odpowiedziała Luv, stając obok katedry tak, by nauczyciel mógł ją widzieć. – Wie pan, ten chłopak jest ważny. Zdarzyć się może, że zostanie przywódcą klanu Incerno.

      Położyła rękę na rękojeści. Delikatny akcent, ot tak niewielki gest, aby wzmocnić wagę swoich słów.

      W rzeczywistości jego interpretacja była o wiele głębsza. Luv mogła pokazywać się z bronią, odkąd ukończyła Kolegium. Jej broń była dowodem tożsamości. Ludzie widząc ją na ulicy, szeptali za jej plecami, zastanawiając się, czy widzą jeszcze ucznia, czy już iluzjonistę. W mieczach iluzjonistów drzemała wielowiekowa tradycja, której nowinki takie jak broń palna, nie zdążyły wyprzeć. Miecz oznaczał rangę, a także honor i sprawiedliwość. Pokazywanie się z mieczem niosło za sobą jasny komunikat, że jego posiadacz przemawia w imieniu nie tylko swoim, ale kasty, którą reprezentował.

      Jej rozmówca musiał właściwie zinterpretować gest, bo zaraz wyprostował się jakby kij połknął.

      – Przy okazji, czy mogę spytać o jego postępy w nauce?

      – Ta-ak, oczywiście… – Nauczycielowi zaczął plątać się język. Otworzył wyprawiany skórą dziennik i zaczął wertować kartki.

      Luv pokręciła z niedowierzaniem głową. Chciał jej pokazać parę numerów? Nic nieznaczących stopni? Płynnie weszła w swoją rolę, udając zakłopotaną.

      – Och… musiał mnie pan źle zrozumieć.

      Mężczyzna uniósł zdziwiony wzrok. Przymknął dziennik, zaznaczając wskazującym palcem miejsce, do którego dotarł.

      – Źle zrozumieć?

      – Wie pan, jakie cechy powinien posiadać przyszły następca klanu?

      – Ależ skąd, panienko! – Podrapał się za uchem, by zrobić coś z wolną ręką. – Skąd ja…? Przecież nie należałem nigdy do żadnego klanu… Ba! Co dopiero mówić o przywództwie!

      Luv uśmiechnęła się w głębi ducha. Rozmowa szła płynnie po wytyczonych przez nią torach.

      – Wiedza naturalnie jest ważną umiejętnością, ale od czego są doradcy, prawda?

      – Nie sposób się z panienką nie zgodzić. – Palce wolnej ręki podrygiwały mu w niekontrolowany sposób.

      – Przywódca powinien rozwijać swój hart ducha, wytrzymałość. Umieć wydawać rozkazy i je egzekwować – wyliczała. – Jak Den radzi sobie w ćwiczeniach fizycznych?

      – Jak sobie radzi… oczywiście… dobrze – dukał. – Ćwiczy razem z innymi.

      – Nie powinien go pan oszczędzać – powiedziała Luv, pozwalając, by perswazja w jej głosie była wyraźna i słyszalna. – Właściwie, powinien wymagać pan od niego dwa razy więcej niż od reszty.

      – Powinienem?

      – Ależ oczywiście! Co innego go zahartuje lepiej od morderczego treningu? Szkoła hartuje ducha, z pewnością zdaje pan sobie z tego sprawę?

      – Ja… tak, oczywiście.

      – Jeśli będzie pan mu pobłażał, wyrośnie na lenia. A my potrzebujemy silnego przywódcy.

      Sugestia działała. Cały plan opierał się właśnie na tym, by wmówić nauczycielowi, że to od niego zależy przyszłość klanu.

      – Byłoby nawet dobrze, gdyby był pan dla niego niesprawiedliwy…

      – Słucham? – Wytrzeszczył na nią oczy.

      – Wie pan, tak między nami… – Nachyliła się i dokończyła szeptem, choć byli sami w sali. – Dorosłe życie pełne będzie niesprawiedliwości. Jeśli już w szkole Den nauczy się z nią walczyć, to pokona tę barierę także później. – Wyprostowała się. – Nie sądzi pan?

      – Ależ sądzę… tak, właśnie tak jak panienka.

      – Możemy zawrzeć między sobą umowę?

      – Będę zaszczycony. – Zamknął i odłożył dziennik.

      Luv uśmiechnęła się do niego promiennie. Opuściła luźno rękę i ruszyła wzdłuż rzędu ław. Gdy była już przy wyjściu, na równoległy korytarz zaczęła wychodzić grupa uczniów. Mimo że wszyscy byli ubrani w jednakowe stroje – granatowe spodnie i lniane koszule – Luv bez trudu wypatrzyła Dena. On również od razu ją dostrzegł. Oddalił się od grupy i podbiegł do niej.

      – Luv, a co ty tu robisz?

      – Przyszłam po ciebie. Chodź, mama nas potrzebuje. – Pchnęła go przodem ku wyjściu i odwróciła się jeszcze na moment do nauczyciela. – Powierzam panu przyszłość Incerno, niech mnie pan nie zawiedzie.

      Mogłaby przysiąc, że dreszcz przebiegł mu po plecach, gdy wychodziła ramię w ramię z bratem.

*

      Ledwo wyszli z głównego budynku, Den zaczął włazić jej na głowę.

      – Co mu powiedziałaś? Jak go przekonałaś?

      Luv zatrzymała się, okręciła się i dała mu pstryczka w nos.

      – Auć!

      – Nie za dużo chciałbyś wiedzieć?

      Nawet bez tego wzbudzali niemałe zainteresowanie. Luv wyłapała z otaczającej ich kakofonii adresowane do nich komentarze:

      – To rodzeństwo Incerno?

      – Ta dziewczyna ma przy sobie miecz.

      Przyspieszyła kroku, chcąc znaleźć się poza zasięgiem tych szeptów. Den ruszył za nią. Nie wyczytał jednak prawidłowo jej intencji.

      – Czekaj, no! Dokąd ci się spieszy?

      Luv wyszła poza dziedziniec otaczający szkołę i westchnęła z ulgą.

      – Na trening – rzuciła, zgodnie z prawdą.

      – To mama nas przypadkiem nie potrzebuje?

      – Okłamałam cię – wyjaśniła. – Wiedziałam, że o tej porze będziesz kończył.

      Den spojrzał na nią z wyrzutem.

      – Dlaczego?

      Musiał zadawać tyle pytań? Musiał. Inaczej nie byłby sobą.

      – I po kiego paradujesz z tym? – Wskazał na jej pas, do boku którego przypięta była pochwa z mieczem. Wypolerowany jelec broni błyszczał w słońcu i przyciągał wzrok przechodniów.

      – Bo mogę – odparła lakonicznie. – To wszystko było częścią planu.

      – Planu?

Скачать книгу