Odyssey One. Tom 6. Przebudzenie Odyseusza. Evan Currie

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Odyssey One. Tom 6. Przebudzenie Odyseusza - Evan Currie страница 2

Odyssey One. Tom 6. Przebudzenie Odyseusza - Evan Currie

Скачать книгу

otaczającą go czerń gwiazdy. Garstka z nich poruszała się, i to właśnie im przyglądał się uważnie.

      Oczywiście nie były to gwiazdy. Przyglądał się bowiem światłom roju konstrukcyjnego, nowego wytworu ziemskiego Działu Badań Technicznych. Samoreplikujące się roboty, zbudowane dzięki połączeniu technologii Ziemian, Priminae i odrobinie inspiracji Drasinami.

      Ten ostatni element martwił wielu ludzi, w tym jego, ale Eric od dawna wiedział, że technologia to narzędzie. Nawet ta, która stworzyła Drasinów. Nie było sensu gniewać się na narzędzie czy się go obawiać. Emocje należało zachować dla osoby je dzierżącej. Jako że ludzie posługujący się tym narzędziem byli Ziemianami, a nie władcami jakiegoś złowrogiego Imperium, na razie starał się nie oceniać samej technologii.

      Chwilowo bardziej interesowało go, co robią niż jak.

      Rój był elementem tytanicznego planu odbudowy Układu Słonecznego i zaczął jako relatywnie niewielka część całości, która wkrótce urosła do niezwykłej skali. Z użyciem materiałów pozostawionych na dawnej orbicie Marsa – bilionów martwych Drasinów i dwóch bezpańskich księżyców – Rój, początkowo jedynie samoreplikujący się, zaczynał budowę pierwszej naprawdę wielkiej ziemskiej konstrukcji.

      W skali Kardaszewa była to nieduża rzecz, ale i tak robiła wrażenie. Pierwsze satelity znajdowały się już na orbicie słonecznej w okolicach Merkurego. Były kolektorami mocy, pobierającymi promieniowanie słoneczne i przechowującymi je na użytek innych projektów. Na razie w większości zasilały Rój, ale procent ten malał w miarę, jak powstawały nowe satelity.

      Eric widział plany na przyszłość układu i mimo pewnych obaw co do źródeł technologii znalazł się pod wrażeniem rozmachu wizji jej projektantów.

      Były to jednak plany na później. Teraz miał wciąż robotę do wykonania.

      Weston rzucił ostatnie spojrzenie na mknące przez kosmiczną czerń światła. Pomyślał o wszystkich, którzy zginęli na Marsie, i odmówił cichą modlitwę, po czym opuścił pokład obserwacyjny.

      Ranquil, planeta Priminae

      Admirał Rael Tanner spoglądał na nocne niebo nad planetą Ranquil. Migające gwiazdy, widziane przez gęstą atmosferę, kiedyś pomagały mu w spokojnym namyśle, w czasach kiedy jego stanowisko było w zasadzie ceremonialne i nieszczególnie istotne.

      Dostał awans głównie dlatego, że nikt ważniejszy nie chciał tej pracy, a wielu uważało ją za bezsensowną i niewdzięczną, zamykającą ścieżki awansu we flocie handlowej. W dniu, w którym został admirałem, miał mieszane uczucia. Czuł dumę i szczerą satysfakcję, bo nigdy nie gardził tymi, którzy chcieli bronić jego ludzi, ale odczuwał również pewną melancholię. Każdy, kto wstąpił do floty, chciał mieć własny statek i wolność, aby dowodzić nim wedle uznania, a Tanner nie był wyjątkiem od tej reguły.

      Na tym stanowisku nie miał dostać ani tego, ani tego.

      W tych wczesnych dniach gwiazdy wydawały się mu czymś cudownym i radosnym. Uczucia te zastąpił strach przyniesiony przez Drasinów, który nie opuszczał go nawet teraz, choć ulegli zniszczeniu. Czysta radość była może dobra dla dzieci, ale Tanner i tak za nią tęsknił i miał nadzieję, że kiedyś powróci.

      „To raczej się nie spełni” – pomyślał.

      Od czasu pierwszego ataku Drasinów na kolonie Priminae wszechświat ogarnął mrok. Światła odległych gwiazd nie zwiastowały już nieznanych cudów, lecz ponure niebezpieczeństwa. Jego lud nie był nigdy bardzo zainteresowany eksploracją, ale w każdym społeczeństwie znajdowali się tacy, których ciągnęło na pogranicze. W młodości należał do nich właśnie Tanner, z czasem wyrósł jednak z młodzieńczych marzeń.

      Cenił bezpieczną i spokojną kulturę Ranquil w stopniu, którego by niegdyś nie zrozumiał. Zdawał sobie jednak sprawę, że wielu, nawet wśród Priminae, pragnęło czegoś innego.

      Dawniej uznano by ich za utrapienie społeczeństwa. Nigdy nie satysfakcjonowało ich to, jak mają się sprawy, zawsze chcieli czegoś nowego. Dla tych, których zadowalało tradycyjne życie w koloniach, ten sposób myślenia był niezrozumiały, a nawet wstrętny.

      Teraz ci sami ludzie, którzy byliby kiedyś uważani za nieco niewygodnych, stanowili trzon nowej floty.

      Dla Tannera, który od dawna balansował na granicy obu obozów, zmiana wiatru oznaczała zbliżenie z młodymi. Priminae długo cieszyli się pokojem, ale stan ten miał się ku końcowi.

      Nadszedł czas, aby spojrzeć w niepewne jutro z obawą, ale także z nadzieją. Tanner był pewien, że nadchodzi wojna. Raporty od jego przyjaciela, kapitana – teraz komodora – Westona jasno na to wskazywały.

      Czy podobało się to konserwatystom, czy nie, czasy się zmieniały.

      Rozdział 1

      Stacja Unity One

      – Wejść.

      Komodor Weston spokojnie wszedł do gabinetu, próbując nie dać po sobie poznać, że przeszedł go dreszcz. Znalazł się w innym biurze, w innym miejscu, ale wiedział, że nie będzie to miało znaczenia. Każda rozmowa tego rodzaju kończyła się dla niego i jego załogi walką na śmierć i życie.

      – Pani admirał. – Uprzejmie skinął głową, gdy Amanda Gracen wskazała mu miejsce.

      – Dzień dobry, komodorze – odparła Gracen, spoglądając na gwiazdy widoczne za jej biurkiem, po czym również siadając. – Czy pańska załoga wróciła już na pokład?

      – W większości. Kilkorga brakuje, ale mają jeszcze parę godzin wolnego. Na okręcie wielkości „Odyseusza” zawsze ktoś się nieco spóźni, jak zapewne pani wie.

      Gracen przechyliła głowę w bok z lekkim uśmiechem. Nigdy nie dowodziła okrętem kosmicznym, nie licząc krótkiej chwili na „Odyseuszu”, ale służyła w kanadyjskiej marynarce, a potem we flocie Konfederacji. Okręt z załogą tak liczną, jak ta na „Odyseuszu” w czasie wojny opuszczał czasem port bez jednego czy dwóch marynarzy.

      Zdarzało to oczywiście rzadziej w czasie pokoju, częściowo dlatego, że grafik bywał nieco mniej napięty, a ludzie nie dezerterowali. Zwykle okazywało się, że ktoś zbytnio zabalował i albo upił się do nieprzytomności, albo został aresztowany.

      Ręce do pracy zawsze były jednak w cenie, więc nie stosowano dotkliwych kar, chyba że chodziło o oficera.

      – Tym razem nie musi pan odlatywać z niepełną załogą – stwierdziła po chwili admirał. – „Odyseusz” i reszta grupy dostaną misję patrolową, ale dokładny termin wylotu zależy od pana. Mamy jednak listę sektorów do zbadania.

      Wyciągnęła ze sterty na biurku wyświetlacz elastyczny i podała go Westonowi.

      – Znowu „Prometeusz”? – spytał, przyglądając się ekranowi.

      – Częściowo – przyznała. – Włóczęgi Passera

Скачать книгу