Odyssey One. Tom 6. Przebudzenie Odyseusza. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Odyssey One. Tom 6. Przebudzenie Odyseusza - Evan Currie страница 3
Weston na chwilę zamarł.
– Jak?
Aby zrobić to, co sugerowała admirał, ktoś musiałby mieć statek z napędem nadświetlnym, co nie wydawało się możliwe. Nie było szans, aby Konfederacja odtajniła szczegóły napędu tranzycyjnego, więc tylko… Teraz to on się skrzywił.
– Blok? – spytał, z góry znając odpowiedź.
– Sprzedają technologię, aby sfinansować rozwój floty – potwierdziła.
– Jezu. Mam nadzieję, że chociaż z jakimiś zabezpieczeniami.
Napęd nadświetlny Bloku oparty został na obliczeniach matematycznych dla napędu Alcubierre’a. Był dość funkcjonalny, zdecydowanie bardziej komfortowy niż napęd tranzycyjny, zwany też skokowym, choć również zdecydowanie wolniejszy. Problem w tym, że wymagał stworzenia studni grawitacyjnej, w którą nieustannie „wpadał” statek. Studnia przyciągała oprócz statku masę innych rzeczy, w tym promieniowanie. Więc w wypadku, gdyby zawiodły zabezpieczenia, cząstki o wysokiej energii mogłyby zostać uwolnione w momencie deceleracji. Wybuch promieni gamma, Hawkinga i Czerenkowa wystarczyłby, aby uczynić pobliską planetę, w której stronę skierowany byłby statek, niezdatną do życia.
Podczas inwazji Drasinów dowódca floty Bloku, Sun Ang Wen z krążownika „Weifang”, użył tej wady konstrukcyjnej jako broni masowego rażenia. Działania chińskiego kapitana prawdopodobnie uratowały Ziemię, dziesiątkując flotę najeźdźców, zanim zbliżyła się do planety. Jednak myśl o tym, że ta technologia miałaby znaleźć się w rękach cywili, na których nie można było polegać, jeśli chodziło o prawidłową konserwację sprzętu, przerażała Erica.
– Jeśli mogę coś zasugerować… – powiedział po chwili.
– Proszę. – Gracen machnęła ręką. – Zaakceptuję cokolwiek, co choć trochę przypudruje to gówno.
Roześmiał się lekko, po czym kontynuował.
– Niech Priminae pomogą z projektami silników. Być może jakoś je zabezpieczyli. Od setek lat używają podobnych.
– Tak, zaproponuję to.
Gdy już to usłyszała, Gracen była zaskoczona, że nikt inny tego nie zasugerował. Cóż, zapewne do niewielu tak naprawdę docierała myśl, że świat wchodzi w erę podróży nadświetlnych dla ludności. A pozostali mieli głowy zbyt wysoko w gwiazdach, by myśleć o konsekwencjach.
– Jeśli to się uda, może będziemy mogli zostawić egzoarcheologię zwyczajnym naukowcom, podczas gdy my skupimy się na obronie – dodała.
– Byłoby idealnie – odparł Weston, chichocząc. – Choć muszę przyznać, że myśl o dowodzeniu okrętem Konfederacji była czymś, co sprawiło, że złożyłem podanie na stanowisko kapitana „Odysei”.
– Zapewne nie tylko pan, komodorze – zapewniła go z lekkim uśmiechem Gracen.
– Powinniśmy eksplorować i odkrywać kosmos – odparł z powagą – zamiast planować kolejną wojnę, która skończy się śmiercią setek tysięcy, i to jeśli nam się poszczęści.
Gracen wzruszyła ramionami. Nie tyle nie zgadzała się z komodorem, co dużo wcześniej niż on zrezygnowała z marzeń o utopii. Trzy wojny, inwazja obcych i niezliczone ofiary wypaliły z jej mózgu te mrzonki. Jeśli taka przyszłość kiedyś nadejdzie, to chętnie przejdzie na emeryturę z satysfakcją, że zrobiła co trzeba.
A do tego czasu miała sporo rzeczy do zniszczenia i wielu ludzi do zabicia.
– Być może kiedyś – powiedziała.
– Ale nie dziś – odparł stanowczym głosem Weston. – Jakie mamy rozkazy, jeśli chodzi o kontakt z Imperium?
– Gdyby chcieli rozmawiać, podjąć negocjacje – poleciła. – Nie żebyśmy spodziewali się, że ich przekonamy, żeby dali nam spokój. Sprawy zaszły za daleko. Ale wszelkie informacje będą drogocenne. Jeżeli rozmowa nic nie da, nauczcie ich, że powinni byli jednak ją rozważyć.
– Tak, ma’am. – Weston wstał i zasalutował. – Za pozwoleniem?
– Proszę iść – odparła Gracen, odwracając fotel tyłem.
Spojrzała na kosmiczną otchłań poza biurem, przypatrując się ruchomym gwiazdom, które musiały być częściami Roju, pracującymi niestrudzenie nad jej osobistym projektem. Miała nadzieję, że nie będzie potrzebny, ale już dawno uznała, że nie urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą.
– Powodzenia, komodorze – szepnęła. – Wszyscy będziemy go potrzebować.
Wszystko wskazywało na to, że nadchodzi piekło.
Większość ludzi myślała, że przeszli je podczas inwazji Drasinów, ale Gracen obawiała się, że to był tylko pierwszy akt. Przez lata służby uznała, że nie należy bać się broni, lecz rąk, które ją dzierżą.
***
Komandor Stephen Michaels, dla przyjaciół Steph albo Stephanos, kroczył przez pokład startowy stacji Unity, koncentrując się na myśliwcach nowej generacji klasy Vorpal.
Inaczej niż jego dawne Archanioły, vorpale zaprojektowano przede wszystkim z myślą o walce w kosmosie, a nie w atmosferze. Jako że ich twórcy nie przejmowali się aerodynamiką, wyglądały nieco niezgrabnie, ale Steph widział je w przestrzeni i był pod wrażeniem ich możliwości.
Nie był to może Archanioł, ale i tak imponował.
– Komandorze?
Steph spojrzał i uśmiechnął się, rozpoznawszy kobietę.
– Pani bosman!
– Miło pana znów widzieć – uśmiechnęła się starsza bosman Corrin.
– Nie widziałem pani od… cholera, chyba od Kuźni.
– Przez kilka miesięcy służyłam na „Bellu”. Ale to nie było dla mnie, więc kiedy zwolniło się miejsce na „Wielkim E”, skorzystałam z okazji.
Steph był tylko nieco zaskoczony. Większość ludzi służących w obecnej Czarnej Flocie uznałaby przeniesienie z okrętu klasy Heros na jedyny lotniskowiec we flocie za rodzaj degradacji, ale sam to niekiedy rozważał. Pilotowanie „Odyseusza” było czasami ekscytujące, ale zwykle raczej żmudne. W głębi serca pozostał wciąż pilotem myśliwca, więc czuł zew vorpali, które znaleźć można było tylko na „Wielkim E”.
– Mają szczęście, że pani tu trafiła – stwierdził szczerze Steph.
Corrin westchnęła.
– Zapewne nie na długo. Mówi się, że „E” już jest przestarzały.