Star Force. Tom 3. Bunt. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 3. Bunt - B.V. Larson страница 2
– Obwiniasz Robale za ich własną śmierć?
Pokręciłem głową.
– Tak naprawdę to nie. Obwiniam makrosy. Nie mieliśmy szans. Robale też nie miały wyboru. Wyobraź sobie, że jesteśmy na Ziemi i zostało nam kilka ostatnich fortec. Makrosy nagle pojawiają się z nową siłą inwazyjną, składającą się z obcych, których wcześniej nie widzieliśmy. Co byśmy zrobili, gdyby wylądowali z armią Robali w takim Teksasie? Czy przywitalibyśmy ich z otwartymi ramionami po długiej wojnie z ich panami? Czy mielibyśmy kwiaty we włosach i uśmiechy na twarzach? Nie, przywalilibyśmy im ze wszystkiego, co mamy, i walczyli na śmierć i życie, zakładając, że nowa armia wroga wcale nie chce z nami gadać. To właśnie się stało. Gdy nas zaatakowali, musieliśmy walczyć.
– Nie było wyjścia?
Pokręciłem głową.
– Raczej nie. Gdy wylądowaliśmy w okrętach makrosów, sprawy nie mogły potoczyć się inaczej. Byliśmy zmuszeni do walki. Nie mieliśmy czasu ani przestrzeni do negocjacji z gatunkiem, z którym nie potrafiliśmy się komunikować.
Sandra zamilkła. Zauważyłem jej kwaśną minę. Uznałem, że wygrałem tę dyskusję, ale nie zarobiłem u niej punktów.
– Ale mogłeś spróbować – upierała się, krzyżując ręce na piersi. W jej półprzymkniętych oczach widziałem irytację.
Oboje byliśmy jeszcze w naszej modularnej kajucie. Przycisnąłem najbliższą ścianę, a w odpowiedzi pod moimi palcami pojawiło się kołowe menu. Ściany naszych cegieł były pełne nanitów zaprogramowanych tak, by reagowały na dotyk. Interfejs szybko stawał się intuicyjny dla każdego, kto go używał. Aby pozycje menu były łatwiejsze do identyfikowania w grubych rękawicach, kazałem im lekko drżeć w stanie aktywności. Pod opuszkami palców czułem je, jakby były twardymi, wibrującymi kamyczkami. Kazałem otworzyć się szafce i wyciągnąłem kombinezon bojowy.
Ubrałem się i spojrzałem na Sandrę.
– Tak – odparłem. – Mógłbym spróbować. Następnym razem, a mam nadzieję, że nie będzie następnego razu, zrobię to.
Rozluźniła ręce, ale nadal miała dziwny wyraz twarzy. Uznałem, że czas wyjść i dać jej ochłonąć.
– Idę zrobić przegląd cegieł – powiedziałem. – Musimy doprowadzić większość z nich do stanu użyteczności.
Zanim zdążyłem wyjść, zatrzymała mnie, chwytając za biceps. Gdy się obróciłem, zaskoczyła mnie mocnym pocałunkiem.
– Dobrze. Wybaczam ci bezduszne wyrżnięcie rasy inteligentnych istot.
– Miejmy nadzieję, że one też mi to kiedyś wybaczą – mruknąłem.
Śluza zamknęła się za mną ze zgrzytem i sykiem. Wszystkie drzwi w kompleksie teraz skrzypiały przy poruszaniu. Pył z Heliosa znajdował się wszędzie. Pewnie zostanie z nami na zawsze.
Spędziłem kolejną godzinę, rozmawiając z operatorami podnośników i ludźmi z pełnymi nanitów pistoletami do uszczelniania. Wszyscy pracowali nad połączeniem naszej kupy cegieł w kompleks. Kilka modułów było mocno uszkodzonych, a innym brakowało zasilania, ale sytuacja wciąż ulegała poprawie.
Niektórzy żołnierze narzekali na podwójne zmiany. Czy nie mogliby nieco odpocząć? Ostatecznie ukończyli misję i wrócili żywi na okręt. Teraz, gdy jednostka wracała na Ziemię, może warto zacząć imprezę?
Moją reakcją była ponura mina.
– Jeszcze nie jesteśmy w domu, marines – mówiłem każdemu, który zadawał jedno z tych pytań, po czym dawałem mu pięć lub sześć natychmiastowych zadań. Z jękiem powracali do pracy.
Moją drugą godzinę nękania marines zakłóciło brzęczenie w hełmie.
– Sir? – odezwała się kapitan Jasmine Sarin.
– Słucham, kapitanie.
– Znowu ruszamy.
– Już idę.
Dotarcie do modułu dowodzenia, którego naprawy wciąż trwały, zajęło mi mniej niż minutę. Wyłączyłem buty magnetyczne, skierowałem się w stronę cegły i skoczyłem. Można powiedzieć, że tam poleciałem. Poziom grawitacji w ładowni był dość niski i zwykły człowiek, bez nanitów we krwi, nie dałby sobie rady tak dobrze. Gdy z powrotem włączyłem buty, które przylgnęły do najbliższego z prostopadłościanów, musiałem przejść jeszcze tylko jakieś dziesięć metrów.
Znalazłem się w środku i oceniłem sytuację. Oczywiście brakowało majora Robinsona, którego zabił dziadek Robal na Heliosie. Nie wybrałem jeszcze nowego zastępcy. Reszta sztabu patrzyła spojrzała na mnie niepewnie.
– Co się dzieje? – spytałem.
– Nie jesteśmy pewni. Okręty zmieniają szyk. Krążownik leci teraz za nami.
– Jak szybko przelecimy przez pierścień?
– Nie wiadomo.
Wpatrywałem się przez chwilę w kapitan Sarin.
– Ale pierścień jest na orbicie zaraz obok nas.
Sarin pokręciła głową.
– Nie lecimy w stronę pierścienia skierowanego na Ziemię, pułkowniku. Kierujemy się w inne miejsce w układzie. Być może do innego portalu.
Zaniepokojony, pospiesznie zdjąłem hełm i założyłem zestaw słuchawkowy. Przycisnąłem duży centralny ekran. Był nieco większy niż stół bilardowy i znajdował się na mniej więcej podobnej wysokości. Staliśmy wokół, pochylając się i spoglądając na ekran jak grupa fanów podczas turnieju.
W jednym z rogów nadal był uszkodzony. Co zabawne, nanity miały problemy z dużymi układami elektronicznymi. Potrafiły naprawić coś małego i delikatnego dużo szybciej niż coś dużego. Zapewne miało to jakiś związek z ich kontrolą organizacyjną. Trudniej było sprawić, aby milion nanorobotów współpracował nad złożonym zestawem zadań, niż aby tysiąc pracował nad pojedynczym detalem. Jak w przypadku wielkiego procesora równoległego, próbującego zajmować się wydajnie jednym zadaniem, rozbicie dużego programu na mniejsze części było trudniejsze, niż mogłoby się wydawać.
Widziałem, jak oba duże okręty poruszają się z niewielką prędkością. Pozory potrafiły jednak mylić. Ich prędkość względem siebie była nieduża, ale w rzeczywistości oba przyspieszały w ogromnym tempie. Dość zauważalnym, co dopiero wtedy świadomie zarejestrowałem. Efekt ten objawiał się jako lekkie przyciąganie w stronę wewnętrznej ściany ładowni. Wiedziałem, że bez tłumików grawitacyjnych odczuwałbym to dużo mocniej. Ludzie i cegły lataliby na wszystkie strony.
– Nie powinien pan skontaktować się z dowództwem makrosów? – spytała kapitan Sarin.
Podniosłem wzrok. Wszyscy wpatrywali się we mnie. Wiedziałem, czego naprawdę chcieli – wiedzieć, co się, do cholery, dzieje.