Star Force. Tom 3. Bunt. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 3. Bunt - B.V. Larson страница 3
Odchrząknąłem i skinąłem głową. Poprawiłem słuchawki i włączyłem nadawanie.
– Otworzyć kanał do dowództwa makrosów.
Z wyraźną ulgą kapitan Sarin otworzyła kołowe menu i wcisnęła jedną z pozycji. Jej palce ślizgały się i tańczyły po ekranie.
– Robi się, sir – odparła po kilku sekundach.
Przez chwilę lub dwie zbierałem myśli. Podczas kontaktów z makrosami zadawanie pytań czy stawianie żądań na niewiele się zdawało. Rozumieli jedynie bezpośrednie polecenia.
– Dowództwo makrosów, tu dowódca biotycznych żołnierzy, Kyle Riggs. Dostarczcie informacje o naszej obecnej misji.
– Wybrano nowy cel inwazji. Wprowadzono nowe parametry misji.
Wszyscy obecni w module dowodzenia nabrali powietrza. Zaczęli się przekrzykiwać. Przeciąłem powietrze dłonią, starając się ich uciszyć. W końcu zamilkli.
– Nie wracamy na Ziemię? – spytałem, wytrącony nieco z równowagi. Od razu wiedziałem jednak, że makrosy nie odpowiedzą.
– Ładunek nie może zadawać pytań.
Zamknąłem oczy i potarłem napięte mięśnie szczęk. Chciałem się na nich wydrzeć, ale wiedziałem, że nic to nie da.
– Do skutecznego działania potrzebujemy wymiany personelu – oznajmiłem, starając się zachować spokój. – Zabierzcie nas najpierw na Ziemię.
– Nie.
– Gdy ustalaliśmy warunki współpracy, określiliśmy wymagania. Ta jednostka nie jest już w pełni sił. Zanim obierzemy nowy cel, potrzebujemy wymiany biotów.
– Odmowa. Biot Riggs zapewnił dowództwo makrosów, że siły naziemne są w pełni funkcjonalne.
Zmarszczyłem brwi. Kiedy, do cholery, powiedziałem coś takiego?
– Moje siły naziemne nie są w pełni funkcjonalne.
– Odlot z poprzedniej planety docelowej był uzależniony od skuteczności sił naziemnych.
Zastanowiłem się. Co wówczas powiedziałem? Wtedy, gdy atakował nas wielki Robal i mogliśmy zginąć lada chwila? A, tak, powiedziałem im, że nie musimy zabierać całego sprzętu. Zapewniłem ich, że będziemy nadal skuteczną siłą bojową bez dodatkowych cegieł i broni…
Rozłączyłem się. Wpatrywałem się w pobliską ścianę. Wokół mnie kłębili się podwładni zadający rozsądne, logiczne pytania. Zignorowałem ich wszystkich.
Mamy lecieć na podbój kolejnej planety. Zrobiło mi się chłodno i nieco niedobrze. Aby pozwolili nam na odlot z Heliosa bez większości sprzętu, zapewniłem dowództwo makrosów, że jesteśmy wciąż zdolni do walki. Teraz trzymali mnie za słowo. Dowiedziałem się już, że gdy ktoś się do czegoś zobowiązał, makrosy nie pozwalały na zmianę decyzji.
Zostało nam jedynie kilka grawiczołgów. Zginęła ponad połowa moich marines. Większość z nich zapewne była już we wnętrzu jakiegoś Robala na Heliosie. Pomyślałem, jak potoczyłyby się sprawy, gdybyśmy musieli powtórzyć kampanię na planecie przy obecnym stanie osobowym. Z tego, co udało mi się wyliczyć, zostalibyśmy zdruzgotani i zmieceni przez pierwszy kontratak Robali. Moi żołnierze nie byliby teraz zdolni do odbycia tej misji. Ale dostaliśmy właśnie nowe, samobójcze rozkazy.
Tak czy siak, mieliśmy przejebane.
Rozdział 2
Pomachawszy nieco rękami, aby uciszyć otaczających mnie ludzi, znów otworzyłem łącze z dowództwem makrosów. Nie był to dobry moment, aby się z nimi kłócić. Był to moment na to, aby dowiedzieć się, co nas czeka – a przynajmniej, ile są skłonni mi powiedzieć.
– Dowództwo makrosów – powiedziałem oficjalnym tonem – aby osiągnąć maksymalną skuteczność, moje siły potrzebują informacji o wrogu.
– Wrogi gatunek jest biotyczny, dysponuje technologią podróży kosmicznych. Należy usunąć gatunek z docelowego układu.
Westchnąłem. Chcieli, abyśmy zaatakowali kolejną planetę pełną podobnych nam, organicznych form życia. Moi ludzie byli w szoku. Niektórzy kręcili głowami i zakrywali twarze dłońmi. Większość wpatrywała się w pustkę.
– Musimy wiedzieć więcej o naturze celu – powiedziałem. – Aby osiągnąć maksymalną skuteczność. Powiedzcie nam o ich planecie.
– Celem w tym układzie nie są planety. Wrogie bioty znajdują się w stacjonarnych sztucznych strukturach w przestrzeni kosmicznej.
Skinąłem głową, zastanawiając się. Walka w nieważkości. Brzmiało, jakby tych struktur było więcej. Stacje kosmiczne? Sztuczne habitaty?
Mojego łokcia dotknęła drobna dłoń. Opuściłem wzrok i zobaczyłem, że kapitan Sarin wpatruje we mnie swoimi ślicznymi, przerażonymi oczami.
– Sir, nie myśli pan chyba o pójściu na to, prawda? – spytała szeptem. – Nie jesteśmy gotowi do ponownej walki.
– Dowiaduję się, czego tylko mogę, gdy tylko mogę. Proszę wracać na stanowisko, kapitanie.
Jej dłoń odskoczyła od mojej ręki, usta były małą, wąską linią. Odwróciła twarz z powrotem w stronę dużego ekranu. Uznałem, że znajdzie jeszcze mnóstwo czasu, by się z tym pogodzić. Albo będziemy wszyscy martwi, więc nie zrobi to różnicy.
– Dowództwo makrosów, potwierdźcie moje przypuszczenie. Wrogowie to ten sam gatunek, z którym zetknęliśmy się podczas poprzedniej misji.
– Przypuszczenie niepoprawne.
„Świetnie” – pomyślałem. To co nam zostaje? Możemy walczyć z kimś innym, z kimś, kto żyje w jakiegoś rodzaju habitatach kosmicznych zamiast na planetach. Aby przetrwać w przestrzeni kosmicznej, musieli mieć niezłą technologię. I nie należeli do znanego nam gatunku. Nie zyskaliśmy zbyt wiele informacji.
Przez kilka dni próbowaliśmy jakoś się zorganizować. Już wcześniej toczyły się prace, ale teraz na horyzoncie mieliśmy niespodziewaną misję. Pracowaliśmy więc w zawrotnym tempie. Najpierw trwały naprawy kombinezonów i sprzętu. Gdy zaspokoiliśmy podstawowe potrzeby wszystkich marines, kazałem fabrykom wybudować nowy zestaw skrzynek mózgowych i wieżyczek laserowych. Miałem nadzieję na szybkie wyleczenie rannych. Gdy tylko opuścili łóżka, kazałem im ćwiczyć i pracować w ładowni. Cegły wreszcie były porządnie ułożone i nie przypominały już stosu gałęzi. Teraz wyglądały jak oficjalna baza Sił Gwiezdnych, choć mniejsza niż wcześniej.
– Nowy kontakt, sir – powiedziała kapitan Sarin, łącząc się z mostka.
– Już idę.
Pospieszyłem tam, zostawiając to, nad czym pracowałem, i każąc Kwonowi skończyć robotę w ładowni.
– Co się dzieje? – spytałem, podchodząc do konsoli.