Star Force. Tom 3. Bunt. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 3. Bunt - B.V. Larson страница 7
– Może powinniśmy zrobić większą, ale mobilną jednostkę napędową? – zadumałem się. – Moglibyśmy wtedy zapomnieć o małych silniczkach i używać tylko jednego, z maksymalną mocą. Wtedy możemy zwrócić go w dowolnym kierunku i uzyskać maksymalną energię, żeby wyhamować, gdy będziemy się zbliżać.
Górski wciągnął powietrze przez zęby, wydając syczący dźwięk. Robił tak często i było to irytujące, ale nie narzekałem. Większość programistów to denerwujący ludzie, łącznie ze mną. Aby wycisnąć jak najwięcej z zespołu, trzeba ignorować ekscentryczne zachowania. Znałem kiedyś faceta, który musiał pstrykać się gumkami recepturkami, aby skutecznie pracować. Pstryk, pstryk, pstryk. Nikt nie chciał pracować blisko niego, ale jeśli dawało mu się bić gumką skórę, aż była czerwona, pisał niezawodny kod.
– A trzy jednostki napędowe? – zaproponował Górski, gdy skończył syczeć. – Jedna duża do odrzutu i dwie mniejsze, obracające się wokół centrum?
– Czemu nie jedna?
Pokręcił głową.
– Bo zmiana jej pozycji zajmie zbyt wiele czasu. Jeśli trzeba będzie uniknąć nadchodzącego pocisku albo skorygować kurs podczas lądowania, może to się okazać zbyt powolne.
Skinąłem głową i przystałem na jego plan. Zamontujemy na jednostkach desantowych po trzy silniki. Gdy ukończymy projekt, każemy fabrykom zbudować potrzebne komponenty. Jeśli zostanie nam czas po zbudowaniu pierwszych ośmiu, zrobimy więcej. Wydaliśmy nanitowym kadłubom instrukcje co do kształtu. To było jak lepienie z gliny. Gładziłem je rękawicami, formując kadłub tak, aby odpowiadał projektowi. Łatwiej było zrobić to w ten sposób, niż wyjaśniać to przygłupim mózgom po angielsku. Gdy ukształtowaliśmy już nanitowe ściany, mogliśmy kazać im zapamiętać kształt. Dzięki temu zawsze były w stanie rekonfigurować się w tej formie. Inteligentny metal to coś cudownego.
Wsiadłem do pierwszej jednostki desantowej, opływowej i lśniącej. Byłem dumny z zaprojektowania jej, podobnie jak Górski, który wszedł za mną. W środku znajdowały się dwa rzędy siedzeń, umiejscowionych naprzeciw siebie. Z przodu zlokalizowaliśmy fotel pilota, a z tyłu – wielki laser, generator i silnik. Trzeba było jeszcze tylko pilota i plutonu marines.
– Wypchnij trochę tę ścianę i wygładź wszystkie powierzchnie – rozkazałem.
– Dla lepszej spójności kadłuba? – spytał.
Pokręciłem głową.
– Jeśli coś w nas trafi, gdy będziemy w środku, to i tak wszyscy zginą, ale nie chcę, żeby moi ludzie porozbijali sobie głowy o ostre krawędzie w przypadku gwałtownych zwrotów. Nawet jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, zapewne walną hełmami o te ściany. Niech mają jak najmniej okazji do obrażeń.
Całą jednostkę opasywał centralny pierścień, wzdłuż którego poruszał się silnik kierunkowy. Za pomocą rękawicy skierowałem na niego nanity, pokrywając go lśniącymi cząsteczkami. Czułem się jak rzeźbiarz. W sumie w pewnym sensie nim byłem.
Mieliśmy w każdej jednostce dość miejsca dla dwudziestu marines. To oznaczało, że mogliśmy w ośmiu zmieścić stu sześćdziesięciu ludzi. Ci, którzy polecą transporterami, mogli się czuć nawet szczęściarzami. Bo większość z moich podwładnych będzie o wiele gorzej chroniona, lecąc pojedynczo za tymi jednostkami.
Drugiego dnia projektowaliśmy jednoosobowe kapsuły, które składały się z nanitowego kokonu o kształcie pocisku. Każdy otrzymał płaski dysk, który był źródłem napędu. Górski i ja zaprojektowaliśmy je w mniej niż godzinę i kazaliśmy fabrykom produkować więcej potrzebnych nam elementów: minisilniczków o kształcie dysku oraz małych nanitowych mózgów, które nimi sterowały.
Górski i ja spojrzeliśmy po sobie i widziałem w jego oczach poczucie winy, które sam czułem.
– To pułapki – stwierdził cicho.
– Wiem, kapitanie.
Spojrzał na mnie.
– Kapitanie? Dwa dni temu byłem sierżantem.
– Tak – stwierdziłem, badając rękami wnętrze kapsuły i szukając miejsc, które należało wygładzić. – Ale każdy, kto skutecznie pomaga mi przy takim projekcie, zasługuje na awans. Przeżyłeś dzień lub dwa i teraz masz.
Górski zaśmiał się.
– Pamięta pan, co powiedziałem? Te jednostki szturmowe, a nawet kapsuły, mogłyby skutecznie walczyć z tymi dwoma okrętami makrosów.
– Masz rację – odparłem. – Ale pamiętaj też, co ja mówiłem. Gdyby chodziło tylko o nas, zrobiłbym to bez wahania. Popełniałem już błędy. Pamiętasz Chiny? Nie zaatakowałem nawet wtedy makrosów, tylko węszyłem tam i wkurzyłem ich. Nie chcę zabić kolejnych milionów.
Górski skinął głową.
– Rozumiem, sir. Jesteśmy spisani na straty. Wygramy albo zginiemy.
– Mamy zrobić i jedno, i drugie – poprawiłem go.
W milczeniu kształtowaliśmy i wygładzaliśmy nasze małe latające talerze. Po chwili wahania kazałem fabrykom wyprodukować tysiąc sześćset kopii.
Ciężko pracowałem od wielu godzin. W hełmie wkurzające było to, że uniemożliwiał dotykanie twarzy. Wszyscy z moich ludzi musieli czasami znosić trwające godzinami swędzenie. Gdy tylko przedostałem się przez śluzę, zdjąłem go. Wnętrze każdej cegły było hermetyczne. Odetchnąłem nieco świeższym powietrzem i porządnie podrapałem się po głowie.
Zastanawiałem się nad nowym projektem skafandra. Dotychczasowe sprawdziły się w miarę dobrze na Heliosie, ale nie były idealne. Nie zostały zaprojektowane z myślą o walce w próżni ani o manewrowaniu w nieważkości. Wyobraziłem sobie wiele problemów i wypadków śmiertelnych spowodowanych aktualną budową skafandrów. Mieliśmy pomysły na ich usprawnienie przed kampanią na Heliosie, ale skupiliśmy się wtedy na wysokim ciążeniu na tej planecie, czego skutkiem był lżejszy sprzęt bojowy. Nie miałem okazji zabrać się do ulepszenia kombinezonów marines.
Problem z walką w kosmosie był taki, że praktycznie każde trafienie oznaczało śmierć. Nawet w przypadku trafienia w kończynę, trudno było odizolować tę część ciała tak, aby nie doprowadzić do zamarznięcia czy uduszenia. Nanity nieco pomagały, jako że mogły działać jako inteligentny metal uszczelniający wszelkie otwory, ale najpierw dochodziło do rozhermetyzowania, więc zanim były w stanie cokolwiek zrobić, marine już nie miał powietrza. Nauczyliśmy żołnierzy wypuszczać w takim momencie całe powietrze z płuc – wtedy dało się przeżyć nieco dłużej. Wstrzymując oddech, ryzykowało się rozerwanie naczyń krwionośnych.
Uznałem te warunki za nieakceptowalne. Niewielkie przebicie kombinezonu skutecznie eliminowało moich ludzi. Nawet jeśli ich nie zabijało, to na pewno unieszkodliwiało. Szybko zabrałem się do pracy nad nową wersją skafandra. Zostało mi dużo mniej ludzi i wiedziałem, z jakim środowiskiem będziemy mieli do czynienia. Uznałem, że przynajmniej mogę ich jak najlepiej wyposażyć.
Mijały