Star Force. Tom 3. Bunt. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 3. Bunt - B.V. Larson страница 6
Członkowie sztabu wstali i wyszli z pomieszczenia. Gdy zostałem sam, siedziałem długo, wpatrując się w metalowe ściany. Wyglądały tak samo, jak wszystkie zbudowane z nanitów przegrody. Słabo oświetlone, płaskie, metalowe powierzchnie. Nie błyszczały jak chrom, wyglądem przypominały bardziej aluminium. Zdałem sobie sprawę, że spędziłem już całe lata, wpatrując się w takie ściany, odkąd nanity zjawiły się na mojej farmie. Zastanowiłem się, gdzie są teraz one i ich twórcy. Gdzieś blisko czy tysiące lat świetlnych od nas? Nie miałem pojęcia.
Moje myśli przerwało nagłe otwarcie drzwi. Mrugnąłem. Sandra. Miała dziwny wyraz twarzy.
– Co się stało?
Zamknęła za sobą właz i upewniła się, że jest szczelny.
– Górski miał rację – stwierdziła. – Musisz przejąć ten okręt. I zająć się krążownikiem, jeśli trzeba.
Gapiłem się na nią, zaskoczony.
– Nie było cię na zebraniu. Gdzie to usłyszałaś?
– Podsłuchiwałam – odparła, patrząc na mnie jak na głupka. – Jestem twoim nowym oficerem komunikacyjnym, pamiętasz?
Rozdział 3
Przez kolejne dwa dni zaprojektowaliśmy i zbudowaliśmy osiem skutecznych jednostek desantowych. Kazaliśmy nanitom w pancerzu każdego z grawiczołgów ponownie się przekonfigurować. Wszystkie jednostki opancerzone, które mi zostały, służyły jako borczołgi, co akurat dobrze się składało, bo spodziewałem się, że potrzebna będzie nam możliwość przewiercania się przez kadłuby wroga. Zmieniłem systemy napędowe tak, aby przykładały moc przede wszystkim z tyłu każdego z pojazdów, ale z mniejszymi silnikami manewrowymi umieszczonymi z przodu i po bokach, służącymi do hamowania i zmieniania kursu.
Górski szybko stał się moim głównym pomocnikiem w tych kwestiach. Na studiach inżynierskich miał sporo zajęć z programowania i przez kilka lat zajmował się tworzeniem aplikacji. Pisząc nowy kod, zawsze dobrze mieć kogoś, z kim można przedyskutować pomysły.
– Ciekawi mnie – stwierdził Górski w ładowni okrętu, opierając obie ręce na powierzchni naszego prototypu – że to wcale nie jest stały kadłub, ale rój nanitów.
Wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem się. Złapał bakcyla. Widziałem to już u swoich co lepszych studentów. W myślach tworzył nowe światy. Ta wolność i moc twórcza potrafiły uderzyć do głowy. Programowanie bywa nazywane „budowaniem zamków w powietrzu”. Gdy wszystko idzie jak trzeba, programistów ogarnia pewien rodzaj uniesienia. Programowanie różni się od matematyki tym, że jest bardziej twórcze. W matematyce istnieje zawsze jedna prawidłowa odpowiedź i pracuje się nad problemem, aż się ją uzyska. W programowaniu liczba rozwiązań, które można uznać za poprawne, jest nieskończona, podobnie jak w przypadku pisania książki. Ale skutki programowania, inaczej niż spisywanej historii, są namacalne. Program musi coś robić. Jeśli ma generować obraz statku, który przelatuje przez ekran, a ten statek tkwi w miejscu, to oznacza, że popełniło się błąd.
Mierzalne wyniki sprawiają, że zadanie jest trudniejsze, ale zaleta w tym taka, że może istnieć milion sposobów na to, żeby statek poleciał, i wystarczy tylko znaleźć jeden z nich. Gdy kod działa tak, jak się zaplanowało, człowiek czuje się jak bóg we własnym wszechświecie.
To poczucie mocy twórczej i spełnienia rośnie, gdy coś, co się zaprojektowało, zyskuje fizyczną formę, jak w przypadku systemów nanitowych.
Te jednostki desantowe okazały się bardzo wciągającym problemem. Górski i ja kształtowaliśmy je własnymi dłońmi tak, by przód pojazdu był grubszy, mocniej opancerzony. Metal pamiętał kształty i je zachowywał. Dziób uformowaliśmy tak, by odbijał ogień wroga. Moglibyśmy zbudować większe jednostki, które pomieściłyby więcej marines, ale byłyby wtedy mniej odporne na ostrzał przeciwnika. Pojazd miał być mały, szybki i zwrotny.
Zamiast umieścić silne lasery wiertnicze w dziobie, przenieśliśmy je na rufę. Nie chciałem, aby uszkodziły je wrogie pociski albo lądowanie. Gdy pojazd desantowy dotrze do celu, zdejmie osłony z wierteł i przebije się przez kadłub wroga.
Górski i ja pracowaliśmy gorączkowo. Mogliśmy wytworzyć wszystko, co dyktowała nam wyobraźnia. Gdy w końcu nasze dzieła zostały uruchomione, byliśmy mocno podekscytowani. Dokładnie przeanalizowaliśmy projekty i wspólnie nanieśliśmy ostatnie poprawki. Mieliśmy pewność, że zrobiliśmy najlepsze, co mogliśmy, zważywszy na naszą ograniczoną wiedzę. Nie dało się zaprojektować nic lepszego bez informacji o przeciwniku.
– Po rozmowie z makrosami mam wrażenie, że nie chcą, żebyśmy wiedzieli, co nas czeka – powiedziałem.
– Może już próbowali atakować ten układ słoneczny i skopano im dupę? – zasugerował Górski.
– Może. Wyciągnąłem z nich tyle, że stacje są na stałych orbitach, więc nasza względna prędkość nie powinna być zbyt duża. Mam przeczucie, że nie są też zbyt dobrze uzbrojeni.
– Mam taką nadzieję. Nie sądzę, abyśmy byli w stanie wiele zdziałać przy naszej liczebności, jeśli byliby porządnie zabezpieczeni.
– Jestem pewien, że makrosy wzięły to pod uwagę – skłamałem gładko. Stwierdziłem, że okłamywanie podwładnych w celu podniesienia morale przychodzi mi coraz łatwiej. Prywatnie uważałem, że czeka nas szaleńcza misja samobójcza. W końcu makrosy wysyłały już własne okręty ku Ziemi, nie zważając na to, czy jest chroniona. Zawahały się dopiero, gdy okazało się, że cena porażki byłaby zbyt wysoka. W tej chwili słabości udało mi się wynegocjować pokój.
Nawet pomijając to wszystko, nie podobały mi się niektóre z założeń, które musiałem poczynić, budując te jednostki desantowe. Podczas kolejnych krótkich sesji próbowałem wyciągnąć od makrosów tyle, ile się dało. Pytałem o liczebność wrogich sił, ich rozmiar, względną prędkość i uzbrojenie. Nie dowiedziałem się wiele. Stacji kosmicznych będzie od dziesięciu do stu. Mogą ich bronić okręty wroga lub nie. Stacje mogły mieć uzbrojenie defensywne lub nie. Nic mi to nie dało.
Wróciliśmy do pracy nad dopracowywaniem systemów napędowych, które były dla nas krytyczne. Gdyby nie miały dość mocy, dotarcie do wroga mogłoby nam zająć całe dni, a my bylibyśmy łatwym celem. Albo poruszalibyśmy się zbyt szybko względem nich w momencie startu i nie bylibyśmy w stanie wyhamować do rozsądnej prędkości przed kontaktem.
Zmagaliśmy się z problemem przewidywania względnych prędkości. Co zrobimy, jeśli trzeba będzie zwolnić, aby zaatakować wrogą strukturę, a nie przyspieszyć? W kosmosie, jeśli okręt leciał w stronę wrogiej stacji i chciał przy niej zadokować – lub do niej wtargnąć – musiał wreszcie wyhamować. Gdy wystrzelą nas z tego okrętu inwazyjnego, będziemy poruszać się z prędkością taką jak on, podobnie jak przedmiot wyrzucony z okna samochodu na autostradzie. Jeśli atakujący okręt ruszał w stronę celu z prędkością pięćdziesięciu tysięcy węzłów, to wystrzelony z niego pojazd