Star Force. Tom 3. Bunt. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 3. Bunt - B.V. Larson страница 5
– Nie mam wykształcenia, sir – marudził. – Nie wiedziałbym nawet, jakiego widelca użyć w mesie oficerskiej!
– Ma pan mylne pojęcie, kapitanie – powiedziałem. – Oficerowie Sił Gwiezdnych nie używają widelców.
– A! – odparł Kwon, szczerze zaskoczony. – W takim razie dam sobie radę.
– Doskonale. Potrzebuję doświadczonego oficera polowego, znającego się na siłach lądowych. Jeśli mamy najechać te sztuczne satelity – czyli pewnie jakieś stacje kosmiczne – będzie to robota dla piechoty. Nie będziemy w stanie korzystać z opancerzonych grawiczołgów na pokładzie struktur wroga.
Wszyscy spojrzeli na mnie z niepokojem. Chyba po raz pierwszy zdali sobie sprawę z tego, czego oczekiwały od nas makrosy. Bieganie po planecie z karabinem to jedno, ale najechanie bazy orbitalnej wroga, podczas gdy on do ciebie strzela, to było coś zupełnie innego.
– Sir – odezwała się po raz pierwszy major Sarin – nie rozumiem, w jaki sposób mamy uzyskać dostęp do bazy wroga – czymkolwiek jest.
– To jeden z wielu powodów, dla których zwołałem to zebranie. Jakieś pomysły?
Wszyscy spojrzeli na Kwona, prawdziwego żołnierza piechoty.
– Mamy kombinezony – powiedział świeżo upieczony kapitan. – W najgorszym razie podlecimy i jakoś przepalimy sobie wejście.
– W najgorszym razie – zgodziłem się.
– Lepszy pomysł – kontynuował Kwon – to zbudowanie pojazdu desantowego.
Zastanowiłem się chwilkę i skinąłem głową.
– Jak dużego?
Kwon wzruszył ramionami.
– Jednoosobowego albo wielkości czołgu. Cokolwiek będzie łatwiejsze.
Zastanowiłem się dłużej.
– Zostało nam kilka borczołgów – stwierdziłem. – Będzie z nich dobra platforma. Ale nie pomieszczą wszystkich desantowców. Jedynie dwudziestu marines każdy. Jeśli jednak zmienimy systemy napędu i namierzania, mogą podlecieć do celu i użyć laserów wiertniczych do zrobienia dziur.
– Dobry pomysł, sir. – Kwon skinął głową.
Sarin i Górski przyglądali się tej wymianie zdań ze zdumieniem. Patrzyli na nas, jakbyśmy byli kosmitami.
– A co wy myślicie? – spytałem.
– Szczerze, pułkowniku? – zapytała Sarin.
Skinąłem głową.
– Nie wierzę, że rzeczywiście planujemy to zrobić. Nie mamy pojęcia, jak wygląda wróg ani jak wyglądają jego stacje kosmiczne. Nie wiemy nawet, jakie posiadają środki obrony.
– Owszem – zgodziłem się. – Proszę kontynuować.
– Jak mamy planować atak przy tak małej wiedzy?
– Nie mamy wyboru. Makrosy nie lubią pytań. Nie zamierzają dać nam nieskończonej ilości czasu na przygotowania. Przygotujemy się do tej misji tak szybko, jak to możliwe, mimo masy niewiadomych. A następnie każdej sekundy użyjemy do zebrania dalszych danych i skorygowania planów.
Górski odchrząknął. Spojrzałem na niego pytająco.
– Sir. Myślę, że jest jeszcze opcja, której nie rozważyliśmy.
Wszyscy odwrócili się w jego stronę. Major Sarin wierciła się nerwowo. Kwon szeroko się uśmiechnął. Wszyscy wiedzieliśmy, co powie Górski.
– Proszę mówić, poruczniku – powiedziałem.
– Jeśli i tak mamy walczyć w nieważkości i próżni, to czemu nie zaatakować makrosów?
Powoli pokiwałem głową. Wszystkim przeszło to już przez myśl.
– W atakowaniu sojuszników jest coś przerażającego i paskudnego – zacząłem. – Nieważne, jak nieprzyjemni są to sojusznicy. Ale nie myślcie, że nie zastanawiałem się nad tym. Gdyby chodziło tylko o nas, zrobiłbym to dawno temu. Ale nie myślę tylko o nas. Myślę o wszystkich, którzy zostali na Ziemi.
Przebiegłem wzrokiem po obecnych. Spoglądali na mnie z zakłopotaniem.
– Jeśli to spieprzymy, makrosy zaatakują Ziemię. Nie możemy wątpić w to ani przez chwilę. Zaczniemy ponownie wojnę, która już kosztowała nas setki milionów istnień.
– Ale – odezwał się znowu Górski – jeśli nam się uda, wątpię, aby reszta imperium makrosów się o tym dowiedziała.
Spojrzałem na niego.
– To jak piractwo na szerokich wodach, pułkowniku – dodał. – Kosmos jest duży. Nie ma tu żadnych świadków. Jeśli odbijemy ten okręt i polecimy do domu albo go rozwalimy, wina spadnie na Robale.
– Podoba mi się twój sposób myślenia, Górski – odparłem, uśmiechając się. – Słusznie awansowałem cię na porucznika. Dostaniesz kolejny awans, jeśli przeżyjesz najbliższe parę dni.
– Um… dziękuję, pułkowniku – odpowiedział z lekkim uśmiechem.
– Ale ten plan ma jedną zasadniczą wadę.
– Sir?
– Krążownik. Jeśli zabierzemy okręt inwazyjny, krążownik odwróci się i nas zdezintegruje. Nie będą negocjować ani próbować odbić jednostki. Będą strzelać, aż zamienimy się w pył. Rozumiesz to, prawda?
Górski skinął głową.
– Tak. Ale powinniśmy pamiętać też o czymś jeszcze. Oni nie przestaną wysyłać nas na kolejne misje. To chyba jasne.
Zmarszczyłem brwi i gestem kazałem mu kontynuować.
– Zajadą nas, sir. Tak jak własne roboty. Nie obchodzi ich, czy zginiemy. Nie rozumieją nawet koncepcji takich jak morale czy rozpacz. Sami bez problemu walczą do ostatniej jednostki i zakładają, że my będziemy robić to samo. Każą nam najeżdżać kolejne planety, aż wszyscy zginiemy albo aż upłynie okres służby.
Wpatrywałem się w niego. Zapewne miał rację, ale nie chciałem tego głośno powiedzieć.
– Nie