Star Force. Tom 3. Bunt. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 3. Bunt - B.V. Larson страница 8
Poleciłem każdemu z ludzi przenieść istniejącą jednostkę HUD ze starego hełmu do nowego. W ten sposób nie musiałem ponownie produkować całej tej delikatnej elektroniki. Systemy zasilania i broni pozostały w zasadzie niezmienione. Skupiłem się na powierzchni pancerza i tym, jak reagował na trafienia.
Zaprojektowałem go modułowo, z osobnymi częściami na kończyny, tors i głowę. Na stykach poszczególnych elementów znajdowały się uszczelki. Dzięki szybkim sensorom możliwe było uszczelnienie każdego uszkodzonego elementu. Na przykład, jeśli marine zostałby trafiony w nogę, w ułamku sekundy skafander odciąłby tę sekcję od reszty, aby nie tracić ciśnienia. Po załataniu dziury przez nanity znów wpuszczałby tam powietrze.
Gdy pierwszy kombinezon był gotowy, sam go przetestowałem. Wnętrze było sztywne i nieco niewygodne. Śmierdziało plastikiem i tworzywami sztucznymi. Byłem pewien, że w całej historii żaden wojownik nie czuł się dobrze w zbroi. Mimo wszystko jednak ratowała życie, więc trzeba było ją pokochać.
Pierwszy test polegał na detonacji granatu, podczas gdy spoczywał na nim napierśnik. Nie było to tak proste, jak może się wydawać. Leżałem tam, na granacie, przez jakiś czas, zanim w końcu go odpaliłem. Przypomniałem sobie, jak po raz pierwszy, jako dzieciak, skakałem z dużej wysokości, spoglądając w dół na błękit wody. W teorii powinienem przeżyć lot, ale nie byłem przecież całkowicie pewien. W końcu pociągnąłem zawleczkę i rzuciło mną o sufit. Odbiłem się i podryfowałem z powrotem w dół.
Przyjrzałem się potem dokładnie skafandrowi. Na napierśniku widać było ślad po wybuchu i lekkie pęknięcia, ale udało się. Nie miałem pomysłu na przetestowanie plomb bez zadania sobie znacznych obrażeń, ale uznałem, że prawdziwa walka albo dowiedzie moich teorii w tej kwestii, albo im zaprzeczy. Rozkazałem kilku fabrykom zabrać się do produkcji kombinezonów. Powinniśmy ich mieć sporo, zanim zacznie się bitwa.
Wyciągnąłem kolejny granat ze skrzynki z amunicją i kręciłem nim w okrytych rękawicami dłoniach, testując zręczność palców. Skafander sprawiał, że ruszały się sztywno, ale uznałem, że oficer na mostku byłby w stanie nadal sterować ekranem. Nie było to idealne rozwiązanie, ale dało się przeżyć.
Wróciłem wyczerpany do swojej kajuty. Wydawało się, że Sandra śpi, więc położyłem się po cichu w łóżku obok niej. Westchnąłem i rozciągnąłem się, gotów na ostatni spokojny sen, zanim zacznie się spodziewane szaleństwo.
Sandra jednak mnie zaskoczyła. Obudziła się i rzuciła na mnie z nagłą determinacją. Może to przez zbliżającą się walkę? Kochaliśmy się intensywnie, desperacko i niemal boleśnie. Było to dla nas bardziej odreagowanie napięcia niż błoga rozkosz.
Mimo wszystko, jak większość facetów, byłem całkiem zadowolony z tego, co dostałem.
Rozdział 4
Wciąż spałem, gdy makrosy uznały, że dość się już naczekały. Ile minęło czasu? Chyba mniej niż trzy dni. Nieco ponad sześćdziesiąt godzin. Być może w ich kalendarzu minął cały dzień lub tydzień. Kto wie jaki cykl dobowy stosowały? Nie miałem pojęcia, jak mierzą czas ani czy mierzą go w spójnych jednostkach.
Obudził mnie głos major Sarin, a chwilę później zawyły syreny i rozbłysły żółte światła. Nie zarejestrowałem jej słów, ale wychwyciłem ton: była przerażona.
Dosłownie wyskoczyłem z łóżka. Przy ulepszonym przez nanity ciele i minimalnej grawitacji dotknąłem sufitu, zanim opadłem na podłogę.
Wiedziałem, dlaczego rozbrzmiały alarmy. Byliśmy w drodze. Przydałoby mi się nieco więcej czasu, właściwie to kilka tygodni. Ale z nieznanych powodów dowództwo makrosów uznało, że powinniśmy już zdążyć przekonfigurować siły. Nigdy nie pytali, ile czasu potrzebuję. W zasadzie nigdy o nic nie pytali. Nie lubili też wszak, gdy my zadawaliśmy pytania.
Kładłem się do łóżka z Sandrą, ale gdy się obudziłem, nie było jej. Wyszła z kabiny prysznicowej, naga i mokra. Jej nogi były długie i smagłe, po łydkach spływały krople wody. Nie uruchomiła programu suszenia, tylko po prostu wcisnęła przycisk wyjścia.
– To już? – spytała.
Skinąłem głową.
– Na to wygląda. Czuję, jak pracują silniki okrętu.
Założyliśmy kombinezony. Zostawiliśmy zapięcia otwarte, wiedząc, że łańcuchy nanitów po jakimś czasie to zauważą i same uszczelnią ubiory. Czasami wkurzające było, gdy na siłę dopasowywały ubranie, ale zwykle dobrze zgadywały.
Wciąż niosąc buty, wyszliśmy z naszej wspólnej kajuty na wąski korytarz. Przeszliśmy szybko na drugi koniec cegły dowodzenia i dołączyliśmy do Sarin przy dużym ekranie. Górski pojawił się kilka minut później. Wszyscy wyglądali na zdenerwowanych i wiedzieli, że nie jesteśmy gotowi.
– Sandra, połącz mnie z dowództwem makrosów – powiedziałem.
Sandra spędziła ostatnich kilka dni, zaznajamiając się z większym, bardziej złożonym układem komunikacyjnym w cegle dowodzenia. Szybko jej to poszło, jako że nie różnił się bardzo od systemu w mojej prywatnej jednostce w biurze. Dawniej obsługiwała jednak tylko moją komunikację osobistą i polityczną, teraz była odpowiedzialna za przekazywanie poleceń ludziom, którzy mogli zginąć, gdyby coś schrzaniła. Widziałem, że poważnie traktuje swoją pracę. Miała skupiony wyraz twarzy, typowy dla mojej załogi.
W ciągu kilku sekund mieliśmy połączenie. Tym razem jednak jej nie pochwaliłem. Mieliśmy ważniejsze rzeczy na głowie.
– Dowództwo makrosów, tu Kyle Riggs. Potrzebuję aktualizacji stanu misji.
– Misja rozpoczęta.
– Podajcie mi szacowany czas do kontaktu z wrogiem.
– Cztery godziny pięćdziesiąt osiem minut.
– Podajcie mi szacowany czas do naszej operacji desantowej.
– Operacja desantowa rozpocznie się za cztery godziny pięćdziesiąt osiem minut.
Skinąłem głową i zasznurowałem usta. Niewiele się dowiedziałem. Albo nie do końca się rozumieliśmy, albo nasz atak miał się zacząć, gdy tylko znajdziemy się w zasięgu wroga. Tak czy inaczej, miałem niecałe pięć godzin, zanim zacznie się jatka.
– Sir – powiedziała major Sarin, wskazując ekran.
Spojrzałem na monitor. Pierścień transportowy był na nim coraz większy. Parkowaliśmy na orbicie przez dzień czy dwa, a teraz okręty leciały prosto w portal. Gdy przez niego przelecimy, znajdziemy się w innym układzie gwiezdnym. Na tyle, na ile udało nam się ustalić, przelot był natychmiastowy.
– Wszyscy przygotować się na uderzenie – powiedziałem. – Pamiętajcie o minach, na które trafiliśmy poprzednim razem. Nie wiemy, w co się pakujemy.
Sandra zawahała się przez chwilę, patrząc na ekran. Spojrzałem na nią spode łba, aż przypomniała sobie o pracy i przekazała rozkaz dalej. Prawie natychmiast z sufitu opuściły się