Star Force. Tom 4. Podbój. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 4. Podbój - B.V. Larson страница 3
Crow zatrzymał swój zakrwawiony nos kilkanaście centymetrów od mojej twarzy.
– Masz jaja, ziom. Wiesz, że zawsze mi się to w tobie podobało. Ale chyba nie zdajesz sobie sprawy, gdzie się znajdujesz, przyjacielu. Nie zauważyłeś, ilu uzbrojonych ludzi mam w tym budynku?
Jack nakręcał się. Mrugnąłem, zaskoczony. Nie przypuszczałem, że posunie się tak daleko w obronie kilku procent budżetu. Może uważał konflikt między nami za nieunikniony? Doszedłem do tego wniosku, leżąc w szpitalu i czytając sprawozdania. Crow zapewne uznał, że może to zakończyć tu i teraz i na zawsze ustalić, kto rządzi w Siłach Gwiezdnych. Podobało mu się samodzielne zarządzanie Andros pod moją nieobecność. Dla kogoś takiego jak on to było naturalne.
– Mrugnąłeś, Kyle – powiedział, krzywiąc usta. – Tak, widziałem to. Przeszarżowałeś, przychodząc tutaj.
W ciągu kilku lat nauczyłem się rozumieć jego wzorce zachowania. Ten człowiek był całkowicie przewidywalny. Widząc słabość, atakował. Widząc siłę, kładł uszy po sobie. Przyszedł czas na okazanie siły.
Spokojnie wskazałem biurko.
– Na pewno masz jakieś monitory systemu bezpieczeństwa na tym lotniskowcu, prawda?
– Żebyś wiedział.
– Użyj ich. Spójrz w swoje kamery.
Obszedł mebel, cały czas patrząc na mnie. Obaj, dzięki ulepszonym przez nanity ciałom, potrafiliśmy poruszać się bardzo szybko. W ciągu sekundy nieuwagi każdy z nas mógł wyprowadzić nagły atak.
Crow klepnął w blat i jego wierzch zsunął się. Byłem pod wrażeniem. Dałem wprowadzić się w błąd, uważając, że całe biurko jest drewniane. To był jedynie udający drogie drzewo wygaszacz ekranu. Na jego powierzchni ukazał się teraz obraz z kilkunastu kamer. Już wiedziałem, dlaczego mebel jest tak wielki. Stanowił kompletny system obserwacyjny.
Crow syknął, wciągając powietrze przez zaciśnięte zęby. Przez moment nic nie mówił. Spojrzałem na scenki rozgrywające się na ekranach. Na większości z nich któryś z moich marines w pełnym oporządzeniu bojowym stał naprzeciw groteskowych strażników Crowa. Moi ludzie mieli na sobie kombinezony i gogle. Ich miotacze dotykały gardeł ochroniarzy, którzy nie ośmielili się nawet drgnąć. Używanie broni balistycznej przeciw marines nie miało sensu. Tylko by ich wkurzyło, co zakończyłoby się niechybną śmiercią niefortunnego strzelca. Kilku z moich chłopaków machało wesoło w stronę porozmieszczanych w całym budynku kamer.
Wyciągnąłem swój komunikator. Sandra odpowiedziała natychmiast.
– Potrzebujesz mnie wewnątrz?
– Chodź, ale spokojnie.
Sandrze nigdy nie wychodziło branie rzeczy na spokojnie. Sufit nad nami rozpadł się. Masa białego tworzywa, izolacji i przewodów wpadła do środka. Na szczęście był to tylko jeden panel i nie spadł na biurko Jacka. Szkoda byłoby je zniszczyć.
Sandra stała się dziwną kombinacją mojego szefa ochrony i kochanki. Jej ciało zmienione zostało w stopniu większym niż u któregokolwiek z moich ludzi. Krążyły w nim nie tylko nanity, ulepszyła je też rasa inteligentnych mikroorganizmów. Niestety, wszystkie one zginęły tragicznie. W innym przypadku mógłbym w ten sposób wzmocnić wszystkich marines.
Sandra przeskoczyła nad zakurzonymi odłamkami, poruszając się jak błyskawica. Wskoczyła na biurko. Oba jej ramiona już funkcjonowały, choć prawe nadal się leczyło. W końcu straciła je niecały miesiąc wcześniej.
Zamiast pistoletów w obu dłoniach miała noże – bojowe egzemplarze z molekularnymi, węglowymi ostrzami. Tych noży użyła przed chwilą, by wyciąć sobie drogę przez dach. Przez powstałą dziurę wpadały promienie słoneczne, figlując po odłamkach sufitu.
– Czy to dziś jest ten dzień? – spytała i spojrzała na Crowa wzrokiem, jakim ryś patrzy na tłustego indyka.
– Nie jestem jeszcze pewien – powiedziałem i spojrzałem na Jacka, unosząc ze zdziwienia brwi.
Jego oczy były dużo większe niż zazwyczaj. Patrzył to na mnie, to na Sandrę. A w końcu na bezradnych strażników na ekranach. Czekałem, aż w końcu przemówi.
– Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt – powiedział cicho.
– Marines potrzebują nowego dowództwa. Natychmiast.
Policzek Crowa lekko zadrżał.
– Weźcie ten budynek. Zbuduję nowy dla floty.
Crow tak po prostu się wycofał. Zobaczył pokaz siły i w jego obliczu tym razem się cofnął. To nowe porozumienie nie potrwa na wieki, ale przy odrobinie szczęścia nie będzie musiało.
– Stawia pan trudne warunki, admirale – odparłem. – Ale spróbuję je zaakceptować.
Rozdział 2
Pułkownik Barrera był jednym z pierwszych moich oficerów, którzy wprowadzili się do nowego budynku. Śniady, potężnie zbudowany mężczyzna pełnił funkcję mojego zastępcy na wyspie Andros od momentu ogłoszenia niepodległości. Był cichy, efektywny i lojalny, stanowił absolutne przeciwieństwo Crowa.
Barrera niósł pudło pod każdą pachą i miał szeroki uśmiech na twarzy. Przydzieliłem mu jeden z najbardziej reprezentacyjnych pokoi na najwyższym piętrze. Nie mógł się doczekać przeprowadzki. Zobaczywszy prowizoryczny barak, który Crow dał mu uprzednio, nie dziwiłem się radości oficera.
– Dobrze, że już pan jest, sir – stwierdził.
Kiwnąłem głową.
– Też się cieszę, pułkowniku. Proszę ogłosić obowiązkowe zebranie sztabu dziś w południe u mnie.
– Tak jest – powiedział, kładąc pudła na biurku. Natychmiast zabrał się do realizacji polecenia. Jego nowe biuro mogło zaczekać.
Patrzyłem, jak wykonuje kolejne połączenia. Nie zapytał nawet, czego ma dotyczyć odprawa. Nie nalegał na podanie informacji, którą mógłby rozesłać mejlem lub umieścić w wiadomościach. Przyjął po prostu rozkaz i zaczął go wypełniać. Wiedziałem, że każdego, kto nie był dostępny na komunikatorze, znajdzie osobiście. Pomyślałem o kolejnym awansie dla niego. Ale wtedy musiałbym podnieść stopień także sobie samemu. Dawanie awansu samemu sobie byłoby cokolwiek dziwne, tak więc unikałem tego. Może kiedyś…
Szkoda było patrzeć, jak pakują się atrakcyjne urzędniczki Crowa, ale nie miałem dla nich zajęcia. Kiedy przyjrzałem się, co robiły dla admirała, okazało się, że większość zajmowała się zakupami. Nosiły tytuł „agenta handlowego”. Bez wytchnienia pracowały w sieci i na telefonach, wyszukując, kupując i sprowadzając na wyspę Andros rzadkie przedmioty. Na początku dziwnie traktowano wysyłanie na prawie wyludnioną wyspę na Karaibach tak wyspecjalizowanych i luksusowych towarów, lecz wkrótce wśród sprzedawców poniosła się fama, że jesteśmy nafaszerowani rządowymi pieniędzmi. Nasze rachunki zawsze płacone były