Star Force. Tom 10. Wygnaniec. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Force. Tom 10. Wygnaniec - B.V. Larson страница 2

Star Force. Tom 10. Wygnaniec - B.V. Larson

Скачать книгу

      Nigdy nie dowiedziałem się, co dokładnie poszło nie tak w naszej stodole. Rodzice też tego chyba nie rozgryźli. Ale z pewnością byli wkurzeni.

      Brutalnie wyrzucili Marvina z posesji. Znalazłem mackę, którą oderwał mu tato. Moi rodzice nie byli zwykłymi ludźmi. W przeszłości należeli do Sił Gwiezdnych, co oznaczało, że zostali znanityzowani, a tato został w dodatku zmodyfikowany genetycznie.

      Macka była osmalona i wciąż gorąca. Nie przestała działać – wiła się w popiołach długo po wygaśnięciu płomieni. Gdy trochę przestygła, podniosłem ją i zacząłem bawić się na werandzie, strzelając nią jak biczem.

      Mama w tym czasie poszła do domu po apteczkę. Gdy wróciła, żeby opatrzyć mi rany, nie była zbyt zadowolona, że trzymam w rękach wijącą się pamiątkę. Kazała mi rzucić trofeum na ziemię.

      Nie byłem poważnie ranny. Jasne, w moich plecach utkwiło kilka podobnych do gwoździ drzazg. Nie wbiły się jednak głębiej niż na dwa-trzy centymetry i w sumie nawet nie czułem bólu. Mama chyba przejmowała się nimi bardziej niż ja. Powyciągała drzazgi, a każde skaleczenie traktowała jak ranę postrzałową.

      Rodzice zawsze wiedzieli, że jestem nietypowy pod względem fizycznym. Kąpiele mikrobowe zmieniły tatę na zawsze, a część jego ulepszonego DNA przypadła i mnie w udziale. Byłem więc odpornym dzieciakiem i zawsze ignorowałem ból, który rówieśników doprowadziłby do łez.

      Gdy mama nacierała mnie nanitami do zasklepiania ran, wbijałem wzrok w tamtą mackę. Wiła się jak żywe stworzenie. I chyba faktycznie nim była – przynajmniej w tym samym sensie co Marvin.

      Minęła godzina i po stodole zostało już tylko pogorzelisko. Kury zmieniły się w małe, okrągłe kupki popiołu. Nadal pamiętam tamten zapach – mieszankę dymu drzewnego i odoru palonych piór.

      Chciałem zachować mackę na pamiątkę, ale mama nie pozwoliła. Zabrała ją i nigdy jej już nie zobaczyłem.

      Kiedy zapytałem, czy Marvin jeszcze kiedyś wróci, tato powiedział, że z nim są zawsze jakieś kłopoty i że nie umie zachowywać się cicho ani normalnie. Stwierdził, że jeśli kiedyś Marvin wróci, to tylko dlatego, że czasy się zmieniły i sprawy znów przybrały zły obrót dla ludzkości – innymi słowy, kiedy będziemy go potrzebować.

      Wówczas nie bardzo to rozumiałem. Tato próbował mi wytłumaczyć, że ten robot jest diabłem i aniołem w jednej osobie. Tamtego dnia na pierwszy plan wybiła się jego szatańska strona. Dopiero po latach naprawdę pojąłem słowa taty.

      Rozdział 2

      Piętnaście lat po tym, jak Marvin spopielił wszystkie kury na farmie taty, ukończyłem Akademię Sił Gwiezdnych ze stopniem podporucznika i cieszyłem się krótką przepustką przed rozpoczęciem czynnej służby. Byłem z tego dumny i tato też. Zaproponował mi piwko w piwnicy, a jedna butelka szybko zmieniła się w tuzin. Piliśmy w najlepsze, gdy przyszła mama. Stanęła u szczytu schodów prowadzących do pomieszczenia, które czasem nazywała „browarem”, i poinformowała mnie, że przyleciała Olivia – a to wszystko zmieniało.

      Olivia była moją dziewczyną. I to nie byle jaką. Spotykaliśmy się przez zaledwie semestr, ale czułem, że to ta jedna jedyna w całym wszechświecie, którą pewnego dnia poślubię.

      Śmiejąc się, ruszyłem na górę chwiejnym krokiem. Tato poszedł za mną. Na twarzach mieliśmy szerokie, wywołane piwem uśmiechy. Mama zareagowała na nasz widok ponurą miną. Nigdy nie lubiła, gdy się upijaliśmy. Myślę, że w przeszłości tato bywał nie najmilszy, kiedy przesadził z alkoholem.

      Spodziewałem się zastać Olivię w salonie, ale była na dworze. Podszedłem do okna i wtedy go zobaczyłem. Kosmiczny jacht jej ojca, Chart, stał na podwórku między traktorami a nową stodołą. Szczęka mi opadła. Czym prędzej wybiegłem na zewnątrz.

      – Poważnie? – zapytałem.

      Obdarzyła mnie ślicznym uśmiechem lśniących od błyszczyka warg i kiwnęła głową. Była bogatą i atrakcyjną Brytyjką. Gdy spędzaliśmy wspólnie czas, prawie nie przestawałem szczerzyć się z radości.

      – Wybieramy się na przejażdżkę, Cody – powiedziała.

      Jedyną osobą, która nie uważała, że ukończenie szkoły należy uczcić lotem w kosmos pod wpływem alkoholu, była moja mama. Oczywiście miała rację, ale byłem zbyt szczęśliwy, żeby jej słuchać. Westchnęła, przewróciła oczami i z wymuszonym uśmiechem życzyła nam przyjemnej podróży.

      Weszliśmy z Olivią na pokład Charta, zanim ktokolwiek wymyślił dobry powód, aby nas powstrzymać. Tato krzyknął coś za nami, a ja pomachałem mu, nawet się nie odwracając. Miałem świadomość, że mama liczyła na to, że spędzę przepustkę z rodziną, spokojnie ciesząc się obecnością najbliższych. Jednak musiało stać się inaczej. Pod względem osobowości wdałem się raczej w tatę niż w mamę, a to oznaczało wplątywanie się w „sytuacje”.

      Kiedy dorastałem, narobiłem sobie więcej siniaków i nabiłem więcej guzów niż przeciętny dzieciak. Już samo nazwisko Riggs było jak wrzód na tyłku, choć z innych powodów, niż może się wydawać. Od urodzenia byłem znanityzowany i ulepszony mikrobami, więc musiałem bardzo uważać, broniąc się przed dupkami chcącymi sprawdzić, czy zasługuję na swoją reputację. Samo nazwisko sprawiało, że jacyś faceci w barze chcieli mi obić gębę, a ja musiałem się postarać, żeby nie wygrać z przesadną łatwością.

      Mniejsze ryzyko śmierci albo kalectwa sprawiało, że częściej pakowałem się w kłopoty. Tak jak wtedy, gdy pożyczyłem sobie ścigacz grawitacyjny i wleciałem nim na wieżę ciśnień na terenie Akademii z plecakiem pełnym puszek z farbą w sprayu. Byłem lekko pijany i postanowiłem obwieścić światu, że nie mogę przestać myśleć o swojej nowej dziewczynie i koleżance z grupy, Olivii Turnbull. Nigdy nie udowodnili, że to byłem ja, a nawet gdyby, to co by zrobili? Wyrzucili Cody’ego Riggsa z Akademii?

      Wkroczywszy na pokład jachtu, wzbiliśmy się w powietrze i szybko opuściliśmy atmosferę. Po wejściu na orbitę podlecieliśmy do stacji paliwowej i ustawiliśmy się w kolejce.

      Wyglądałem przez przedni bulaj z nanoszkła. Na ziemi Chart, smukły kosmiczny jacht ojca Olivii, wydawał się ogromny, rozmiarami i kształtem przywodząc na myśl przedwojenne odrzutowce pasażerskie. Ale tutaj, na orbicie, był zaledwie stateczkiem, zwłaszcza w porównaniu z ogromnym pancernikiem Sił Gwiezdnych, który widziałem po lewej.

      – Oto nasza przyszłość – powiedziała Olivia, gdy obserwowaliśmy, jak okręt dokuje do stacji i zaczyna tankować. – Któregoś dnia zostaniemy kapitanami.

      – Myśl ambitniej – odparłem. – Zostaniemy admirałami.

      Zaśmiała się gardłowym śmiechem, który uwielbiałem.

      Szybko przyszła kolej na nasze tankowanie. Pilot Turnbullów zabrał nas tutaj z farmy, a teraz zręcznie manewrował. Sam miałem ochotę to robić, ale facet był nieugięty i wypełniał polecenia co do joty. Stwierdziłem, że nie warto się spierać w obecności dziewczyny. Później, kiedy znajdziemy się w głębokim kosmosie, dobiorę się do przyrządów sterowniczych i pokażę jej prawdziwy pilotaż.

Скачать книгу