Star Force. Tom 10. Wygnaniec. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 10. Wygnaniec - B.V. Larson страница 6
Adrienne poprowadziła mnie w kierunku głównej rezydencji. Zamiast brać elektryczny wózek, przeszliśmy kilkaset metrów piechotą. Milczeliśmy. Stawiałem nogę za nogą w nadziei, że grawitacja Ziemi wyssie ze mnie cały ból. Siostra Olivii nie zadawała pytań, a ja czułem się zbyt otępiały, żeby cokolwiek mówić z własnej inicjatywy. Nie byłem jeszcze gotów.
Na miejscu Adrienne pokazała mi salon i zostawiła samego. Nie zaproponowała, żebym u nich przenocował. Odniosłem wrażenie, że się wścieka i mnie obwinia. Nic dziwnego. Sam siebie obwiniałem.
Wreszcie automatyczny służący przyniósł moją torbę. Zostawiłem rzeczy na statku, bo wiedziałem, że śledczy zechcą je przeszukać. Stwierdziłem, że nie zaszkodzi, jeśli jak najszybciej oczyszczą mnie ze wszystkich zarzutów, z wyjątkiem głupoty.
Z braku innego zajęcia zadzwoniłem po taksówkę, żeby pojechać do Akademii, która mieściła się jakieś sto sześćdziesiąt kilometrów od posiadłości Turnbullów. Już się tam nie uczyłem, ale zawsze to jakieś znajome miejsce. Wolałem nie wchodzić w drogę pogrążonej w żałobie rodzinie. Tak czy inaczej, musieli widzieć we mnie źródło tragedii.
Gdy dotarłem do miejsce, znalazłem sobie pusty pokój w akademiku i spałem prawie do południa.
W sezonie letnim Akademia Sił Gwiezdnych opustoszała. Po wręczeniu dyplomów moi znajomi rozpierzchli się po całym świecie. Nie miałem z kim pogadać. Został mi tylko powrót do domu, więc pojechałem na lotnisko. Dzięki współczesnej technologii lotów suborbitalnych dwie godziny później byłem w Kalifornii.
Mama przytuliła mnie ze smutną miną, a tato przywitał uściskiem dłoni i klepnięciem w plecy. Wcześniej wysłałem im wiadomość, więc z grubsza znali sytuację, ale nie miałem ochoty rozmawiać o szczegółach. Doceniałem współczucie w ich spojrzeniach, ale naprawdę nie chciałem rozmawiać o emocjach, zwłaszcza z mamą. Może kiedyś, ale nie teraz.
Ojciec chyba to rozumiał. Za swoich czasów naoglądał się śmierci i wiedział, jak sobie z nią radzić. Po prostu skinął głową w kierunku swojego małego królestwa w piwnicy, gdzie czekała na nas lodówka pełna piwa i szafka z mocniejszymi trunkami. W którymś momencie, długo po tym, jak w okolicy dwunastej butelki przestałem je liczyć, straciłem przytomność. Zostawił mnie śpiącego na starej, znajomej kanapie.
Kolejny dzień spędziłem tak samo, a potem jeszcze następny, aż wreszcie przyszła wiadomość od Adrienne. Gdy zapuchniętymi oczami wpatrywałem się w telefon, przypomniałem sobie, że nawet się nie pożegnałem. Po prostu tamtego dnia nie wydało mi się to istotne. Byłem w szoku: w wiadomości podała datę i godzinę pogrzebu Olivii, który miał odbyć się nazajutrz. Chciałem do niej zadzwonić, ale w końcu tylko odpisałem, że przyjadę.
Trzeźwienie po trzech dniach picia było przykre, ale konieczne. Znanityzowanemu mężczyźnie, takiemu jak ja albo tato, trudniej się upić. Z drugiej strony, nigdy nie miałem porządnego kaca. Długi gorący prysznic i kilkunastokilometrowa przebieżka postawiły mnie na nogi. Pod koniec, gdy już zwalniałem do truchtu, zauważyłem pracującego na dworze ojca. Podszedłem do niego.
– Co mam teraz zrobić, tato? – zapytałem.
Majstrował akurat przy jednym z traktorów.
– A co chcesz?
Mimowolnie zacisnąłem pięści.
– Ktokolwiek za tym stoi… chcę go dopaść.
– Co cię powstrzymuje?
Patrzyłem na niego przez chwilę.
– Jestem teraz oficerem Sił Gwiezdnych. Nie mogę robić szumu i otwierać drzwi kopniakami.
– A co innego twoim zdaniem mają robić oficerowie Sił Gwiezdnych?
– Jest inaczej niż za twoich czasów, tato. Mamy zasady, a ja nie jestem naczelnym dowódcą.
Potrząsnął głową.
– Do diabła z zasadami, chłopcze. Gdyby ktoś próbował mnie zabić i gdyby to twoja mama zginęła, czego byś ode mnie oczekiwał?
Miał trochę racji. Poczułem, jak rozpala się we mnie ogień.
– Oczekiwałbym, że zaczniesz robić szum i otwierać drzwi kopniakami. Tak jak wtedy, kiedy Sandra…
Tato wyszczerzył zęby.
– Teraz gadasz z sensem. Jesteś Riggsem, synu. Naginaj zasady albo je łam, jeśli będzie trzeba. A ja cię wesprę albo wyciągnę z kłopotów. Starzy znajomi ciągle są mi winni przysługę czy dwie.
Poczułem pęczniejącą w sercu dumę ze swojego nazwiska i z wiary, jaką pokładał we mnie ojciec. Miał rację. Musiałem coś zrobić. Nawet jeśli postawią mnie przed sądem wojennym, zawsze mogłem po odsiadce wrócić do domu i pracować na farmie. Odetchnąłem chrapliwie i wyprostowałem plecy.
– Dzięki, tato. Tak właśnie zrobię.
Spakowałem torbę, przytuliłem po raz ostatni mamę, a potem wskoczyłem do najbliższego transportera suborbitalnego do Wielkiej Brytanii. Adrienne odebrała mnie z lotniska.
– Jak się trzymasz? – zapytałem, wrzucając swoją torbę na tylne siedzenie i wsiadając do auta.
– Dobrze – skłamała. – Przepraszam, że to ja cię odbieram. Ojciec zaprzągł całą służbę do pracy przy… – przełknęła tkwiącą w gardle grudę – przy pogrzebie.
– Nie ma problemu.
Przez chwilę na nią zerkałem, aż wreszcie się zorientowała.
– O co chodzi? – zapytała łagodnie.
– Po prostu życie jest takie absurdalne. Może tylko użalam się nad sobą, nie wiem. Po jej śmierci wszystko zdaje mi się nierealne, a teraz ty… jesteś jak jej duch. Siedzisz tu ze mną i żyjesz.
– Chyba wiem, co masz na myśli. Też za nią tęsknię.
– Adrienne… – Spojrzałem na jej profil, tak bardzo podobny do profilu Olivii. – Czy twój ojciec czegoś się dowiedział?
– Nic mi nie mówi. – Adrienne uderzyła dłonią w kierownicę. – Zdaje mu się, że w ten sposób mnie chroni. Szkoda, że nic nie możemy zrobić. – Zerknęła na mnie. – Może tobie coś zdradzi.
– Lepiej, żeby tak zrobił.
– Nie naciskaj za mocno. Wiesz, jaki on jest.
Nie odpowiedziałem. Zamierzałem naciskać tak mocno, jak uznam za stosowne. Musiałem poznać odpowiedzi.
Gdy dotarliśmy do posiadłości, pokazała mi mój pokój. Praktycznie się nie rozpakowałem. Głowę zaprzątały mi inne myśli.
Tak jak przewidywałem, uroczystość pogrzebowa była wystawna. Gdy rzucałem