Na Dzikim Zachodzie. Karol May

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Na Dzikim Zachodzie - Karol May страница 6

Na Dzikim Zachodzie - Karol May

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Ja również.

      – Trzeba błąd naprawić. Ale jak? Hm, hm!…

      Niełatwo mu było przyznać się do fatalnej pomyłki. Stał jeszcze przez chwilę odwrócony, potem wykręcił się nagłym ruchem, podszedł do mnie i rzekł:

      – Postąpiliśmy obydwaj jak patentowani idioci. Mam jednak nadzieję, że pan nie będzie miał do nas urazy. Proszę nas wyśmiać do woli, lecz potem proszę puścić w niepamięć naszą fatalną pomyłkę.

      –Wierzycie więc, żem Old Shatterhand?

      – Yes – skinął Tim.

      Brat zaś, bardziej wymowny, ciągnął dalej:

      – Oczywiście, że wierzymy, nawet gotowiśmy na to przysiąc. Jeśli ktoś ośmieli się wątpić i przeczyć, podziurawimy go kulkami na rzeszoto. Zgadza się pan wspólnie z nami podróżować?

      – Oczywiście, do chwili, w której drogi nasze się rozejdą. A teraz zajmijmy się nieznajomym! Widzę, że się rusza. Musimy uważać, aby się nie ulotnił.

      Mieliśmy pod ręką kilka rzemieni, więc związaliśmy nieznajomego. Obydwaj bracia starali się gorliwością okupić swoją pomyłkę.

      Nieznajomy powoli odzyskiwał przytomność. Chciał się podnieść. Gdy poczuł, że jest związany, przytomność wróciła całkowicie. Przez długą chwilę wodził po nas błędnym wzrokiem. Przypomniał sobie, co zaszło, i próbował nadludzkimi wysiłkami oswobodzić się z więzów. Gdy trud okazał się daremny, przemówił:

      – Zwariowaliście! Naprzód walicie w łeb, a potem związujecie mi nogi i ręce. Cóż złego wam uczyniłem? Muszę jechać dalej i żądam uwolnienia mnie z więzów!

      – Wierzę, że spieszno panu – odparłem. – Pościg powinien tu nadążyć wkrótce.

      – Chwała Bogu, że wam to wiadome! – odparł wbrew oczekiwaniu. – A więc uwolnijcie mnie i uciekajcie wraz ze mną!

      – Dlaczegóż? Gdzież powód?

      – Powód jest prosty i jasny. Komanczowie.

      – Pshaw! Niedawno pan opowiadał, żeś o nich nie słyszał nawet.

      – Bo się wami nie interesowałem. Ale teraz sprawa wygląda inaczej. Jeżeli mnie nie puścicie, zginiecie wraz ze mną. Pięćdziesięciu Komanczów tu ciągnie!

      – Doskonale! Zawrzemy z nimi znajomość. Ale przedtem chciałbym się od pana czegoś dowiedzieć.

      – Odwiążcie mnie, inaczej pary z ust nie puszczę.

      – Ależ wprost przeciwnie: nie uwolnimy pana, dopóki nie odpowiesz na nasze pytania.

      – Zwłokę przypłacimy życiem.

      – Jestem innego zdania. Radzę odpowiadać na moje pytania, i mówić prawdę.

      Zaczął mnie obsypywać obelgami. Przekonawszy się, że nic tą drogą nie wskóra, zwrócił się do Jima i Tima. Gdy i ci okazali się nieprzejednani, syknął ponuro:

      – O cóż chodzi? Przysięgam, że drogo zapłacicie za ten gwałt!

      – No, zobaczymy. Do kogo należy koń i sztylet?

      – Głupie pytanie. Oczywiście, że do mnie!

      – A ta książka?

      – Także do mnie.

      – Cóż zawiera?

      – Własne notatki.

      – Ale nie w języku angielskim?

      – Nie. Stenografowałem.

      – Bezcelowe wybiegi, sir! To perskie pismo i perski tekst. A konia po prostu ukradłeś. Uprzedzam: jeżeli wyznasz prawdę, możesz liczyć na naszą wyrozumiałość. Jeżeli jednak nie zmienisz taktyki, właściciel konia ukarze cię według prawa sawanny. Wiesz zapewne, że koniokradów karze się śmiercią?

      – Koń by się uśmiał! Bo jakże to można skraść własnego konia? Nie grajcie komedii! Przejrzałem was: sami jesteście koniokradami; chcecie mi odebrać mego konia pod pozorem, żem go ukradł.

      To zuchwalstwo nie wyprowadziło mnie z równowagi. Ale szlachetny Jim Snuffle oburzył się do tego stopnia, że podszedł do niego z zaciśniętymi pięściami i rzekł groźnie:

      – Kanalio, łotrze! Śmiesz twierdzić, że jesteśmy złodziejami? Powtórz to jeszcze raz, a wygarbuję ci skórę jak ostatniemu psu. Czy wiesz, z kim rozmawiasz?

      – W każdym razie nie z uczciwymi ludźmi. Uczciwi puściliby mnie wolno.

      – Właśnie dlatego, żeśmy ludzie uczciwi, nie odzyskasz wolności. Dowiedz się, że zowią nas parą Snuffles.

      – Ach, więc to wy? W takim razie dziwię się jeszcze bardziej, że mnie tak traktujecie. Oskarżacie mnie bez cienia powodów. Nie zapytaliście nawet, jak się nazywam.

      – I tak nie powiesz prawdy.

      – Jestem gentlemanem, nie mam powodu ukrywać swego nazwiska. Odwiążcie mnie. Ze stenogramów zawartych w tym notesie będziecie się mogli przekonać, że jestem prawowitym właścicielem konia i tych wszystkich rzeczy.

      – Gdybyśmy byli sami, może by udało ci się wymigać. Uwierzylibyśmy ci na słowo, że książka z perskimi wierszami jest notatnikiem zawierającym stenogramy. Na szczęście jednak ten gentleman rozumie i czyta po persku.

      – Kłamstwo! To indywiduum ubrane w niebieskie płótno nie może znać perskiego języka!

      – Indywiduum ubrane w niebieskie płótno? Łotrze, bądź grzeczniejszy! Gdy ci wymienię jego nazwisko, zdechniesz z prze rażenia.

      – No, jestem ciekaw. Sam zapewne nie śmie go wymówić.

      – Co? – Old Shatterhand wstydziłby się swego nazwiska?

      – To indywiduum – Old Shatterhandem? Ha, ha, ha!

      Zaśmiał się na całe gardło. Oburzyło to Jima tak dalece, że podniósł nogę, by go kopnąć. Odsunąłem go jednak i rzekłem:

      – Szkoda psuć sobie krew dla tego człowieka! Wkrótce dowie się, kim jestem. Od tej chwili nie zaszczycimy go już ani jednym słowem. Gdyby zeznał prawdę, obeszlibyśmy się z nim łagodnie. Obecnie zeznanie jest już niepotrzebne.

      – Święta racja, sir! Nie wierzyć, żeś Old Shatterhand! Już to, żeś go uderzeniem pięści zwalił z konia, powinno mu posłużyć za dowód wystarczający. Spójrz, łotrze, oto niedźwiedziówka, a oto sztucer Henry’ego. Kto wobec takich argumentów ma jeszcze wątpliwości, ten jest niespełna rozumu!

      Nieznajomy rzucił

Скачать книгу