Bastion. Стивен Кинг

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 48

Bastion - Стивен Кинг

Скачать книгу

być ostrożny. W trzeciej szufladzie mojego biurka jest pistolet, czterdziestkapiątka, ale nie zabieraj go ze sobą, kiedy będziesz szedł do aresztantów. To samo dotyczy kluczy. Rozumiesz?

      Nick pokiwał głową.

      – Kiedy wejdziesz do pomieszczenia z celami, trzymaj się poza zasięgiem więźniów. Nie daj się nabrać, jeśli któryś zacznie udawać chorego. To sztuczka stara jak świat. Gdyby jeden z nich rzeczywiście zachorował, zajmie się nim rano doktor Soames.

      Nick wyjął z kieszeni bloczek i napisał: „Doceniam pańskie zaufanie. Dziękuję, że pan ich aresztował i dał mi pracę”.

      Baker przeczytał to i powiedział:

      – Jesteś dla mnie zagadką, chłopcze. Skąd pochodzisz? Dlaczego musisz radzić sobie sam?

      „To długa historia – napisał Nick. – Jeżeli pan chce, spiszę ją dla pana dziś wieczorem”.

      – Zrób to – odparł szeryf. – Chyba wiesz, że zacząłem już o ciebie wypytywać?

      Nick pokiwał głową. Domyślał się, że tak będzie. Ale był czysty.

      – Poproszę Jane, żeby zadzwoniła do baru Ma Truck Stop przy autostradzie. Aresztanci mogliby się na ciebie poskarżyć, gdyby nie dostali kolacji.

      Nick napisał: „Niech powie dostawcy, żeby wchodził bez pukania. I tak bym go nie usłyszał”.

      – W porządku – mruknął Baker i po chwili dodał: – W biurze stoi łóżko, na którym możesz się przespać. Jest twarde, ale czyste. I pamiętaj, Nick, bądź bardzo ostrożny. Gdybyś miał jakieś kłopoty, nikt nie przyjdzie ci z pomocą.

      Nick kiwnął głową i dopisał: „Poradzę sobie”.

      – Tak, nie wątpię… Zadzwoniłbym do kogoś z miasta, gdybym tylko miał kogoś odpowiedniego, ale… – przerwał, bo do holu zeszła Jane.

      – Nadal zanudzasz tego biednego chłopca? Pozwól mu jechać, zanim mój głupi brat pojawi się na posterunku i uwolni swoich kolesiów.

      Baker roześmiał się.

      – Ray jest już pewnie w Tennessee – odparł.

      Nagle jego ciałem wstrząsnął gwałtowny atak kaszlu. Słychać było, że całe gardło ma zapchane flegmą.

      – Chyba pójdę na górę i położę się do łóżka, Jane.

      – Przyniosę ci aspirynę, żeby zbić gorączkę – powiedziała. Wchodząc na górę, obejrzała się przez ramię i popatrzyła na Nicka. – Miło było cię poznać, Nick. Niezależnie od okoliczności. Uważaj na siebie.

      Nick ukłonił się jej, a ona dygnęła. Wydawało mu się, że zobaczył w jej oczach łzy.

* * *

      Pryszczaty chłopak w brudnej marynarce przyniósł trzy tacki z kolacją pół godziny po tym, jak Nick dotarł do aresztu.

      Nick pokazał mu, żeby postawił tacki na pryczy, a kiedy dostawca wykonał polecenie, napisał na kartce: „Zapłacone?”.

      Chłopak przeczytał napis na kartce.

      – Jasne – odparł. – Szeryf ma u nas kredyt. Ale czy ty jesteś niemowa?

      Nick pokiwał głową.

      – O rety… – wymamrotał chłopak i pospiesznie opuścił komisariat, jakby obawiał się, że to może być zaraźliwe.

      Nick wziął tacki i pojedynczo wsunął je końcem kija od szczotki przez otwór w dolnej części drzwi każdej celi. Kiedy uniósł wzrok, zdołał jeszcze zobaczyć, że Mike Childress mówi:

      – Tchórzliwy skurwiel, no nie?

      Nick z uśmiechem pokazał mu wyprostowany środkowy palec.

      – Dam ja ci palec, ty chuju! – syknął Childress, uśmiechając się złowieszczo. – Kiedy tylko stąd wyjdę…

      Nick odwrócił się i nie wychwycił już reszty wypowiedzi. Znalazłszy się w biurze, usiadł w fotelu Bakera, wyjął bloczek, zastanawiał się przez chwilę, po czym napisał u góry kartki:

      Mój życiorys

      Nick Andros

      Uśmiechnął się pod nosem. Zdarzały mu się różne dziwne rzeczy, ale nigdy, nawet w najśmielszych marzeniach, nie przypuszczał, że zostanie mianowany zastępcą szeryfa i będzie siedział na posterunku, pilnując trzech opryszków, którzy go pobili, i spisując swój życiorys. Po chwili znów zabrał się do pisania.

      Urodziłem się w Caslin, w Nebrasce, 14 listopada 1968 roku. Mój tata był farmerem. Rodzice zawsze z trudem wiązali koniec z końcem i mieli długi w trzech różnych bankach. Kiedy moja mama była w szóstym miesiącu ciąży i tata zabrał ją do miasta do lekarza, w ciężarówce coś się zepsuło i stoczyła się do rowu. Tata dostał wtedy ataku serca i umarł. Urodziłem się trzy miesiące później. Przyszedłem na świat jako głuchoniemy. Był to kolejny cios dla mojej mamy. Zajmowała się prowadzeniem farmy do 1973 roku, po czym straciła ją na rzecz „wielkich operatorów”, jak zawsze określała ludzi zarządzających bankami.

      Nie miała rodziny, ale napisała do swoich przyjaciół mieszkających w Big Springs w Iowa i jeden z nich załatwił jej pracę w piekarni. Mieszkaliśmy tam do 1977 roku, kiedy moja matka zginęła w wypadku. Potrącił ją motocyklista, gdy przechodziła przez ulicę, wracając z pracy do domu. To nie była jej wina, tylko zwyczajny pech. Zawiodły hamulce. Motocyklista wcale nie jechał zbyt szybko ani nic takiego… Kościół baptystów wyprawił mojej mamie darmowy pogrzeb. Później ten sam kościół wysłał mnie do Dzieci Jezusa Chrystusa, sierocińca w Des Moines. To jedno z miejsc, na którego utrzymanie przesyłają składki wszystkie kościoły. Tam właśnie nauczyłem się czytać i pisać…

      Przerwał. Od pisania rozbolała go ręka, ale nie dlatego przestał. Po prostu był zdenerwowany i zły, że ponownie musi to wszystko przeżywać.

      Wrócił do pomieszczenia z celami i zajrzał do środka. Childress i Warner spali. Vince Hogan stał przy kracie, paląc papierosa i wpatrując się w pustą celę na drugim końcu korytarza, gdzie znajdowałby się teraz Ray Booth, gdyby nie zdążył dać nogi. Hogan sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał się rozpłakać, i Nickowi przypomniało się jego dzieciństwo w świecie głuchoniemych.

      Właśnie w tamtym okresie poznał określenie „incommunicado”. To słowo zawsze miało dla niego lovecraftiański podtekst i rozbrzmiewało w jego mózgu przy wtórze przerażającego, donośnego echa. Oznaczało wszelkie niuanse zgrozy istniejącej poza granicami wszechświata, poza normalnością i wewnątrz ludzkiej duszy. Przez całe swoje dotychczasowe życie był „incommunicado”.

      Usiadł i ponownie przeczytał ostatnie zdanie: „Tam właśnie nauczyłem się czytać i pisać”. Ale to nie było takie proste. Żył w świecie ciszy. Pisanie było kodem. Mowa była ruchem warg, unoszeniem się i opadaniem szczęk, tańcem języka.

Скачать книгу