Bastion. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 52
Szeryf Baker nie żyje? Ale przecież jeszcze wczoraj wieczorem jego żona mówiła, że czuje się lepiej. A ona… wydawała się całkiem zdrowa. Nie, to po prostu niemożliwe.
– Umarł, umarł – powtórzył Soames, jakby Nick wypowiedział swoje myśli na głos. – I nie tylko on. W ciągu ostatnich dwunastu godzin wypisałem tuzin aktów zgonu. Jeśli Bóg się nad nami nie zlituje, do południa umrze dwadzieścia kolejnych osób. Jednak wątpię, aby zamierzał się tym zająć. Podejrzewam, że nie chce się w to mieszać.
Nick wyjął z kieszeni bloczek i napisał: „Co się dzieje?”.
– Nie wiem – odparł Soames, mnąc chustkę w kulkę i ciskając ją do rynsztoka. – Ale wydaje mi się, że całe miasto zostało opanowane przez tę chorobę, a ja nigdy w życiu nie byłem równie przerażony. Też jestem zarażony, choć w tej chwili bardziej daje mi się we znaki zmęczenie… cóż, nie mam już dwudziestu lat. Nie można funkcjonować przez dwadzieścia cztery godziny na dobę bez chwili odpoczynku… – urwał, bo jego głos zaczął się załamywać.
Nick nie mógł tego usłyszeć, więc tylko patrzył na niego z wyrazem zakłopotania na twarzy.
Soames wysiadł z samochodu, przytrzymując się ramienia Nicka. Jego dłoń drżała, jakby był starcem.
– Podejdźmy do tej ławeczki, Nick. Miło się z tobą rozmawia… Przypuszczam, że już ci to kiedyś mówiono.
Nick wskazał budynek aresztu.
– Twoi podopieczni nigdzie nie pójdą – uspokoił go Soames. – A jeżeli są chorzy, to pewnie niedługo znajdą się na końcu mojej listy.
Usiedli na pomalowanej na jasnozielony kolor ławeczce. Doktor uniósł głowę do góry, wystawiając twarz na ciepłe promienie słońca.
– Dreszcze i gorączka – mruknął. – Od dziesiątej wczoraj wieczorem. Wcześniej tylko dreszcze. Dzięki Bogu, że serce nie sprawia mi żadnych kłopotów.
„Powinieneś pójść do domu i położyć się do łóżka” – napisał Nick.
– Powinienem i zrobię to. Ale najpierw chcę odpocząć kilka minut.
Zamknął oczy i Nick pomyślał, że doktor zasnął. Zastanawiał się, czy może go zostawić, by pójść do pobliskiego baru i kupić coś na śniadanie dla Billy’ego i Mike’a.
Nagle doktor Soames znów się odezwał, nie otwierając oczu.
– Objawy są bardzo podobne – powiedział i zaczął wyliczać je na palcach obu dłoni, które przypominały teraz dwa rozłożone wachlarze. – Dreszcze. Gorączka. Ból głowy. Ogólne osłabienie. Utrata apetytu. Ból przy oddawaniu moczu. Obrzmienie gruczołów. Opuchlizna pod pachami i w kroczu. Kłopoty z oddychaniem.
Zamilkł na chwilę, po czym popatrzył na Nicka i dodał:
– To symptomy anginy, grypy albo zapalenia płuc. Potrafimy leczyć te choroby, Nick. Chyba że pacjent jest bardzo stary, bardzo młody albo osłabiony wcześniej przebytą chorobą i wówczas wykańczają go antybiotyki. Jednak z tą chorobą jest inaczej. Atakuje szybko albo powoli, ale to nie ma znaczenia. Nasila się, cofa i ponownie nasila, osłabienie wzrasta i w końcu następuje zgon. Ktoś popełnił błąd i teraz starają się to zatuszować.
Nick spojrzał na niego, zastanawiając się, czy właściwie zrozumiał jego słowa i czy doktor przypadkiem nie majaczy.
– To brzmi nieco paranoicznie, prawda? – mruknął Soames. – Czy wiesz, że zawsze przerażały mnie paranoje młodszego pokolenia? Obawiali się, że ktoś zakłada podsłuchy w ich telefonach… śledzi ich… jednak teraz dochodzę do wniosku, że mieli rację. Życie jest wspaniałe, ale starość obchodzi się z nami wszystkimi bardzo brutalnie.
„To znaczy?” – napisał Nick.
– Żaden z telefonów w Shoyo nie działa – powiedział Soames.
Nick nie miał pojęcia, czy była to odpowiedź na jego pytanie, bo doktor prawie nie spojrzał na kartkę, którą mu podsunął. Być może majaczył – gorączka z pewnością powodowała chaos w jego myślach.
Lekarz zauważył wyraz zakłopotania na twarzy Nicka i prawdopodobnie uznał, że chłopak mu nie uwierzył, bo dodał:
– To prawda. Jeżeli próbujesz wykręcić jakikolwiek zamiejscowy numer, słyszysz tylko nagraną na taśmie informację, że linia jest uszkodzona. Co więcej, wszystkie duże drogi wjazdowe i wyjazdowe z Shoyo zostały zablokowane kozłami z napisem: ROBOTY DROGOWE. Ale nikt tam nic nie robi. Są tylko te kozły. Byłem tam. Przypuszczam, że dałoby się je przestawić, jednak na autostradzie jest pełno wojskowych wozów. Jeepy i ciężarówki.
„Co z innymi drogami?” – napisał Nick.
– Na drodze numer sześćdziesiąt trzy na wschodnim krańcu miasta zerwano asfalt, żeby wymienić przepust. A na zachodnim chyba wydarzył się jakiś wypadek, bo w poprzek jezdni stoją tam dwa wozy, całkowicie ją blokując. Widać plamy na asfalcie, ale przy samochodach nie ma glin ani pracowników firmy odholowującej wraki. – Przerwał, wyjął chusteczkę i kichnął. – Ludzie przy przepuście pracują w żółwim tempie, przynajmniej tak twierdzi Joe Rackman, który mieszka niedaleko drogi. Byłem u Rackmanów dwie godziny temu, żeby rzucić okiem na ich syna, którego stan jest bardzo poważny. Joe powiedział, że według niego faceci pracujący przy przepuście to żołnierze, mimo iż przyjechali zwyczajną ciężarówką i mają na sobie robocze kombinezony.
Nick napisał: „Skąd to przypuszczenie?”.
Soames wstał.
– Robotnicy raczej nie salutują sobie nawzajem – odparł.
Nick również się podniósł.
„A boczne drogi?”.
– Pewnie też są zablokowane – mruknął Soames. – Ja jestem lekarzem, nie bohaterem. Joe powiedział, że w kabinie tej ciężarówki widział karabiny. Wojskowe karabiny. Gdyby ktoś próbował wyjechać z Shoyo bocznymi drogami i ci mężczyźni by go przyuważyli… nigdy nic nie wiadomo. Poza tym kto wie, co się dzieje teraz poza Shoyo? Powtarzam: ktoś popełnił błąd, a oni starają się to zatuszować. Szaleństwo. Szaleństwo. Oczywiście informacje na ten temat w końcu i tak się rozejdą, ale ilu ludzi do tej pory umrze?
Przerażony Nick patrzył na niego, nie ruszając się z miejsca.
Doktor Soames wrócił do swojego wozu i powoli wsunął się za kierownicę.
– A ty, Nick? – zapytał, wyglądając przez okno. – Jak się czujesz? Masz gorączkę? Kaszel?
Nick za każdym razem przecząco kręcił głową.
– Będziesz próbował opuścić miasto? Gdybyś poszedł polami, mogłoby ci się udać.
Nick znowu pokręcił głową i napisał: