Bastion. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 75
– Nie zrozumiałem… powtórz.
– Nieważne. Możesz stamtąd wyjść?
– Za cholerę. Ale pierwsze męty, które spróbują tu wejść, dostaną za swoje. Mam ze sobą karabinek bezodrzutowy. Szumowiny! Pierdolone męty!
– Powodzenia, Davidzie.
– Nawzajem. Utrzymaj to w ryzach, jak długo będziesz mógł.
– Postaram się.
– Nie jestem pewien…
Na tym rozmowa się kończy. Słychać głośne trzaski, przeraźliwy zgrzyt rozdzieranego metalu, brzęk tłuczonego szkła. Krzyki. Terkot broni maszynowej, a potem, bardzo blisko nadajnika, strzały z karabinu bezodrzutowego. Krzyki i odgłosy wystrzałów przybliżają się jeszcze bardziej. Słychać jękliwy wizg rykoszetu, dobiegający z okolic nadajnika krzyk, głuchy łomot, łupnięcie, a potem zapada cisza.
Następna transkrypcja pochodzi z transmisji nadanej na częstotliwości wojskowej w San Francisco, pomiędzy 19.28 a 19.30 tamtejszego czasu.
– Żołnierze i bracia! Przejęliśmy radiostację i punkt dowodzenia. Wasi ciemiężcy nie żyją! Ja, brat Zeno, do niedawna sierżant Roland Gibbs, ogłaszam się niniejszym pierwszym prezydentem Republiki Kalifornii Północnej! Teraz my tu rządzimy! Władza należy do nas! Jeśli wasi oficerowie wydadzą wam rozkaz usunięcia mnie ze stanowiska, zastrzelcie ich jak wściekłe psy! Jak świnie! Jak suki z zasranymi tyłkami! Zapisujcie nazwiska, stopnie i numery dezerterów! Zapisujcie nazwiska wszystkich, którzy mówią o buncie lub zdradzie Republiki Kalifornii Północnej! Nadchodzi świt nowego dnia! Rządy ciemiężców dobiegły kresu. Jesteśmy…
Terkot broni maszynowej. Krzyki. Głuche łupnięcie i łoskoty. Wystrzały z pistoletów, kolejne wrzaski, odgłos plującego ołowiem pistoletu maszynowego. Czyjś długi przedśmiertny jęk. Trzy sekundy ciszy.
– Mówi major Alfred Nunn z armii Stanów Zjednoczonych. Przejmuję tymczasową kontrolę nad siłami zbrojnymi w rejonie San Francisco. Zdrajców, którzy przejęli ten punkt dowodzenia, spotkała już zasłużona kara. Teraz ja tu dowodzę. Wszystkie działania mają być prowadzone zgodnie z otrzymanymi rozkazami. Ze zdrajcami i dezerterami należy rozprawiać się na miejscu. Powtarzam, zdrajców i dezerterów rozstrzelać na miejscu. Bez litości. Teraz…
Odgłosy strzałów. Krzyki i głosy w tle:
– …ich wszystkich! Rozwalić ich wszystkich! Śmierć świniom w mundurach…
Długa wymiana ognia, a potem cisza.
O 21.16 czasu wschodnioamerykańskiego ci, którzy wciąż czuli się na tyle dobrze, by oglądać w Portlandzie w stanie Maine telewizję, włączywszy kanał stacji WCSH, ujrzeli ze zgrozą, jak potężnie zbudowany Murzyn, niemal zupełnie nagi – jeśli nie liczyć różowej skórzanej przepaski biodrowej i czapki oficera piechoty morskiej – i bez wątpienia chory, wykonał sześćdziesiąt dwie publiczne egzekucje.
Jego znajdujący się w studiu koledzy, również czarnoskórzy i przyodziani jedynie w przepaski biodrowe oraz opaski z dystynkcjami świadczące o tym, że kiedyś służyli w wojsku, byli uzbrojeni w broń automatyczną i półautomatyczną. W miejscu, w którym wcześniej odbywały się debaty polityczne i teleturnieje, członkowie „czarnej junty” trzymali teraz na muszkach niemal dwustu żołnierzy w mundurach khaki.
Potężny Murzyn, ukazując w uśmiechu równe białe zęby, stał przy wielkim szklanym bębnie. Kiedyś – teraz wydawało się, że było to wiele lat temu – znajdowały się w nim pocięte na paski stronice książki telefonicznej wykorzystywane podczas teleturnieju Zadzwoń po dolary.
Murzyn zakręcił bębnem, wyjął z niego prawo jazdy i zawołał:
– Szeregowy Franklin Stern, proszę tu do nas, na środek!
Uzbrojeni mężczyźni otaczający publiczność zaczęli przyglądać się plakietkom z nazwiskami przypiętym na piersiach ludzi, podczas gdy kamerzysta, niewątpliwie nowicjusz, omiatał wszystkie twarze obiektywem.
W końcu wyłowiono z tłumu wątłego, niespełna dziewiętnastoletniego blondyna i choć szarpał się i protestował, wywleczono go na środek sali.
Dwóch czarnoskórych osiłków zmusiło go, by ukląkł.
Wielki Murzyn uśmiechnął się, kichnął, splunął flegmą i przyłożył pistolet do jego skroni.
– Nie! – krzyknął histerycznie Stern. – Pójdę z wami, przysięgam na Boga!
– W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego – powiedział wielki Murzyn, po czym z uśmiechem na twarzy pociągnął za spust.
Obok miejsca, w którym klęczał szeregowy Stern, widniała już wielka plama rozbryźniętej krwi i mózgu, a teraz on również dołożył do niej cząstkę siebie.
Murzyn znów kichnął i zachwiał się lekko. Siedzący w reżyserce mężczyzna w zielonej wojskowej czapce z daszkiem i białych szortach nacisnął guzik z napisem BRAWA i neon przed publicznością rozjarzył się na czerwono. Czarni strażnicy strzegący publiczności unieśli groźnie broń, a ich więźniowie, przerażeni biali żołnierze o twarzach pokrytych potem, zaczęli głośno klaskać.
– Następny! – wychrypiał Murzyn i ponownie zakręcił bębnem. Spojrzał na pasek wyciągniętego z niego papieru i oznajmił: – Sierżant służb technicznych Roger Petersen, prosimy na środek!
Żołnierz siedzący wśród publiczności krzyknął przeraźliwie i rzucił się w stronę tylnego wyjścia, ale natychmiast go pochwycono i zawleczono na scenę. Jakiś człowiek z trzeciego rzędu próbował w zamieszaniu zdjąć przypiętą do bluzy plakietkę, zaraz jednak rozległ się strzał i mężczyzna osunął się na siedzeniu, a jego oczy zrobiły się szkliste.
To wszystko trwało do 22.45, kiedy do studia wpadły cztery grupy żołnierzy w maskach przeciwgazowych, uzbrojonych w broń półautomatyczną. Obie grupy natychmiast rozpoczęły walkę.
Murzyn w skórzanej przepasce biodrowej upadł, klnąc przez zęby i rozpryskując dokoła krople potu i krew z ran po kulach, którymi go naszpikowano. Zaczął strzelać, lecz wszystkie kule poszły w scenę. Mężczyzna obsługujący drugą kamerę dostał postrzał w brzuch, a gdy pochylił się, by złapać wylewające mu się z brzucha wnętrzności, odwrócił obiektyw, ukazując rozgrywający się wśród publiczności koszmar. Półnadzy strażnicy odpowiedzieli żołnierzom w maskach ogniem, a oni zasypali gradem ołowiu całą widownię.
Nieuzbrojeni żołnierze znajdujący się pomiędzy dwiema walczącymi stronami zamiast ocalenia doczekali się przyspieszenia egzekucji.
Młody mężczyzna o marchewkowych włosach z wyrazem dzikiej paniki na twarzy próbował przedostać się do wyjścia po oparciach krzeseł, dopóki kule nie urwały mu obu nóg. Inni czołgali się między fotelami, jak podczas ćwiczeń na poligonie, gdzie również świstały im nad głową prawdziwe kule. Podstarzały