Bastion. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 76
O 23.05 sufit studia na ekranach zastąpiła plansza przedstawiająca rysunkowego ludzika wpatrującego się smętnie w telewizor. Podpis pod planszą brzmiał: PRZEPRASZAMY, MAMY PEWNE PROBLEMY.
Tego wieczoru pod tym zdaniem mogliby się podpisać niemal wszyscy.
W Des Moines o 23.30 czasu środkowoamerykańskiego po wyludnionych ulicach śródmieścia krążył stary buick z nalepkami o religijnej treści – między innymi był wśród nich napis: ZATRĄB, JEŚLI WIERZYSZ W JEZUSA. Wcześniej tego dnia w Des Moines wybuchł pożar, który strawił południowy odcinek Hull Avenue i Grandview Junior College. Później miały wybuchnąć zamieszki, które spowodują zniszczenie prawie całego śródmieścia.
Kiedy zaszło słońce, ulice zapełniły się młodymi ludźmi na motocyklach. Wybijali szyby w oknach wystawowych, kradli telewizory i napełniali na stacji baki swoich maszyn benzyną, wypatrując uzbrojonych mężczyzn.
Teraz jednak ulice były puste.
Motocykliści próbowali szczęścia na autostradzie I-80. Większość mieszkańców wróciła chyłkiem do swoich domów, zamykając drzwi na cztery spusty i trzęsąc się z gorączki lub ze strachu przed supergrypą, która coraz bardziej się nasilała.
Des Moines wyglądało jak po wyjątkowo hucznym sylwestrze, którego ostatni uczestnik zapadł w głęboki, zasłużony sen. Opony buicka chrzęściły na tłuczonym szkle pokrywającym ulicę. Po chwili skręcił na zachód, w Euclid Avenue, i minął dwa samochody po czołowym zderzeniu leżące na bokach, splecione zderzakami jak kochankowie po popełnieniu podwójnego samobójstwa.
Na dachu buicka zamontowany był megafon. Po chwili na opustoszałych ulicach Des Moines rozległ się słodki, senny głos matki Maybelle Carter:
Patrz na życie przez różowe okulary,
Przez różowe okulary na nie patrz.
Choć problemów co dzień moc,
Długa się wydaje noc.
Przez różowe okulary patrz na świat…
Stary buick sunął przed siebie, jechał, robił pętle, ósemki, a czasami okrążał tę samą przecznicę trzy lub cztery razy. Kiedy podrzucało go na wyboju (albo przejeżdżał po zwłokach), igła ze zgrzytem przeskakiwała po płycie.
Dwadzieścia minut przed północą samochód przystanął przy chodniku, lecz jego silnik nie został wyłączony. Wkrótce znów ruszył. Z głośnika popłynął głos Elvisa Presleya śpiewającego Old, Rugged Cross. Nocny wiatr szumiał wśród drzew, rozwiewając ostatnie kłęby dymu wydobywające się z osmolonych ruin dawnego college’u.
Z przemówienia prezydenta wygłoszonego o 21.00 czasu wschodniego (w wielu rejonach nieodbieranego):
– …nasz wielki naród musi postępować, jak na niego przystało. Nie możemy lękać się cieni jak małe dzieci w ciemnym pokoju, ale nie możemy również lekceważyć szerzącej się w kraju epidemii grypy. Bracia Amerykanie, proszę was, abyście pozostali w domach. Jeśli źle się poczujecie, zostańcie w łóżku, łykajcie aspirynę i pijcie dużo płynów. Bądźcie pewni, że najdalej za tydzień poczujecie się lepiej. Powtórzę to, co powiedziałem na początku mojego wystąpienia: nieprawdą jest plotka, jakoby ten szczep grypy był zabójczy dla ludzi. Większość zarażonych osób najpóźniej po tygodniu powinna poczuć się lepiej. Co więcej…
(gwałtowny atak kaszlu)
– …co więcej, pojawiły się złośliwe plotki rozpowszechniane przez pewne radykalne grupy antyrządowe, że szczep tej grypy powstał w laboratoriach wojskowych dla celów militarnych. Bracia Amerykanie, nie dajcie się zwieść kłamliwym podszeptom wrogich sił, których działania muszę surowo napiętnować. Nasz kraj podpisał i ratyfikował konwencję genewską, w której zapisane są postanowienia dotyczące wytwarzania gazów trujących i paraliżujących oraz broni biologicznej. Nie posiadamy ani nie…
(seria głośnych kichnięć)
– …ani nie przyczyniliśmy się nigdy do potajemnego wytworzenia zakazanych przez nią substancji. To, z czym mamy teraz do czynienia, jest jedynie dość poważną epidemią grypy, ale niczym więcej. Dziś wieczorem otrzymaliśmy raporty o wybuchu podobnej epidemii w kilkunastu innych krajach, między innymi w Rosji i Chińskiej Republice Ludowej. Raz jeszcze…
(seria kaszlnięć i kichnięć)
– …zwracam się z prośbą o zachowanie spokoju. Niechaj ci, którzy dziś zachorują, mają świadomość, że najpóźniej na początku przyszłego tygodnia otrzymają upragnioną szczepionkę. W kilku punktach kraju musiano wezwać Gwardię Narodową, aby chroniła ludność przed wichrzycielami, wandalami, chuliganami i szabrownikami, ale plotki, jakoby niektóre miasta zostały zajęte przez wojsko, są z gruntu fałszywe. Kłamstwem jest również twierdzenie, iż podawane w mediach wiadomości są preparowane. Bracia Amerykanie, nie mogę pozwolić na rozpowszechnianie tak plugawych oszczerstw i dlatego piętnuję je z całą surowością…
Graffiti na frontonie Pierwszego Kościoła Baptystów w Atlancie – czerwone litery tworzące napis:
KOCHANY JEZU, WKRÓTCE SIĘ ZOBACZYMY.
TWÓJ PRZYJACIEL, AMERYKA.
PS MAM NADZIEJĘ, ŻE POD KONIEC TYGODNIA
BĘDZIESZ JESZCZE MIAŁ W SWOIM DOMU
JAKIEŚ WOLNE MIEJSCA.
ROZDZIAŁ 27
Rankiem dwudziestego siódmego czerwca Larry Underwood siedział na ławeczce w Central Parku, spoglądając w stronę zoo. Z tyłu za nim Fifth Avenue zakorkowana była mnóstwem aut, teraz milczących, bo ich właściciele uciekli albo zmarli. Nieco dalej w głębi ulicy widać było zamienione w rumowiska sklepy z luksusowymi artykułami.
Z miejsca, w którym Larry siedział, mógł dostrzec klatki ze zwierzętami – lwem, antylopą, zebrą i jakąś małpą. Wszystkie z wyjątkiem małpy były martwe. Doszedł do wniosku, że nie zginęły wskutek grypy, ale po prostu zbyt długo nie dostawały wody i pożywienia, i to je w końcu zabiło. Zdechły wszystkie zwierzaki oprócz małpy. W ciągu trzech lub czterech godzin, które Larry przesiedział na ławce, małpa poruszyła się zaledwie cztery czy pięć razy. Jakimś sposobem udało jej się uniknąć śmierci z głodu lub pragnienia, ale nie umknęła supergrypie. Świat był bezwzględny.
Stojący po prawej stronie ozdobiony figurkami zwierząt zegar wybił jedenastą. Bawiące niegdyś tłumy dzieci figurki występowały teraz dla pustej widowni. Niedźwiedź dął w róg, mechaniczna małpka, która nigdy nie zarazi się grypą (choć może się kiedyś zepsuć), potrząsała tamburynem, a słoń uderzał trąbą w bęben. Smętne tony, posępna melodia. Suita Koniec świata w wykonaniu zwierzęcych figurek.
Po jakimś czasie zegar ucichł i Larry znów usłyszał ochrypły, dobiegający z lewej strony stłumiony krzyk. Człowiek, który go wydawał, znajdował się tego ranka gdzieś w okolicy