Bastion. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 79
– Miło mi. Ja jestem Larry Underwood.
Kiedy usiadł, podała mu rękę. Uścisnął ją lekko, muskając palcami pierścienie. Potem zerwał przyklejone do podeszwy opakowanie po lodach i wrzucił je do stojącego przy ławce kosza z napisem: TO TWÓJ PARK, ZACHOWAJ GO W CZYSTOŚCI! Wydało mu się to zabawne, więc wybuchnął śmiechem. Nie śmiał się tak szczerze od chwili, kiedy wrócił do domu i zastał swoją matkę leżącą na podłodze. Z ulgą stwierdził, że śmiech wciąż sprawia mu przyjemność.
Rita Blakemoor również zaśmiała się cicho i Larry’ego raz jeszcze uderzyła jej elegancja i wdzięk. Wyglądała jak postać z powieści Nightwork Irwina Shawa albo któregoś z seriali telewizyjnych, które oglądał przed laty.
– Kiedy usłyszałam, że nadchodzisz, w pierwszej chwili chciałam się ukryć – wyznała. – Wzięłam cię za tego mężczyznę w połamanych okularach, wykrzykującego różne dziwne rzeczy…
– Głosiciela nadejścia potworów?
– Ty go tak ochrzciłeś, czy on sam siebie w ten sposób nazwał?
– Ja.
– Bardzo trafnie – stwierdziła, otwierając swoją torebkę ozdobioną wstawkami z norek i wyjmując z niej paczkę papierosów mentolowych. – Kojarzy mi się to z szalonym Diogenesem.
– Właśnie… o potworach mowa, a potwór tuż-tuż – powiedział Larry i znów się roześmiał.
Kobieta zapaliła papierosa i wydmuchnęła dym.
– Ale ten mężczyzna także jest zdrowy – dodał Larry. – W przeciwieństwie do większości.
– Portier w kamienicy, w której mieszkam, chyba również jest w dobrej formie – odparła Rita. – Wychodząc dziś rano, dałam mu pięć dolarów napiwku. Nie wiem, czy nagrodziłam go za to, że nadal pracuje, czy za to, że jest zdrowy. A ty jak uważasz?
– Nie znam cię na tyle dobrze, żeby móc to stwierdzić.
– Masz rację.
Schowała papierosy do torebki i Larry zauważył, że ma w niej rewolwer. Podążyła za jego spojrzeniem.
– Należał do mego męża – wyjaśniła. – Był szanowanym pracownikiem wielkiego nowojorskiego banku i miał przed sobą wspaniałą karierę. Zawsze to powtarzał, kiedy go pytano, co robi i jak mu się udaje zachowywać pogodę ducha. Umarł dwa dni temu. Był wtedy na obiedzie z jednym z tych Arabów, co to zawsze wyglądają, jakby całą skórę mieli posmarowaną brylantyną. Zawał. Umarł pod krawatem. Pewnie dla naszego pokolenia to odpowiednik starego powiedzenia „umarł w butach”. Harry Blakemoor umarł pod krawatem. To mi się podoba, Larry.
Przed nimi usiadła zięba i zaczęła rozgrzebywać ziemię w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.
– Obłędnie bał się włamywaczy, więc kupił broń. Czy rewolwery naprawdę mają taki duży odrzut i robią tyle hałasu?
Larry nigdy w życiu z niczego nie strzelał.
– Nie sądzę, aby takie maleństwo miało dużego kopa – odparł. – To trzydziestkaósemka?
– Nie, trzydziestkadwójka.
Kiedy wyjmowała rewolwer z torebki, na jej dnie ujrzał kilkanaście małych buteleczek z lekarstwami. Nie zauważyła, że je zobaczył, patrzyła na oddalone od nich o jakieś piętnaście kroków drzewo.
– Chyba ją wypróbuję. Sądzisz, że trafię w pień tego drzewa?
– Nie wiem – mruknął. – Nie sądzę…
Nacisnęła spust i rewolwer wystrzelił z głośnym hukiem. W pniu drzewa pojawiła się mała dymiąca dziurka.
– Strzał w dziesiątkę – stwierdziła i jak westernowy rewolwerowiec dmuchnięciem rozwiała dym wypływający z krótkiej lufy.
– Naprawdę nieźle – przyznał Larry, jednak jego serce odzyskało normalny rytm dopiero wtedy, gdy schowała broń z powrotem do torebki.
– Ale do człowieka nie potrafiłabym strzelić – dodała. – Zresztą już wkrótce i tak nie będzie do kogo strzelać, prawda?
– Nie wiadomo.
– Patrzyłeś na moje pierścionki. Chciałbyś któryś z nich?
– Co takiego? Nie! – zaprzeczył gwałtownie i zaczerwienił się.
– Jako bankier mój mąż wierzył w brylanty. Wierzył w nie tak, jak baptyści w objawienie świętego Jana. Mam mnóstwo brylantów i wszystkie są ubezpieczone. Ale gdyby ktoś chciał mi je odebrać, oddałabym wszystkie bez słowa. To przecież tylko zwyczajne kamienie, prawda?
– Chyba tak.
– Gdyby chciał mi je zabrać jakiś rabuś, nie tylko bym mu je oddała, ale podałabym mu również adres Cartiera. Mają znacznie ładniejsze i cenniejsze kamienie ode mnie.
– Co teraz zrobisz? – zapytał Larry.
– A co proponujesz?
– Szczerze mówiąc, nie wiem – odparł Larry.
– To jest już nas dwoje.
– Wiesz co? Dziś rano spotkałem faceta, który powiedział, że poszedł na stadion Jankesów i… onanizował się na pozycji wyjściowej.
Poczuł, że znów się czerwieni.
– To kawał drogi – mruknęła. – Czemu nie zaproponujesz czegoś bliżej?
Westchnęła i znów złapał ją tik. Otworzyła torebkę, wyjęła z niej butelkę i wrzuciła do ust żelatynową kapsułkę.
– Co to? – zapytał Larry.
– Witamina E – odparła szybko.
Po chwili drżenie mięśni jej szyi ustało.
– Bary świecą pustkami – powiedział Larry. – Kiedy zajrzałem do Pata przy Czterdziestej Trzeciej Ulicy, nie było tam żywego ducha. Mają tam wielki mahoniowy bar, stanąłem za nim i nalałem sobie całą szklankę johnnie walkera. Ale nagle odechciało mi się wszystkiego, więc zostawiłem szklankę na kontuarze i poszedłem sobie.
Popatrzyli na siebie i oboje westchnęli.
– Miło się z panią rozmawia, pani Blakemoor – stwierdził Larry. – Polubiłem panią. I cieszę się, że nie jest pani wariatką.
– Rita. Jestem Rita.
– W porządku.
– Jesteś głodny?
– Chyba