Baśnie Andersena. Ганс Христиан Андерсен
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Baśnie Andersena - Ганс Христиан Андерсен страница 15
Odrobinka płakała bardzo, że jest taka brzydka, że nawet chrabąszcz nie chce patrzeć na nią. Ale cóż miała robić? Przecież naprawdę była bardzo ładna. Całe lato przeżyła mała dziewczynka sama jedna w wielkim lesie. Z trawy uplotła sobie wygodne łóżeczko i zawiesiła je pod listkiem koniczyny dla ochrony od deszczu. Żywiła się sokiem kwiatów, a piła rosę, która stała co rano na trawie, liściach i kwiatach.
Tak upłynęło jej lato i jesień. Ale nadeszła zima, długa, mroźna zima.
Wesołe ptaszki odleciały sobie do ciepłych krajów, kwiaty powiędły, drzewa stały nagie, ogołocone z liści, nawet listek koniczyny, pod którym uczepiła swoje łóżeczko, zwiądł, skruszył się i opadł. Zimno jej też było strasznie, bo sukienki zupełnie się na niej podarły, a sama była taka maleńka i drobna. Zmarznie chyba.
Wkrótce i śnieg zaczął padać, a każdy płatek śniegu znaczył dla niej tyle, co dla nas pełna taczka, bo przecież była tylko Odrobinką. Otuliła się w suchy listek, ale ten pękł zaraz i znowu drżała z zimna.
Tuż koło lasu rozciągało się pole rozległe, niegdyś zbożem okryte. Teraz zboże zżęto od dawna i spod śniegu wyglądały tylko nagie, suche źdźbła twardej słomy. Dla takiego maleństwa stanowiły one las prawdziwy. Dziewczynka przesuwała się pomiędzy nimi, drżąc z zimna, potykając się o grudki ziemi lub zapadając w śnieg niewiele grubszy od kożuszka na śmietance. Na koniec doszła do mieszkania bogatej myszy polnej, która miała tu, pod ziemią, swoją norkę. Ciepło tam było i bardzo wygodnie: obszerna izba, kuchnia i spiżarnia pełna zboża. Odrobinka stanęła we drzwiach i cieniutkim głosikiem poprosiła o ziarnko żyta lub jęczmienia, gdyż od dwóch dni nic nie jadła.
– Biedne stworzenie – rzekła myszka litościwie. – Chodźże do ciepłej izby, zjemy razem podwieczorek.
Maleńka dziewczynka podobała się jej bardzo, toteż powiedziała do niej przed wieczorem:
– Możesz zostać u mnie przez zimę, tylko musisz mi za to utrzymywać porządek i czystość w mieszkaniu, a w chwilach wolnych opowiadać ciekawe historie, które niezmiernie lubię.
Odrobinka naturalnie zgodziła się z największą chęcią i w ten sposób miała zapewniony byt przez całą zimę.
– Będziemy miały dzisiaj odwiedziny – rzekła mysz pewnego dnia. – Co tydzień odwiedza mnie bogaty sąsiad. Ho, ho, to pan! Mieszkanie ma większe od mojego. Co za salony! A chodzi w aksamitnym futrze. Gdyby się z tobą ożenił, miałabyś zabezpieczoną przyszłość, moja droga. Tylko że widzi źle. Musisz mu opowiedzieć najpiękniejszą ze swych bajek.
Odrobinka nie troszczyła się o to jednak, czy się spodoba sąsiadowi, który był zwyczajnym kretem. Zjawił się wkrótce w swoim aksamitnym futrze, a mysz polna przyjęła go bardzo uprzejmie. Był niezmiernie bogaty i bardzo uczony. Mieszkanie miał ogromne, dwadzieścia razy większe od norki myszy polnej, i mógł mówić o wszystkim. Nie lubił tylko słońca i kwiatów, których nie widział nigdy. Złe też miał o nich zdanie.
Odrobinka śpiewała piosenkę o chrabąszczu, a potem o chłopczyku, co grał na fujarce, i kret się w niej zakochał. Nie mógł zapomnieć jej głosu i myślał, jak by to było przyjemnie mieć żonę, która by mu tak śpiewała. Ale nic o tym wszystkim nie powiedział, gdyż był bardzo przezorny. Niedawno zbudował sobie właśnie nowy korytarz od swojego domu do mieszkania myszy i pozwolił obu damom spacerować po nim do woli. Ostrzegał tylko, żeby się nie przestraszyły martwego ptaka, który leży na środku. Musiał niedawno umrzeć, bo jest jeszcze cały, z dziobem i z piórkami. I pochowano go w tym samym miejscu, gdzie kret przekopał swój korytarz. Zaraz nawet zapragnął pokazać to wszystko gościnnej gospodyni i miłej śpiewaczce. Wziął więc w pyszczek kawałek spróchniałego drzewa i szedł naprzód, oświecając im posępną drogę.
Kiedy doszli do miejsca, gdzie leżał martwy ptak, podniósł nos w górę i odrzucił ziemię. Przez otwór, który powstał w ten sposób, wpadł blady promyk słońca i oświetlił leżącą na ziemi jaskółkę. Biedactwo przytuliło do boków skrzydełka, nóżki skurczyło i schowało w piórka, główkę przechyliło gdzieś na bok, że nawet widać jej prawie nie było, i leżało sztywne, bez życia. Widocznie mróz ją zabił. Odrobince okropnie żal się zrobiło ptaszyny. Wszystkie ptaszki lubiła bardzo za to, że w lecie tak ślicznie śpiewają. Ale kret był innego zdania.
– Teraz już śpiewać nie będzie – rzekł trącając ją nogą pogardliwie. – Nędzna i straszna to rzecz urodzić się ptakiem. Dzięki Bogu, z moich dzieci żadne nim nie będzie. Cóż posiada takie stworzenie oprócz swego ˝kiwit! kiwit˝? Przyjdzie zima i z głodu umiera.
– Bardzo rozsądne słowa – potwierdziła mysz poważnie. – I cóż ptakowi z tego śpiewu i świergotu, kiedy nadejdzie zima? Marznie i głód cierpi. To nic wesołego. Odrobinka nie wyrzekła ani słowa, ale kiedy się tamci odwrócili, pochyliła się nad jaskółką, odgarnęła piórka i ucałowała ją w zamknięte oczy. ˝Może to ona w lecie tak ślicznie śpiewała nad moim listkiem koniczyny? – pomyślała sobie w duszy. – Tyle jej zawdzięczam przyjemności! Biedna, biedna ptaszyna!˝
Kret tymczasem zatkał otwór ziemią i odprowadził damy do mieszkania. Ale w nocy Odrobinka nie mogła zasnąć. Ciągle myślała o nieżywym ptaszku. Wydawało jej się, że jest mu zimno. Podniosła się na koniec, uplotła cichutko ciepły dywanik z siana, wymknęła się na korytarz i okryła nim jaskółkę. Przyniosła potem suchych kwiatów, które znalazła w norce i podesłała je z boków ptaszkowi, aby mu cieplej było i wygodniej. – Żegnam cię, piękny ptaszku! – rzekła ze łzami w oczach. – Dziękuję ci za wszystkie prześliczne piosenki, których słuchałam w lecie, kiedy drzewa były zielone, a kochane słonko tak jasno i ciepło świeciło. Och, żegnam cię! I z płaczem przytuliła główkę do martwego ciałka zmarzniętej jaskółki. Ale w tej samej chwili podniosła się przestraszona: ptaszek żył jeszcze! Uczuła leciuchne bicie jego serca. Skostniał widać i zdrętwiał od chłodu, a teraz pod wpływem ciepła przychodzi do siebie.
Gdy w jesieni jaskółki odlatują do ciepłych krajów, zdarza się, iż niektóre słabsze lub zbyt młode nie mogą lecieć, sił nie mają. Zostają więc, ale zesztywniałe od chłodu padają na ziemię, potem śnieg je okrywa i umierają. Odrobinka drżała ze wzruszenia i ze strachu. Co ona pocznie teraz z takim wielkim ptakiem? Jak mu poradzi? A ratować go trzeba! Nabrała jednak odwagi.
– Co tylko mogę, zrobię dla niej – rzekła. – Podzielę się tym wszystkim, co dostałam od litościwej myszy. Ach, żebym tylko mogła ją ocalić!
Pobiegła znów do norki i przyniosła cały pęk suchych kwiatów, miękkich niby wata, otuliła ptaszynę, jak mogła najlepiej, i przykryła ją liściem miętowym, który jej samej dotąd służył za kołderkę.
Następnej nocy wymknęła się znowu. Jaskółka już ożyła, ale była jeszcze bardzo osłabiona. Z trudem otworzyła na chwilkę powieki i spojrzała na Odrobinkę, która stała z kawałkiem spróchniałego drzewa, bo nie miała innej latarki.
– Dziękuję ci, śliczne dziecię – rzekła słabym głosem. – Tak się tutaj ogrzałam! Wkrótce powrócą mi siły i wylecę znowu na jasne, ciepłe słonko.
– Och!