Baśnie Andersena. Ганс Христиан Андерсен
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Baśnie Andersena - Ганс Христиан Андерсен страница 18
![Baśnie Andersena - Ганс Христиан Андерсен Baśnie Andersena - Ганс Христиан Андерсен](/cover_pre420681.jpg)
Papier przedarł się, żołnierz zatonął, ale zanim spadł w głąb, został połknięty przez wielką rybę.
Ach! Jakże ciemno było w brzuchu ryby. Ciemniej jeszcze, niż w kanale, a przy tym bardzo ciasno. Mimo to żołnierz nie stracił odwagi i leżał jak długi z karabinem w ramionach.
Ryba rzucała się, robiła ogromne skoki, w końcu jednak uspokoiła się zupełnie i zmartwiała. Przez jakiś czas panowała cisza i noc. Aż nagle błysło światło i ktoś zawołał:
– Żołnierz cynowy!
Ryba została złapana, sprzedana i zaniesiona do kuchni, gdzie ją rozpłatano wielkim nożem. Kucharka ujęła żołnierza wpół i zaniosła do pokoju. Wszyscy patrzyli z zaciekawieniem na żołnierza, który odbył tak dziwną podróż w brzuchu ryby. Ale żołnierz nie był z tego dumny. Postawiono go na stole i… o, dziwo!… cóż za niezwykłe koleje losu… ujrzał ten sam pokój, gdzie był dawniej, te same dzieci i te same zabawki, a zwłaszcza wspaniały pałac z papieru i uroczą tancerkę. Stała ciągle jeszcze na jednej nodze, drugą wznosząc w powietrze, okazała zatem jak i on wielką dzielność i wytrwałość. Wzruszyło to tak dalece cynowego żołnierza, że omal nie uronił cynowej łzy, ale powstrzymał się, albowiem płakać mu nie wypadało. Patrzył na nią, a ona na niego, ale nie przemówili do siebie słowa.
Nagle jeden z chłopców chwycił żołnierza i cisnął go, bez żadnego powodu prosto w piec. Pewnie stało się to za sprawą czarnego diablika ukrytego w tabakierce.
Żołnierz znalazł się wśród oślepiającego blasku i nieznośnego żaru; nie wiedział, czy go tak pali ogień, czy płomienna miłość dla tancerki. Wszystkie barwy zeń zeszły, a stało się to skutkiem przygód podróży, lub może głębokiego smutku, iż tak kończy życie. Patrzył na uroczą tancerkę, a ona na niego. Czuł, że topnieje, ale i teraz stał dzielnie i wytrwale z karabinem w dłoniach.
Naraz otwarto drzwi, powiew chwycił tancerkę, popłynęła lekko, ponad ziemią wprost w otwór pieca do cynowego żołnierza, błysła jasnym płomieniem i znikła. Wówczas żołnierz stopniał do reszty, a gdy służąca wybierała nazajutrz popiół, znalazła w piecu małe, cynowe serduszko. Z tancerki została jeno gwiazda osmolona i sczerniała od żaru.
Dzień Sądu Ostatecznego
Najświętszym dniem ze wszystkich dni w życiu jest dzień naszej śmierci, jest to dzień sądny, wielki dzień przemiany. Czy myślałeś już kiedyś poważnie o tej potężnej, mądrej, ostatniej godzinie na ziemi?
Był sobie raz człowiek bardzo wierzący, jak mówiono, bojownik o słowo, które mu było prawem, gorliwy sługa surowego Boga. Nad łóżkiem jego stała Śmierć o surowym i niebiańskim obliczu.
– Nadeszła godzina, musisz iść ze mną! – powiedziała Śmierć i dotknęła lodowatymi palcami jego nóg, tak, że zdrętwiały. Śmierć dotknęła jego czoła, potem serca, które pękło. I dusza poszła za Aniołem Śmierci.
Ale w ciągu tych niewielu sekund, które minęły pomiędzy dotknięciem jego nóg, czoła i serca, spłynęło na umierającego, jak fala morza, wszystko to, co mu życie przyniosło i co w nim wzbudziło. Jednym spojrzeniem ogarnia się wówczas zawrotne głębie, jedną błyskawicą myśli przebiega się niezmierzoną drogę. Jednym spojrzeniem zbiera się sumę niezliczonych gwiazd na niebie, poznaje się kulę ziemską i planety w nieogarnionym wszechświecie. W takiej chwili drży lękliwy grzesznik, nie ma podpory dla siebie i jest mu tak, jakby zapadał się w nieskończoną pustkę. Pobożny wznosi swą głowę ku Bogu i oddaje mu się jak dziecko w słowach: ˝Niech się dzieje wola Twoja!˝ Ale ten konający nie miał nic z dziecka, czuł, że jest mężczyzną. Nie drżał jak grzesznik, gdyż wiedział, że był naprawdę wierzącym. Trzymał się z całą surowością przepisów religii. Wiedział, że miliony muszą kroczyć szeroką drogą ku potępieniu. Mógłby niszczyć ich ciała ogniem i mieczem, aby były tak samo zniszczone jak ich dusze. Jego droga wiodła teraz do nieba, gdzie łaska otwierała mu furtkę – obiecana łaska. Dusza poszła więc z aniołem śmierci, ale raz jeszcze spojrzała na łoże, gdzie spowity w białe prześcieradło leżał obraz z prochu, obce odbicie jego Ja. A potem polecieli.
Lecieli i szli. Znaleźli się jakby w olbrzymiej sali, a jednocześnie niby w lesie. Przyroda była ostrzyżona, uporządkowana, powiększona i uszeregowana w zaplanowany sposób. Panowała tu sztuka jak w staroświeckich francuskich ogrodach – była to maskarada.
– To jest życie ludzkie – powiedział Anioł Śmierci. Wszystkie postacie były mniej lub więcej zamaskowane. Nie wszyscy przybrani w aksamit i złoto byli najpotężniejsi; nie wszyscy, którzy nosili szaty ubóstwa, byli najniżsi i najmniej ważni. Była to przedziwna maskarada, a najdziwniejsze było, że każdy ukrywał coś w fałdach sukni. Ale jeden drugiemu zaglądał w fałdy i wtedy widać było wyłaniające się spomiędzy nich zwierzęce łby. Jeden miał głowę wykrzywionej małpy, inny obrzydliwego kozła, śliskiego węża lub śniętej ryby.
Były to zwierzęta, które my wszyscy nosimy w sobie. Zwierzęta zrośnięte z nami; skakały i chciały się wydostać. Każdy przytrzymywał mocno zwierzę pod ubraniem, ale byli tacy, co darli suknie na innych i krzyczeli:
– Patrzcie, patrzcie, tak wygląda on, tak wygląda ona! – i jeden obnażał nędzę drugiego.
– A jakie zwierzę było we mnie? – spytała wędrująca dusza. Anioł Śmierci wskazał mu dumną postać, która miała naokoło głowy różnobarwną aureolę połyskującą jaskrawymi kolorami, ale w sercu tego człowieka ukryte były nogi zwierzęcia, nogi ptaka. Aureola nad jego głową była barwnym ogonem pawia. A kiedy powędrowali dalej, wielkie ptaki krzyczały szkaradnie z gałęzi drzew, krzyczały wyraźnymi ludzkimi głosami:
– Czy pamiętasz mnie, ty wędrowniku śmierci? – były to wszystkie złe myśli i pożądania jego życia, które do niego wołały: – Czy pamiętasz mnie? I przez chwilę dreszcz przeniknął duszę, bo dusza znała te głosy i złe myśli i pożądania, które wystąpiły teraz jako świadkowie.
– W naszym ciele, w naszych złych skłonnościach nie ma nic dobrego – powiedział zmarły – ale moje myśli nie przemieniły się w czyny, świat nie oglądał złych plonów – I pośpieszył jeszcze szybciej, aby oddalić się od wstrętnych okrzyków. Ale wielkie, czarne ptaki otoczyły go i krzyczały tak, jak gdyby cały świat miał się o tym dowiedzieć. A on pobiegł jak łania i przy każdym kroku uderzał się nogą o ostre kamienie, raniły mu one stopy i bolało go to bardzo.
– Skąd się wzięły te ostre kamienie? Leżą tu jak zwiędłe liście na ziemi!
– To są te wszystkie nierozważne słowa, które rzucałeś i które raniły serca o wiele bardziej, niż te kamienie ranią twoje nogi!
– Nie myślałam o tym – powiedziała dusza.
– Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni – rozbrzmiało w powietrzu.
– Wszyscyśmy grzeszyli – powiedziała dusza i podniosła się znowu.
– Trzymałam się zasad Ewangelii i prawa, robiłam, co mogłam. Nie jestem taka, jak inni!
I oto stali przed bramą niebieską i Anioł Odźwierny zapytał: