Sprawiedliwy oprawca. Aleksandra Marinina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sprawiedliwy oprawca - Aleksandra Marinina страница 13

Załatwili formalności związane z odprawą i ruszyli do hali odlotów. Zebrał się już spory tłum i nie było miejsc siedzących, więc dobre czterdzieści minut musieli stać, póki stewardesa nie otworzyła w końcu bramki i nie poprosiła pasażerów do autobusu. Przez cały czas Saulak stał z zamkniętymi oczami, oparty o ścianę, skrzyżowawszy ręce na piersiach, a Nastia dyskretnie się rozglądała. Naprzeciwko zauważyła Korotkowa, a tuż obok, zaledwie parę metrów od niej, znajomą twarz chłopaka w futrzanej czapce. Pasażerowie szarej wołgi jeszcze się nie zjawili, była jednak pewna, że gdzieś tu są.
Do samolotu pojechali ostatnim autobusem i stanęli na końcu kolejki przy schodach. Gdy znaleźli się na pokładzie, Nastia z satysfakcją odnotowała, że większość pasażerów zajęła już miejsca. Zmierzając ku swojemu fotelowi, mogła zlustrować każdą twarz. Kupując bilety, zadbała o to, żeby miejsca były w ostatnim rzędzie. Proszę, oto futrzana czapka. I Korotkow. A także tamci z samochodu. Siedzą osobno, nie wyparowali. Wszyscy w komplecie. Można lecieć.
– Są tutaj? – zapytał Saulak, gdy Nastia zajęła miejsce i zapięła pasy.
– Owszem. – Skinęła głową. – Nie zauważył pan? Przecież prosiłam, żeby zapamiętał pan twarze.
– Zapamiętałem.
– I co, nie zwrócił pan uwagi, przechodząc?
– Zwróciłem.
– Więc czemu pan pyta?
– Sprawdzałem panią.
– Jasne. Pewnie się pan boi, że powierzył życie aktorce oszustce?
– Boję się, gdy nie rozumiem, co i dlaczego robi osoba, której zawierzyłem.
– No to niech się pan nie krępuje i pyta – poradziła Nastia pogodnie.
A jednak go przycisnęła! Popisywał się i panował nad sobą, pozując na człowieka mądrego i przenikliwego, który nie potrzebuje żadnych wyjaśnień, lecz w końcu musiał skapitulować. Okazało się, że nie potrafi jej rozgryźć.
– Po co lecimy do Swierdłowska?
– Do Jekaterynburga – poprawiła. – Żeby ich zgubić. W Samarze jesteśmy jak na dłoni, pańscy dręczyciele deptali nam po piętach od bramy kolonii aż do samolotu. Do Jekaterynburga przylecimy koło południa, w ciągu godziny odlecą stamtąd cztery samoloty – do Wołgogradu, Petersburga, Irkucka i Krasnojarska. Dostaniemy nowe dokumenty i polecimy, a oni niech sobie łamią głowy dokąd.
– Ale dlaczego akurat do Jekaterynburga? Mają tam inny plan lotów?
– Plan lotów się nie różni, ale na lotnisku Kolcowo jest dużo ciekawych przejść i wyjść, które dobrze znam. Ma pan jeszcze jakieś pytania?
– Chciałbym wiedzieć, kto panią wynajął.
– W tej kwestii musimy się potargować.
– To znaczy?
– Powiem panu, kto mnie wynajął, a w zamian pan mi zdradzi, dlaczego mnie wynajęto.
– Czyżby pani nie wiedziała?
– Nigdy o to nie pytam. Właśnie dlatego dostaję zlecenia. Przyzna pan, że to bardzo wygodne, gdy można powierzyć zadanie, niczego nie tłumacząc. Jeżeli będę okazywać nadmierną ciekawość, zostanę bez pracy.
– No to niech pani nie okazuje.
– Dobrze – łatwo ustąpiła Nastia. – Wycofuję się. Uznajmy, że nie ubiliśmy interesu.
– Dokąd polecimy z Jekaterynburga?
– Nie wiem. – Wzruszyła beztrosko ramionami. – Polecimy tam, gdzie dostaniemy bilety.
– A jeśli na żaden z czterech lotów nie będzie biletów?
– Wykluczone. – Uśmiechnęła się. – To nie do wiary, że jest pan tak bojaźliwy, Pawle Dmitrijewiczu.
Samolot nabrał wysokości i leciał teraz równo, wstrząsany tylko niewielkimi drganiami. Bezsenna noc dała o sobie znać i Nastia poczuła, że morzy ją sen. Powieki zaczęły jej opadać, ale za wszelką cenę próbowała oprzeć się chęci, by zamknąć oczy i się zdrzemnąć. Nie żeby bała się zostawić Pawła bez nadzoru, z samolotu przecież nie ucieknie, zresztą Jura Korotkow też jest tutaj, nie spuszcza ich z oczu. Saulak ją jednak niepokoił, i to coraz bardziej. Unosiła się nad nim niezrozumiała aura niebezpieczeństwa, spanie przy nim oznaczało opuszczenie rąk i zdanie się na łaskę wroga.
Wciąż od nowa powtarzała w pamięci etapy zbliżającej się operacji „pozbycia się ogona” na lotnisku Kolcowo, gdy nad głowami pasażerów rozległ się melodyjny głos stewardesy.
– Szanowni państwo! Na skutek niesprzyjających warunków pogodowych panujących na lotnisku Kolcowo nasz samolot nie może podejść do lądowania w Jekaterynburgu. Wylądujemy w Uralsku. Załoga samolotu bardzo przeprasza za zaistniałe niedogodności.
A to dopiero! Sen jak ręką odjął. Co oni poczną w Uralsku? Nastia nikogo tam nie zna, jest tylko Korotkow, ale pożytku z niego… Dokumenty czekają na nich w Jekaterynburgu. Nie ma sensu wyjeżdżać z Uralska z dokumentami na nazwisko Saulak. To znaczy wyjechać oczywiście można, ale to tylko strata czasu, sił i pieniędzy. Bo nie pozbędą się ogona. Bez pomocy pracowników lotniska nie uda im się wsiąść na pokład samolotu, żeby się nie zdekonspirować.
Odwróciła głowę i zerknęła na Pawła. Nadal siedział z zamkniętymi oczami, ale gałki oczne pod cienką skórą powiek szybko się poruszały.
– Słyszał pan? – zapytała.
– Tak.
– Zaczynają się kłopoty.
– Rozumiem.
– Cieszę się, że jest pan tak pojętny – oznajmiła z nagłą złością. – Dla bezpieczeństwa nas obojga byłoby lepiej, gdybym wiedziała nieco więcej.
– A co właściwie chce pani wiedzieć?
– Na przykład jak potężni są ludzie, którzy nie odstępują nas od samej kolonii, no i czego można się po nich spodziewać.
– Mogą wszystko. Pytanie tylko, jak daleko zechcą się posunąć – odparł bardzo cicho, nadal nie otwierając oczu.
– Co może ich sprowokować?
– Strach przed zdemaskowaniem. Przed rozgłosem. Wybrała pani słuszną taktykę. Póki się nie dowiedzą, kim pani jest, będą się obawiali nas ruszyć. Dlaczego zrobiła sobie pani dowód na moje nazwisko?
– Niech myślą, że jesteśmy spokrewnieni. Przynajmniej