Jeszcze się kiedyś spotkamy. Magdalena Witkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Jeszcze się kiedyś spotkamy - Magdalena Witkiewicz страница 6
Nadal nic nie rozumiejąc, poczłapałam do kuchni, gdzie natknęłam się na karcący wzrok mamy.
– Ubrałabyś się. – Skrzywiła się z niesmakiem.
– Mamo, przecież nie chodzę na golasa – burknęłam.
– Tego by jeszcze brakowało! – Mama wyjęła dwa kubki z szafki. – Zrobię wam kawę i przyniosę. Śniadanie wam też zrobić?
Uśmiechnęłam się i pocałowałam mamę w policzek.
– Z serem i pomidorem? – zapytała. – Jak zawsze?
Entuzjastycznie pokiwałam głową.
– Zaraz przyniosę.
Nieważne, ile miałam lat, zawsze było tak samo. Byłam wtedy ciekawa, czy gdy przekroczę pięćdziesiątkę, mama dalej będzie mi robić kanapki z serem i z pomidorem. A może będzie robić je moim dzieciom?
Kiedy wróciłam do pokoju, Michał siedział na tapczanie. Pościel schował już do środka. Zawsze był bardziej uporządkowany niż ja, denerwował go bałagan i chaos. Dlatego też byłam zaskoczona jego niespodziewaną wiadomością. Nie znałam go od tej strony. Nigdy nie podejmował decyzji spontanicznie.
– Siadaj! Wszystko ci opowiem. – Przesunął się i zrobił mi miejsce obok siebie.
Usiadłam i spojrzałam pytająco.
– Pamiętasz mojego kuzyna Marka? – zaczął.
– Raz chyba go widziałam – potwierdziłam. – Ten z Koszalina?
– Tak. I on kilka lat temu pojechał do Stanów.
– Już wiem, spotkałam go, gdy kiedyś odwiedził twoich rodziców.
– No właśnie, to on. Wygrał zieloną kartę i teraz pracuje tam legalnie, w małym warsztacie samochodowym. Jego teść ma firmę budowlaną i potrzebuje rąk do pracy. Jak najszybciej – mówił zafascynowany.
– No i? – zapytałam, chociaż wiedziałam już, do czego Michał zmierza.
– I dzwonił do mnie tydzień temu. Zaproponował mi, bym pojechał. Opłaca mi przelot, to teraz tylko jeszcze musimy skombinować kasę na samolot dla ciebie. Ale damy radę.
– Czekaj, tydzień temu? Dla mnie? – zdziwiłam się. – Ale, Michał, poczekaj… Od początku… Dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedziałeś?
– Chciałem ci zrobić niespodziankę.
– No i zrobiłeś – mruknęłam. – Kiedy to miałoby być?
– Na początku lutego – oświadczył spokojnie Michał.
– To już za miesiąc! A studia?
– Nie wiem, może dziekankę się weźmie. Nie myślałem jeszcze o szczegółach – powiedział beztrosko. – To się potem ogarnie.
– Michał, do kiedy masz podjąć decyzję?
– Ja już ją podjąłem! – zawołał z euforią. – Taka okazja może się nie powtórzyć! Ty się wahasz?
– Michał, czekaj, ja… nie chcę nigdzie jechać. – Pokręciłam głową. – Przynajmniej nie teraz. Może najpierw skończmy studia, przecież zostało nam już tak niewiele, a potem się nad tym wszystkim zastanówmy – zaproponowałam.
– Justyś, tu nie ma się nad czym zastanawiać. Za co chcesz żyć w tym kraju? Przecież tutaj nie ma szans na nic fajnego.
– Za co żyć? Za pieniądze. Konkretnie złotówki – odpowiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – Nasi rodzice jakoś dają radę. Podobnie jak tysiące innych osób.
– Ale może warto pomyśleć o lepszym starcie dla nas?
– Lepszym starcie? I kiedy wrócimy? I z czym wrócimy? – pytałam zdenerwowana.
– Z pieniędzmi na mieszkanie.
– Będę miała mieszkanie. Wiesz przecież, że babcia kupiła je dla mnie. Teraz jest wynajmowane, ale potem będzie moje. Obiecała mi to.
– Justyś, to zaledwie jeden pokój. – Skrzywił się. – Jak ty chcesz żyć w kawalerce?
– Moi rodzice zaczynali też w jednym pokoju.
– I skończyli na trzech – westchnął Michał.
– No i co? Mało? Są nieszczęśliwi?
– Może byliby szczęśliwsi, gdyby mieli dom. Kto to wie…
Zaczynała mnie denerwować ta rozmowa. Nie dość, że te wszystkie rewelacje o wyjeździe spadły na mnie jak grom z jasnego nieba, to teraz jeszcze okazało się, że jestem dzieckiem nieszczęśliwych rodziców, a ten stan wynika z naszych beznadziejnych, według Michała, warunków lokalowych. Totalny idiotyzm!
– Michał, poczekaj… – Złapałam go za rękę. – Skończmy studia, przecież to nastąpi już za chwilę. Potem wyjedźmy na rok czy nawet więcej. Przecież jesteśmy już na ostatniej prostej!
– Chyba ty jesteś… – Michał wzruszył ramionami. – Ja z magisterką jestem jeszcze w lesie. Biernacki mnie nie puści.
– Może trzeba było się zabrać do roboty – mruknęłam. – A nie wszystko zwalać na Biernackiego. Ja nie chcę wyjeżdżać, Michał.
– Mam jechać sam?
– Nie chcę, żebyś jechał – wydukałam. – To wszystko zmieni. Uważam, że to bardzo zły pomysł.
– Po prostu rozsądnie patrzę na życie. Dbam o to, by wejść w dorosłość tak, jak chcę, a nie do czego jestem zmuszony. Nie chcę potem żebrać u rodziny.
– Michał…
– Nie rozumiesz! – Wstał i zaczął zbierać się do wyjścia. – Studia zawsze można dokończyć, a taka okazja może się już nie powtórzyć. Nie kumam, że tego nie rozumiesz! – warknął zdenerwowany.
Ja z kolei zupełnie nie rozumiałam jego podejścia. Zawsze uważałam, że trzeba skończyć jedną rzecz, by zacząć drugą. O dziwo, potem życie w najmniej przewidywalnych okolicznościach to zweryfikowało, ale wtedy byłam pewna jednego – że trzeba zamknąć jedne drzwi, by otwierać kolejne. Michał chciał iść jak burza, biec przez życie, nie zważając na zamknięte bramy i wysokie płoty. Nie dbał o to, że niektóre drzwi za nim same zatrzaskują się z hukiem i nie ma już powrotów do przeszłości.
Wtedy Michał wyszedł, a ja zostałam sama, ze zburzonymi planami na przyszłość. A raczej z mocno niepewną i zawirowaną taflą mojej przyszłości. Lubiłam, gdy w życiu wszystko