Jeszcze się kiedyś spotkamy. Magdalena Witkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Jeszcze się kiedyś spotkamy - Magdalena Witkiewicz страница 8
– Tak, będziesz wiedział, jak jest po angielsku „wiadro z farbą” i „młotek”. No, może jeszcze ewentualnie „cegła”.
– Jesteś złośliwa – stwierdził. – I chyba mi zazdrościsz.
– Ja? Zazdroszczę? Michał! Czego mam ci niby zazdrościć?
Pewnie mogliśmy spożytkować ten czas do jego wyjazdu zupełnie inaczej. Teraz to wiem. Jednak wtedy głównie kłóciliśmy się i udowadnialiśmy sobie nawzajem swoje racje. Po co? Nie wiem. Później życie mnie nauczyło, że takie siłowanie się i przekomarzanie jest kompletnie bezsensowne. Fajnie, że ludzie są różni, i jeżeli kogoś kochamy, powinniśmy szanować tę odmienność. Może wtedy właśnie powinniśmy ją dostrzec, zaakceptować i postanowić, że każde z nas jednak powinno iść swoją drogą?
Trudno utrzymać związek na odległość. Niektórym się udaje, innym zupełnie nie. Wtedy byłam pewna, że nam się uda. Chciałam zamknąć oczy i je otworzyć za pół roku, by było tak, jak teraz… Byśmy dalej siedzieli beztrosko na kanapie, by dalej moja mama wchodziła do pokoju bez pukania i krzywiła się na widok tego, że siedzimy zbyt blisko. Tak bardzo chciałam, by było normalnie.
Obiecałam sobie, że poczekam. Pół roku to nie całe życie. To TYLKO pół roku.
– W sierpniu już będziemy razem – powiedział. – Może wtedy wspólnie zamieszkamy?
– Zobaczymy… Będę czekała – obiecałam.
Tydzień przed wylotem Michał jeszcze raz próbował przekonać mnie do wyjazdu. Zaprosił mnie do siebie na wieczór. Tamtego dnia był sam, jego rodzice gdzieś wyszli. Za progiem jego mieszkania zobaczyłam porozstawiane wszędzie na podłodze niewielkie świeczki. Prowadziły mnie od drzwi w przedpokoju do salonu, gdzie czekała przygotowana przez Michała kolacja. W wazonie na stole stał bukiet róż.
– Justyś, proszę, zastanów się jeszcze nad wyjazdem – wyszeptał drżącym głosem. – Jak my sobie bez siebie poradzimy? Przecież nie damy rady. Błagam, przemyśl to.
W oczach miał łzy.
– Michaś, ty nie musisz jechać…
– Justyś, ja nic nie mam… Nie mam nic, co mógłbym ci zaoferować.
– Nie musisz mi nic dawać, wystarczy, że jesteś blisko mnie.
– W Afryce musiałbym pewnie cię kupić od twojego ojca za dziesięć wielbłądów. – Uśmiechnął się.
– Ale jesteśmy w Europie, a mój ojciec nie miałby nawet gdzie trzymać tych wielbłądów. – Próbowałam poprawić mu humor.
– Wytrwamy, prawda? Przyjadę, a potem już zawsze będziemy razem.
– Teraz możemy być razem. – Złapałam go za rękę.
Michał pokręcił głową.
– Nawet mnie nie stać na pierścionek dla ciebie. – Spojrzał mi w oczy. – Nie można tak zaczynać. Kiedy Artur oświadczył się Magdzie, też poszedłem do jubilera… Justyś, ja chcę, byś miała brylanty! Zasługujesz na wszystko, co najlepsze.
– Naprawdę byłeś u jubilera? – zdziwiłam się. – Przecież sam mówiłeś, że oni to robią za szybko.
– A co miałem powiedzieć? Że mnie nie stać na pierścionek?
– Michał, ja nigdy nie przywiązywałam wagi do takich rzeczy.
– Wiem, ale dla mnie jesteś księżniczką. A księżniczki powinny być obsypywane brylantami. – Uśmiechnął się i po chwili dodał: – Wiesz, jadę się tam sprawdzić… Sprawdzić jako mężczyzna. Nigdy nie mieszkałem sam. Nie chcę spod skrzydeł mamusi wejść pod twoje skrzydła. Nie byłabyś wtedy ze mną szczęśliwa.
– Jedziesz tam po to, by dorosnąć? – Nie dowierzałam.
– Może trochę… Może chcę spróbować, jak to jest być zdanym wyłącznie na siebie.
– Z takim uśmiechem to nie potrwa zbyt długo – westchnęłam. – Przecież wiesz, że bardzo szybko zjednujesz sobie ludzi. Będziesz miał nowych przyjaciół szybciej, niż się tego spodziewasz.
– Nie będę miał ciebie. – Przytulił mnie mocno. – A ty jesteś najważniejsza.
Zjedliśmy kolację, wypiliśmy wino. Potem siedzieliśmy długo i rozmawialiśmy o tym, jak będzie wyglądało nasze życie, gdy wróci. Nie chcieliśmy spać, bo kolejna taka noc miała się długo nie powtórzyć. Siedziałam wtulona w ramiona Michała, a w radiu Anita Lipnicka śpiewała o tym, że znajdzie dom z wielkim oknem na świat. Kołysaliśmy się w rytm muzyki, a po moich policzkach spływały łzy.
– Znajdę ten dom dla nas – wyszeptał mi do ucha. – Z wielkim oknem na świat. Wrócę. To stanie się szybciej, niż się spostrzeżesz. Obiecuję ci.
Tamten wieczór i noc były kwintesencją całego naszego związku. Miłość, czułość, długie rozmowy. Wzajemne zrozumienie, szacunek i akceptacja. Dlatego go kochałam. Mogłam polegać na nim we wszystkich trudnych życiowych momentach. Gdy zadzwoniłam, przyjeżdżał i przytulał mnie. Czasem nawet nic nie mówił, a ja znajdowałam spokój w jego ramionach. Wiedziałam, że tych ramion będzie mi brakować najbardziej. Pewnych spraw nie można załatwić za pomocą maila czy przez telefon.
Na lotnisku nie mogliśmy się pożegnać tak, jak tego chcieliśmy. Jego rodzice, brat, dziadkowie – wszyscy chcieli być przy nim. Mama Michała była na mnie wyraźnie obrażona, że nie jadę z jej synem.
– Powinnaś być przy nim – wycedziła przez zęby.
– A to nie on powinien być przy mnie? – zapytałam, patrząc na nią odważnie.
– On ci niczego nie obiecywał – powiedziała oschle.
– Ja mu też niczego nie obiecywałam, proszę pani.
– On tam dla ciebie jedzie – syknęła.
– Ja tego nie chciałam. – Pokręciłam głową. – Bardzo tego nie chciałam.
Wtedy nie spodziewałam się, że planowane pół roku przemieni się w rok, a potem w jeszcze więcej. Nie wiedziałam, że przez pierwsze dwa lata będziemy spotykać się niemalże jedynie na internetowych czatach. Nie wrócił w sierpniu, nie wrócił też na kolejną Gwiazdkę. W lipcu skasował samochód swojego szefa, a nie miał ubezpieczenia, więc musiał na niego zarobić. Gdy mi o tym powiedział, byłam i zmartwiona, i wściekła. Chciałam do niego jechać. Od razu, natychmiast, nie zważając na koszty.
– Justyś, to bez sensu. Ja naprawdę teraz potrzebuję kasy, dwie osoby trudno tutaj utrzymać.
– Michał,