Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja. Dorota Schrammek
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Winne Wzgórze Tom 2 Nadzieja - Dorota Schrammek страница 9
– Początkowo było mi trudno – przyznała Renata. – Ciągle sam na sam z sobą i naturą. Myślałam, że zwariuję! Ale takie odseparowanie od innych ma swoje dobre strony. Przede wszystkim mam o czym rozmawiać z mężem. Bo z tym w pewnym momencie bywało różnie. – Zamilkła na chwilę, jakby wspominając te sytuacje.
Dorota również pogrążyła się w zadumie. I u nich bywało różnie, aczkolwiek to określenie jest pojęciem względnym. Dla jednych oznacza chwilowe nieporozumienia, dla innych – potężne małżeńskie burze.
– Całe życie prowadziliśmy rodzinną firmę ogrodniczą, spędzaliśmy ze sobą masę czasu, ale mało rozmawialiśmy. Gdy jedyny syn wyprowadził się z domu, a mąż podupadł na zdrowiu, doszłam do wniosku, że sama interesu nie udźwignę. Zresztą w dobie supermarketów powstających jak grzyby po deszczu nasz biznes zwyczajnie przestał się opłacać – kontynuowała Renata. – Mąż dostał rentę i nie mógł mi pomagać, więc wszystko zlikwidowaliśmy. Bywało, że siedzieliśmy obok przy jednym stole, a nasza komunikacja ograniczała się do prośby o podanie soli. To wszystko. Małżeństwo, które nie potrafi ze sobą rozmawiać, szybko się wypala.
Dorota wciąż rozmyślała o swoim związku. Brakowało jej normalnego dialogu. Wiedziała, w czym leży przyczyna oschłości w kontaktach z mężem.
– Nie nudzi ci się tutaj? – zapytała głośno, przerywając nieciekawe wnioski.
– Owszem, ciężko przyzwyczaić się do ciszy. Mam malutkie radyjko, ale ono nie zastąpi przecież drugiej osoby. Na początku wariowałam. Co mam robić, skoro niemal przez cały czas moja uwaga jest pochłonięta obserwacją lasu? Czytać nie mogę, robótki ręczne także nie wchodzą w rachubę. Widoki mam piękne, to prawda: las, chmury, przyroda zmieniająca swe oblicze od wiosny do jesieni. W kwietniu zdarzają się przymrozki, więc miałam na górze cholernie zimno, natomiast teraz, w te upały, w oszklonej kapsule jest prawie pięćdziesiąt stopni. Wiesz, co się dzieje, gdy jest inwazja latających mrówek?
Dorota wzdrygnęła się, próbując to sobie wyobrazić.
– Nie mogę nawet okna otworzyć – dokończyła Renata. – Do kapsuły dostaję się przez zamykany właz. Kiedyś była ujemna temperatura, a ja zapomniałam założyć rękawice. Myślałam, że skóra mi przymarzła do klamki. Gdy jestem tu sama, mam dużo czasu na rozmyślanie. Prowadzę wewnętrzne dyskusje, czasami w myślach kłócę się z mężem. Do domu wracam uspokojona i nie czepiam się byle czego. Odkąd tu pracuję, odkryłam, że bez sensu jest tracić czas na jałowe rozmowy czy wzajemne pretensje. Zaczęliśmy rozmawiać. Ja opowiadam o tym, co widzę z góry, pokazuję mężowi fotografie, które robię z wieży, a on rewanżuje się opowieściami o swoim dniu. Nie nudzimy się sobą. Jedno za drugim zaczęło tęsknić, tym bardziej że nigdy nie ma pewności, czy wrócę.
– Jak to?! – zdziwiła się Dorota.
– Zobacz, teraz jesteśmy na dziesiątym metrze. Wieża ma trzy razy tyle – wyjaśniała obserwatorka. – Bywa, że zmiana pogody przychodzi nagle, a ja muszę tkwić na posterunku do zachodu słońca. Jest parno, a pod wieczór może rozpętać się burza. Na dole nie odczujesz jej tak mocno jak na górze. Zdarzyło mi się kilkakrotnie, że tuż przed nawałnicą ładunek elektrostatyczny był tak duży, że potarcie metalu o metal powodowało błękitne iskrzenie, prawdopodobnie tuż przed uderzeniem pioruna. A gdy wraz z burzą nadejdzie wiatr, wieża potrafi bujać się metr w tę, metr w tamtą stronę, w dodatku jęczy. Wiesz, taki odgłos wydaje. Czuje się wtedy potęgę żywiołu. – Renata przerwała i zrobiła rundkę, by przyjrzeć się lasom. Potem dokończyła jedzenie. – Dziękuję, że przywiozłaś mi obiad. – Uśmiechnęła się do Doroty, która odebrała od niej pojemnik i torbę. – Miło z kimś porozmawiać. Nie gniewaj się, ale muszę teraz wracać do pracy. Księżniczka wraca do swojej wieży. Dzisiaj tak się czuję, bo zjadłam ciepły posiłek. Jutro będę skazana na kanapki. Niestety nie zarabiam aż tak dużo, aby było mnie stać na codzienne luksusy. Czasami mam dość suchego prowiantu. Marzę, aby ktoś wymyślił tak niewielką kuchenkę mikrofalową, którą mogłabym postawić w środku kapsuły na blacie i odgrzać sobie jedzenie. – Popatrzyła na Dorotę i roześmiały się obie. – Ten chłopak, który dotychczas rozwoził posiłki, nie pracuje już?
– Jest chory. Ja go dzisiaj zastąpiłam.
– Jesteś nowa?
– Nie. Jestem żoną właściciela restauracji.
– Aaa, czyli szefujesz!
– Dopiero zaczynam. – Dorota pożegnała się i ostrożnie zeszła na dół, stawiając powoli stopy. Podeszwy ślizgały się po cienkich szczebelkach. W dodatku metalowa poręcz była tak rozgrzana, aż parzyła. Kobieta odetchnęła, gdy dwiema nogami stanęła na trawie. Jeszcze raz spojrzała w górę, ale nie mogła dostrzec Renaty. Pewnie już wypatruje, czy teren dookoła jest bezpieczny, pomyślała.
Dorota wracała do Czaplinka kompletnie zamyślona. Zastanawiała się, ile zależy od uwagi jednego człowieka. Wystarczy chwila, małe niedopatrzenie, by zmienił się los wielu osób. Ona nie byłaby gotowa wziąć na siebie aż takiej odpowiedzialności. Wystarczy, że teraz musi przejąć pewne sprawy w restauracji. Gdy tylko przypomni sobie o tym, zaczyna boleć ją głowa. Musi…
Rozdział 5. A tam w górze było sobie niebo
Liliana spojrzała na kobietę z uwagą. Choć jej biuro nie przypominało tego, z czym miała styczność do tej pory w Warszawie, w małej miejscowości było wystarczające. Zresztą nie potrzebowała wiele. Nie planowała profesjonalnej kampanii reklamowej. Chciała tylko wydrukować parę reklam i ulotek. O czymś poważniejszym pomyśli, gdy zarobi pieniądze. Teraz była spłukana.
– Bez najmniejszych problemów możemy zrobić tysiąc takich folderów. Koszt będzie niewysoki. Ale czy to przyciągnie turystów?
Liliana była zaskoczona słowami właścicielki agencji reklamowej.
– Pani przecież nie odpowiada za to… – zaczęła ostrożnie.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Ale mam różnych klientów. Tutaj agroturystykę prowadzi wiele osób. Wielokrotnie wysłuchiwałam pretensji, że to z powodu niezbyt atrakcyjnych folderów ktoś nie ma klientów. A przecież nie ja tworzę treść.
Liliana pokiwała głową.
– W pani przypadku też tak będzie – dodała właścicielka.
– Słucham?!
– Proszę spojrzeć.
Kobieta przesunęła leżący przed nią projekt.
– Witamy w agroturystyce Winne Wzgórze! Doba dla jednej osoby kosztuje trzydzieści pięć złotych. Mile widziane zwierzęta. Zapraszamy! – czytała Liliana. Podniosła na siedzącą naprzeciwko zdziwione spojrzenie.
– Taka treść nie zainteresuje nikogo – wyjaśniła kobieta. – A klient agroturystyki jest coraz bardziej wymagający. Nie chce tylko taniego noclegu, ciszy i spokoju. W obecnych czasach