Sedno życia. Katarzyna Kielecka

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sedno życia - Katarzyna Kielecka страница 16

Sedno życia - Katarzyna Kielecka

Скачать книгу

tam od razu kogoś poszukać.

      Nie doceniłam wtedy jego smutku. Nie myślałam, co może oznaczać. Przecież przed tym właśnie uciekałam. Chciałam czuć jak najmniej i żadnych emocji nie definiować. Sądziłam, że tak jest lepiej, nie wnikając, czy to aby nie egoizm, czy kogoś przypadkiem nie zranię. Nie obchodziło mnie to. Niby coś we mnie drgnęło, jednak wciąż jeszcze niewiele mnie obchodziło. Jak ślepy osioł nie dostrzegałam, że zachowuję się jak ojciec. Uparcie tkwiłam w przekonaniu, że wszystko, co w moim życiu złe, jest jego winą, bo nigdy mnie nie kochał. Przez niego musiałam bronić się przed resztą świata.

      Było późne majowe popołudnie. Po pokonaniu ponad pięciuset kilometrów w wiosennym upale padałam na pysk. Moja mała, dzielna toyota ledwo zipała. Nie nawykła do tak długich wycieczek. Świeciła mi już z pretensją różnymi kontrolkami. Olewałam to dokumentnie, czując, że meta jest blisko. W Wolinie przetoczyłam się przez most i pierwszy raz w życiu znalazłam się na wyspie. Nawet mnie to nieco wzruszyło. Może to nie palmy na środku Pacyfiku, jednak trzeba przyznać, że okolica okazała się malownicza. Z prawej cały czas widziałam wodę – ni to rzekę, ni jezioro. Poruszała się niemrawo. Ja też jechałam wolno, bo zwyczajnie miałam dość podróży. Po mniej więcej dziesięciu kilometrach załapałam, że jadę za bardzo na północ i jeśli tak dalej pójdzie, wyląduję w Międzywodziu albo nawet wprost w Bałtyku. Zawróciłam, żeby nie kombinować, a po powrocie do Wolina wypatrzyłam właściwą trasę. Miejscami wiodła przez las, który pysznił się rozszalałą feerią wiosennych odcieni zieleni. Skarciłam się w duchu za to, że wyjeżdżając w pośpiechu, nie uzbroiłam się w wiedzę geograficzną i historyczną o okolicy. Kołatały mi jakieś obrazy wikingów urządzających tu swoje bazy wypadowe i Bolesława Krzywoustego w szale radości po zdobyciu Pomorza. Kojarzyłam wielki głaz narzutowy, który nie wiadomo skąd się wziął, i stojącego na nim dumnie monarchę odbierającego defiladę floty pomorskiej. Szczegóły jednak poumykały. Postanowiłam zatem, że gdy dojadę, zrobię użytek z zapakowanego do walizki laptopa i z obiecanego przez Wojtka wi-fi. Poza tym będę przecież mieć dużo czasu. Mam pracować i odpoczywać, więc już zacierałam ręce na myszkowanie po okolicznych muzeach i archiwach miejskich.

      Przedarłam się przez przeprawę przy Karsiborze. Przed wyjazdem Wojtek straszył mnie korkami i godzinami stania, a tu niespodzianka: dwadzieścia minut i po przygodzie. Nawet mi się podobało, bo nigdy wcześniej nie płynęłam promem. Kolejne kilka minut jechałam przez las i znów znalazłam się w otoczeniu cywilizacji. Zaparkowałam na miniaturowym placyku pod jakimś kantorem i odpaliłam nawigację. Stanowczo nie chciałam ryzykować, że wyląduję za granicą ojczyzny i zacznę się błąkać po obcej, niemieckiej ziemi. Sprawdziłam w telefonie zapisany adres. Ulica Rycerska. Zacnie. Przemówiła do mnie ta nazwa. Czułam coraz większe podekscytowanie, zwłaszcza że mapa obiecywała rychły koniec podróży. Świnoujście to nie Łódź. Czekała mnie przyjemna odmiana. Nie będę potrzebowała połowy dnia, aby się przebić z jednego końca miasta na drugi.

      Po paru minutach w ostatnich promieniach zachodzącego słońca dotarłam we właściwe miejsce. Wysiadłam z auta i namierzyłam tabliczkę z numerem zawieszoną na niewielkim, jasnym i wyraźnie zadbanym piętrowym domu otoczonym wysokim płotem. Ogród tonął w zieleni. Pomyślałam, że to miejsce wygląda na uroczy miniaturowy pensjonat prowadzony przez dyskretne starsze małżeństwo. Może wynajmują pokoje letnikom? Nawet jeśli tak, jest dopiero maj. Na plażowiczów z parawanami za wcześnie. Będzie święty spokój. Może zanim zjadą tłumy, zdążę się ekspresowo uwinąć z robotą. Jest szansa, że Wojtek pozwoli mi wrócić wcześniej z tej przymusowej fuchy.

      Nacisnęłam przycisk dzwonka. Bez skutku. Powtórzyłam – znowu nic. Po trzeciej próbie chwyciłam niepewnie klamkę przy furtce i w oczekiwaniu na to, że jakiś rozszalały brytan za chwilę odgryzie mi pół nogi, wślizgnęłam się do środka. Ku mojemu zdziwieniu żadne psisko się nie zjawiło. Doczłapałam do drzwi wejściowych i ponowiłam operację z dzwonkiem. Skutek był taki sam. Złapałam klamkę i weszłam do mrocznego przedpokoju. Z daleka dobiegały stłumione głosy. W pomieszczeniu naliczyłam troje drzwi: wejściowe, przez które się tu dostałam, typowe łazienkowe, wąskie, z małą szybką na górze, i trzecie, solidne, drewniane, nieprzeszklone, prowadzące w głąb domu.

      – Raz kozie śmierć – wyszeptałam na odwagę i ruszyłam przed siebie.

      Za tymi trzecimi, nieprzeszklonymi drzwiami hałas znacznie się wzmógł i wypadła na mnie grupa rozchichotanych, wyraźnie podchmielonych ludzi.

      – O, gwiazdo jasna, coś nam tu z nagła rozbłysła, powiedzże, kim jesteś! – wyrecytował w natchnieniu łysy, barczysty i nawet dość przystojny facet stojący najbliżej mnie.

      – Czyżby to morze Wenus nam wyrzuciło do stóp z nadejściem wiosny? – dodał drugi, wyższy, za to upiornie chudy, z długim, ciemnym końskim ogonem i takąż twarzą do kompletu.

      Wykonał krok w przód, opierając się ramieniem na tym łysym. Obaj mocno się zachwiali i ciężko zatoczyli na ścianę.

      – Czy jest tu ktoś w miarę normalny? – zapytałam w przestrzeń, przekrzykując dudnienie czegoś, co od biedy można by uznać za muzykę.

      – Na to nie licz! – zawołała młoda, ładna blondynka z krótką, rozwichrzoną fryzurą. – Tu mieszkają same bankowe korposzczury i każdy dawno oszalał.

      – Zamknij się, Gośka! – Dobiegł mnie damski głos z tyłu. – To pewnie nasza nowa super mistrzyni sprzedaży i motywacji!

      Głos należał do postaci stojącej dotąd w mroku. Zgromiwszy Gośkę, wytoczyła się niezgrabnie do przodu. Moim oczom ukazała się korpulentna, ciemnowłosa dziewczyna z wielką przerwą między przednimi zębami. Wyciągnęła do mnie rękę i lekko zmienionym przez alkohol głosem powiedziała:

      – Witaj w domowych pieleszach oddziału Future Banku w Świnoujściu. Zapraszamy dalej. Koledzy naleją ci whiskacza, a ja pokażę twój pokój. – Zawahała się i spojrzała na mnie. – Chyba że wolisz piwo?

      – Pokój będzie prawie całkiem twój – dodała Gośka – bo Renata przychodzi tam tylko zmieniać ciuchy. Poderwała milionera z mariny i zwykle nocuje na jego jachcie.

      Ta grubsza złapała mnie za ramię i pociągnęła w jakieś głębsze, tajemnicze rejony. Pomyślałam, że pewnie zmierzamy do tego pokoju, co to miał być prawie całkiem mój. Poczułam, że nie wytrzymam tego ani minuty dłużej. Jednym ruchem wyrwałam się i bez słowa wyminęłam podpierających ścianę łysego oraz ciemnego. Wypadłam do przedpokoju. Szarpnęłam drzwi zewnętrzne, przeskoczyłam przez czerniejącą w mroku zieleń ogrodu i znalazłam się w kojącej ciszy ulicy tuż obok mojej poczciwej toyoty.

      – Rycerska, psia ich mać – wymamrotałam, patrząc ze złością na tabliczkę z nazwą ulicy. – Pijacka chyba.

      Z westchnieniem ulgi zapadłam się w fotelu i oparłam czoło o kierownicę. Po paru minutach opanowałam oddech i udało mi się nie rozbeczeć z rozczarowania. Zaczęła ogarniać mnie furia. To on mnie w to wmanewrował! Wygrzebałam z torebki telefon i wybrałam numer.

      – Powaliło cię dokumentnie? – wrzasnęłam, gdy tylko odebrał. – Gdzie ty mnie wysłałeś?

      – O co ci chodzi? – zapytał Wojtek

Скачать книгу