Inferno. Дэн Браун
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Inferno - Дэн Браун страница 22
Dlatego też za skromną opłatą ukrył na równy rok tego zielonookiego człowieka, który okazał się klientem idealnym. Zarządca nigdy więcej o nim nie usłyszał, a wszystkie rachunki były opłacane na czas.
Dwa tygodnie temu jednak sytuacja uległa diametralnej zmianie.
Klient niespodziewanie nawiązał z nim kontakt, domagając się kolejnego spotkania w cztery oczy. Zważywszy na sumę dotychczasowych wpłat, spełniono jego prośbę.
W rozczochranym indywiduum przybyłym na pokład trudno było rozpoznać zadbanego człowieka, z którym Zarządca dobił targu przed rokiem. Z zielonych oczu biło szaleństwo. Mężczyzna wyglądał, jakby coś mu dolegało.
Co się stało? Co on robił przez ten rok?
Zarządca zaprosił podenerwowanego klienta do swojego gabinetu.
– Ta siwowłosa diablica – mamrotał gość. – Każdego dnia jest bliżej.
Zarządca zerknął do akt klienta, znajdując w nich fotografię atrakcyjnej starszej damy.
– Tak, siwowłosa diablica – rzucił. – Znamy pańskich największych wrogów. Mimo jej niezaprzeczalnej potęgi trzymaliśmy ją z dala od pana przez miniony rok i zamierzamy to robić nadal.
Zielonooki mężczyzna zwijał nerwowo końcówki przepoconych włosów.
– Niech was nie zwiedzie jej uroda. Jest naprawdę niebezpieczna.
To prawda, przyznał w myślach Zarządca wciąż niezadowolony z faktu, że jego klient ściągnął na siebie uwagę kogoś tak wpływowego. Siwowłosa kobieta miała dostęp do gigantycznych funduszy – należała do przeciwników, których nawet Konsorcjum nie mogło lekceważyć.
– Jeśli ona albo jej demony mnie znajdą… – zaczął klient.
– Do tego nie dojdzie – zapewnił go Zarządca. – Czy nie dostarczyliśmy panu odpowiedniej kryjówki i wszystkiego, o co pan prosił?
– Dostarczyliście – odparł gość. – Ale spałbym spokojniej, gdybyście… – przerwał, by zebrać myśli. – Chciałbym wiedzieć, czy spełnicie moją ostatnią wolę, jeśli coś mi się przydarzy.
– A jaka to wola?
Klient sięgnął do torby i wyjął z niej niewielką zaklejoną kopertę.
– Jej zawartość da wam dostęp do skrytki depozytowej we Florencji. Znajdziecie tam niewielki przedmiot. Gdyby coś mi się stało, musicie go komuś dostarczyć. Powiedzmy, że to swoisty prezent.
– Dobrze. – Zarządca podniósł pióro, by zanotować życzenie. – Kto będzie odbiorcą?
– Ta siwowłosa diablica.
Zarządca zerknął w jego kierunku.
– Chce pan obdarować osobę, która pana prześladuje?
– To będzie raczej cierń wbity w jej tyłek. – Oczy gościa zalśniły. – Taki zmyślny kolec wykonany z kości. Ona zrozumie, że to mapa… jej osobisty Wergiliusz… towarzysz w podróży na dno jej prywatnego piekła.
Zarządca przez dłuższą chwilę nie spuszczał z niego wzroku.
– Jak pan sobie życzy. Proszę uważać tę sprawę za załatwioną.
– Najważniejsze będzie zgranie w czasie – napomniał go klient. – Nie możecie dostarczyć tego przedmiotu za szybko. Musi pozostać w ukryciu do… – zamilkł nagle, jakby zgubił wątek.
– Do kiedy? – zachęcił go Zarządca.
Mężczyzna zerwał się z fotela, podszedł do biurka, chwycił pisak i zaznaczył nim datę w kalendarzu gospodarza.
– Do tego dnia.
Zarządca zacisnął zęby i wstrzymał na moment oddech, tłumiąc irytację wywołaną bezczelnością gościa.
– Rozumiem – powiedział. – Nie zrobimy nic aż do nadejścia tego dnia, kiedy to dostarczymy siwowłosej kobiecie ów przedmiot ze skrytki depozytowej, czymkolwiek on jest. Ma pan na to moje słowo. – Policzył w myślach dni dzielące go od zakreślonej daty. – Spełnimy pańskie życzenie dokładnie za dwa tygodnie.
– Ani dnia wcześniej! – upomniał go rozgorączkowany klient.
– Naturalnie. Ani dnia wcześniej – zapewnił go Zarządca.
Podniósł kopertę, wsunął ją do akt i zanotował szczegółowe instrukcje, aby wola klienta została wykonana co do joty. Jego gość nie opisał zawartości skrytki depozytowej, co mu bardzo odpowiadało. Obiektywizm był fundamentem, na którym zbudowano filozofię Konsorcjum.
Wykonaj usługę. Nie zadawaj pytań. Nie oceniaj.
Klient spuścił ramiona i westchnął ciężko.
– Dziękuję.
– Czy to już wszystko? – zapytał Zarządca, pragnąc zakończyć to irytujące spotkanie z odmienionym klientem.
– Nie… Szczerze mówiąc, mam jeszcze jedną sprawę. – Gość sięgnął do kieszeni i wyjął z niej niewielki szkarłatny flashpen. – To plik wideo. – Położył go przed Zarządcą. – Chciałbym, aby wysłano go wszystkim znaczącym mediom światowym.
Gospodarz zmierzył go uważniejszym spojrzeniem. Konsorcjum zapewniało klientom możliwość masowego rozpowszechniania informacji, lecz w tym wypadku ta właśnie prośba wydała mu się nie wiedzieć czemu niepokojąca.
– Tego samego dnia? – zapytał, wskazując zakreśloną datę w kalendarzu.
– Tego samiuśkiego – odparł klient. – Ani chwili wcześniej.
– Rozumiem. – Zarządca nakleił na flashpenie stosowną informację. – Zatem to wszystko? – wstał, zamierzając zakończyć to spotkanie.
Klient pozostał na miejscu.
– Nie. Jeszcze ostatnia sprawa.
Zarządca usiadł.
W zielonych oczach rozmówcy płonęło szaleństwo.
– Wkrótce po rozpowszechnieniu tego nagrania stanę się bardzo sławnym człowiekiem.
Już jest pan sławny, pomyślał gospodarz, mając w pamięci niemałe dokonania siedzącego przed nim człowieka.
– Uważam jednak, że część tej sławy powinna przypaść i panu – kontynuował klient. – To dzięki pańskiej pomocy mogłem ukończyć moje arcydzieło… opus, które zmieni losy świata. Powinien pan być dumny z tej roli.
– Czymkolwiek jest pańskie