Inferno. Дэн Браун
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Inferno - Дэн Браун страница 23
– Nie. – Mężczyzna położył opasłe tomiszcze na blacie. – Wręcz przeciwnie. Można powiedzieć, że tę książkę napisano dla mnie.
Zdziwiony Zarządca zerknął na tytuł księgi.
On uważa, że napisano ją dla niego? Przecież to klasyka literatury… z czternastego wieku.
– Proszę ją przeczytać – polecił mu klient, uśmiechając się dziwnie. – Lektura pomoże panu zrozumieć moje dzieło.
To powiedziawszy, zaniedbany gość wstał, pożegnał się i pośpiesznie wyszedł. Zarządca obserwował zza okna, jak helikopter odrywa się od pokładu i rusza w stronę włoskiego wybrzeża.
Moment później skupił wzrok na leżącym przed nim opasłym tomiszczu. Niepewnym ruchem dotknął skórzanej oprawy i otworzył wolumin na pierwszej stronie. Otwierająca poemat strofa została wykaligrafowana dużą czcionką, zajmując cały łam.
PIEKŁO
W życia wędrówce, na połowie czasu,
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi ciemnego znalazłem się lasu.
Na stronicy obok klient dopisał odręczną dedykację:
Drogi przyjacielu, dziękuję za pomoc we wskazaniu drogi.
Świat także będzie ci wdzięczny.
Zarządca nie miał pojęcia, o co może chodzić, ale i tak uznał, że wystarczy tego czytania. Bogu dzięki, że już niedługo będzie mógł zerwać zawodowe kontakty z tym dziwakiem.
Jeszcze tylko dwa tygodnie, pomyślał, spoglądając na zakreśloną czerwonym pisakiem datę.
W następnych dniach czuł dziwny niepokój na każdą myśl o tym właśnie kliencie – jego zdaniem zielonooki mężczyzna postradał rozum. Jednakże pomimo złych przeczuć Zarządcy czas upływał spokojnie.
Niemniej tuż przed zaznaczoną w kalendarzu datą we Florencji doszło do serii gwałtownych zdarzeń. Zarządca próbował opanować sytuację, lecz szybko utracił nad nią kontrolę. Kryzys osiągnął apogeum, gdy zdyszany klient wspiął się na wieżę Badia.
Skoczył z niej… i zginął.
Mimo szoku spowodowanego utratą klienta, i to w tak przerażających okolicznościach, Zarządca zamierzał dotrzymać danego słowa. Przygotowania do spełnienia ostatniej woli zmarłego rozpoczął bezzwłocznie, gdyż zawartość skrytki depozytowej z Florencji miała trafić do siwowłosej kobiety w ściśle określonym terminie.
Ale ani dnia przed datą zaznaczoną w kalendarzu.
Przekazał kopertę z adresem banku i numerem skrytki swojej agentce polowej, a ta udała się do Florencji, by odebrać przedmiot nazwany przez klienta „kolcem”. Kiedy Vayentha skontaktowała się z nim, jej słowa zaskoczyły go i zaalarmowały. Ktoś zdołał zabrać przedmiot, zanim tam dotarła, a ona sama z trudem uniknęła aresztowania. Siwowłosa kobieta jakimś cudem dowiedziała się o depozycie i używając swoich wpływów, zyskała dostęp do skrytki, a nadto nakłoniła władze do wydania nakazu aresztowania każdego, kto będzie chciał ją otworzyć.
Wszystko to miało miejsce trzy dni temu.
Klient wyraźnie dał do zrozumienia, że przedmiot ze skrytki ma być jego ostatnim afrontem uczynionym siwowłosej przeciwniczce – jego kpiącym głosem zza grobu.
Który rozległ się za wcześnie.
Od tamtej pory Konsorcjum znajdowało się w impasie – wykorzystując wszelkie środki, próbowało spełnić ostatnią wolę klienta i zachować twarz. W trakcie operacji przekroczono kilka granic, zza których trudno będzie wrócić. A teraz, gdy sytuacja jeszcze się pogorszyła, Zarządca mógł tylko siedzieć przy biurku i zastanawiać się, co przyniesie przyszłość.
Przed oczami miał kalendarz i zakreśloną wściekłym ruchem dłoni datę – czerwony krąg otaczający bardzo wyjątkowy dzień.
Jutrzejszy dzień.
Zarządca spojrzał niechętnie na odstawioną butelkę whisky. Potem, po raz pierwszy od czternastu lat, nalał sobie szklaneczkę i opróżnił ją jednym haustem.
Kilka pokładów niżej Laurence Knowlton wyjął czerwony flashpen z gniazda komputera i położył go na blacie przed sobą. To nagranie było najdziwniejszym materiałem wideo, jaki w życiu widział.
Liczyło równo dziewięć minut… co do sekundy.
Czując niespotykany w jego fachu niepokój, wstał i zaczął się przechadzać po niewielkim szklanym boksie. Wciąż próbował zdecydować, czy powinien powiadomić o tym nagraniu Zarządcę.
Rób, co do ciebie należy, napomniał się po raz kolejny. Nie zadawaj pytań. Nie wydawaj osądów.
Zmusił się do wyparcia z pamięci dopiero co obejrzanych obrazów i potwierdził na harmonogramie wykonanie zadania. Jutro zgodnie z życzeniem klienta nagranie trafi do wszystkich mediów.
Rozdział 18
Viale Niccolò Machiavelli nazywana jest najpiękniejszą z florenckich alei. Jej szerokie serpentyny otoczone żywopłotami i drzewami liściastymi cieszą się wielką sławą wśród motocyklistów i entuzjastów ferrari.
Sienna z wielką wprawą wchodziła w kolejne łagodne zakręty, gdy już zostawili za sobą obskurne dzielnice mieszkalne, docierając do czystego, pachnącego cedrami powietrza unoszącego się nad ekskluzywnym zachodnim brzegiem miasta. Właśnie minęli dzwonnicę kapliczki, której zegar wybijał ósmą.
Langdon trzymał się prowadzącej kobiety wciąż pogrążony w rozmyślaniach o piekle Dantego… oraz o pięknym obliczu tajemniczej siwowłosej kobiety, którą widział przed momentem ściśniętą na tylnym siedzeniu furgonetki pomiędzy dwoma rosłymi żołnierzami.
Kimkolwiek jest, pomyślał, już ją dopadli.
– Ta kobieta z furgonetki! – Sienna musiała przekrzykiwać terkot silnika. – Jesteś pewien, że to ją widziałeś w koszmarach?
– Całkowicie pewien.
– Zatem musiałeś ją spotkać w ciągu ostatnich dwóch dni. Pytanie tylko, dlaczego pojawia się w twoich wizjach i dlaczego powtarza bez przerwy „szukaj, a znajdziesz”.
– Nie mam pojęcia – odparł Langdon. – Nie pamiętam, abyśmy się spotkali, ale za każdym razem, gdy widzę jej twarz, mam przemożne uczucie, że powinienem jej pomóc.
Ve… sorry. Ve… sorry. „Bardzo przepraszam”…
W tym momencie wpadło mu do głowy, że przeprosiny mógł kierować do siwowłosej kobiety.
Czy ja w jakiś sposób ją zawiodłem?
Poczuł lodowaty uścisk na dnie