Przekleństwa niewinności. Jeffrey Eugenides
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Przekleństwa niewinności - Jeffrey Eugenides страница 5
Kiedy Paul Baldino powiedział nam, że to grill, uwierzyliśmy mu. Ale mijał czas, a my zauważyliśmy, że nikt nigdy go nie używał. W gazetach napisano, że montaż grilla kosztował pięćdziesiąt tysięcy dolarów, ale nigdy na nim nie usmażono ani jednego hamburgera czy hot doga. Wkrótce rozeszły się pogłoski, że pień drzewa był wejściem do podziemnego korytarza prowadzącego do kryjówki nad rzeką, gdzie Sammy Rekin trzymał łódź motorową, a robotnicy powiesili brezent jedynie po to, aby ukryć wykop. Później, kilka miesięcy po pojawieniu się plotek, Paul Baldino zaczął przechodzić przez kanały burzowe i wyłaniać się w piwnicach różnych osób. Wyszedł w domu Chase’a Buella ubrudzony szarym kurzem, śmierdzącym jak znajome gówno; przecisnął się do piwnicy Danny’ego Zinna, tym razem z latarką, kijem baseballowym i torbą zawierającą dwa martwe szczury; aż w końcu trafił na drugą stronę bojlera Toma Faheema, w który zadzwonił trzy razy.
Tłumaczył nam, że zgubił się podczas badania kanału burzowego pod swoim domem, ale zaczęliśmy podejrzewać, że bawił się w podziemnym korytarzu swego ojca. Kiedy przechwalał się, że zobaczy siostry Lisbon pod prysznicem, podejrzewaliśmy, że ma zamiar wejść do domu Lisbonów w taki sam sposób, w jaki wchodził do innych. Nigdy nie dowiedzieliśmy się dokładnie, co się wydarzyło, chociaż policja przesłuchiwała Paula Baldino przez ponad godzinę. Powiedział im tyle samo co nam. Wyznał, że wczołgał się do kanału pod własną piwnicą i zaczął się przesuwać, metr po metrze. Opisywał zdumiewające rozmiary kanałów, kubki po kawie i niedopałki papierosów zostawione przez robotników, a także wykonane węglem drzewnym rysunki nagich kobiet, przypominające te w jaskiniach. Opowiadał, jak to na chybił trafił wybierał korytarze i jak przechodząc pod domami różnych ludzi, mógł wyczuć, co się u nich gotowało. W końcu wyszedł przez kratkę na kanale burzowym w piwnicy Lisbonów. Otrzepał się z kurzu i ruszył w poszukiwaniu kogoś na parterze, ale w domu nikogo nie było. Zawołał raz i jeszcze raz, chodząc od pokoju do pokoju. Wszedł po schodach na piętro. Przechodząc przez korytarz, usłyszał szum płynącej wody. Podszedł do drzwi łazienki. Twierdził, że zapukał. A potem Paul Baldino opowiedział nam, jak to wszedł do łazienki i znalazł tam Cecilię, nagą, z krwawiącymi nadgarstkami, i jak po otrząśnięciu się z szoku pobiegł na dół, aby zadzwonić po policję, ponieważ tego właśnie uczył go jego ojciec.
Oczywiście to sanitariusze jako pierwsi znaleźli laminowany obrazek i w tym krytycznym momencie ten gruby włożył go do kieszeni. Dopiero w szpitalu pomyślał, żeby oddać go państwu Lisbon. Cecilii nie groziło już żadne niebezpieczeństwo, a jej rodzice siedzieli w poczekalni, odczuwając ulgę, ale równocześnie zupełnie zagubieni. Pan Lisbon podziękował sanitariuszom za ocalenie życia córce. Potem odwrócił obrazek na drugą stronę i zobaczył napis:
Maryja Dziewica pojawia się w naszym mieście, niosąc posłanie pokoju dla upadającego świata. Podobnie jak w Lourdes czy Fatimie, Najświętsza Panienka objawia się ludziom takim jak ty. Więcej informacji pod telefonem 555-MARY.
Pan Lisbon przeczytał te słowa trzykrotnie. Następnie odezwał się przygnębionym głosem:
– Ochrzciliśmy ją, przyjęła bierzmowanie, a teraz wierzy w te bzdury.
Było to jedyne jego bluźnierstwo przez ten cały trudny okres. Pani Lisbon zareagowała inaczej, mnąc obrazek w dłoni (jednak ocalał; dysponujemy kserokopią).
Nasza lokalna gazeta nie zamieściła artykułu o tej próbie samobójstwa, ponieważ redaktor naczelny, pan Baubee, uważał, że tak przygnębiająca informacja nie powinna się znaleźć między relacją z pokazu kwiatów Ligi Kobiet na pierwszej stronie a zamieszczonymi na ostatniej stronie zdjęciami uśmiechniętych panien młodych. Jedyny artykuł, godny miana wiadomości, jaki pojawił się w wydaniu z tego dnia, dotyczył strajku pracowników cmentarza (rosnące stosy ciał, brak perspektyw na porozumienie), ale dano go na czwartej stronie, pod wynikami rozgrywek dziecięcej ligi baseballu.
Po powrocie do domu państwo Lisbon zamknęli się z dziewczętami w domu i nawet słowem nie skomentowali tego, co się wydarzyło. Dopiero gdy pani Scheer zaczęła naciskać na panią Lisbon, ta wspomniała o „wypadku Cecilii”, zachowując się tak, jakby córka zraniła się przy upadku. Jednak na podstawie obiektywnej i dokładnej relacji Paula Baldino, który już nieraz widział krew, wiedzieliśmy, że to Cecilia sama wyrządziła sobie krzywdę.
Panią Buck zdziwiło, że brzytwa wylądowała w sedesie.
– Jak ktoś sobie podcina żyły w wannie – mówiła – czy po prostu nie odkłada brzytwy na bok?
To z kolei doprowadziło do pytania, czy Cecilia podcięła sobie żyły, gdy już była w kąpieli, czy też stojąc na macie łazienkowej, na której widać było plamy krwi.
Paul Baldino nie miał żadnych wątpliwości:
– Zrobiła to na kiblu – powiedział. – Dopiero potem weszła do wanny. Obryzgała wszystko, mówię wam.
Cecilię trzymano na obserwacji przez tydzień. Z raportów szpitalnych wynika, że tętnica w prawej ręce była całkowicie przecięta, ponieważ dziewczyna była leworęczna, natomiast rozcięcie w lewej ręce nie było aż tak głębokie i dolna część tętnicy pozostała nienaruszona. Na każdy nadgarstek założono jej dwadzieścia cztery szwy.
Wróciła ubrana w swoją suknię ślubną. Pani Patz, której siostra była pielęgniarką w szpitalu Bon Secours, powiedziała, że Cecilia nie chciała ubrać szpitalnej koszuli i żądała, aby przyniesiono jej suknię ślubną, a doktor Hornicker, szpitalny psychiatra, uważał, że lepiej jej się nie sprzeciwiać. Gdy wracała do domu, na dworze szalała burza z piorunami. Siedzieliśmy w domu Joego Larsona, dokładnie po drugiej stronie ulicy, kiedy uderzył pierwszy piorun. Matka Joego wołała z dołu, aby pozamykać wszystkie okna, więc pobiegliśmy zawrzeć te na naszym piętrze. Na zewnątrz powietrze znieruchomiało, jakby nagle wypełnione głęboką próżnią. Poryw wiatru zakręcił papierową torbą, podnosząc ją i miotając między dolne konary drzew. Następnie próżnia pękła i lunął deszcz, niebo zrobiło się czarne i zobaczyliśmy, jak kombi Lisbonów stara się przemknąć w ciemnościach.
Zawołaliśmy mamę Joego, żeby przyszła zobaczyć. Po kilku sekundach usłyszeliśmy szybki tupot jej stóp na schodach pokrytych wykładziną i dołączyła do nas, stojących przy oknie. To był wtorek i pachniała pastą do czyszczenia mebli. Wspólnie patrzyliśmy, jak pani Lisbon jedną nogą otwiera drzwi samochodu, gramoli się z niego, torebką ochraniając głowę przed deszczem. Kuląc się i marszcząc brwi, otworzyła tylne drzwi. Deszcz padał. Włosy pani Lisbon opadły na jej twarz. W końcu zobaczyliśmy niewyraźnie rysującą się w strugach deszczu małą głowę Cecilii, wynurzającej się nieporadnie, dziwnym ruchem,