Przekleństwa niewinności. Jeffrey Eugenides

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przekleństwa niewinności - Jeffrey Eugenides страница 6

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Przekleństwa niewinności - Jeffrey Eugenides

Скачать книгу

a jej gołe stopy były brudne. Popołudniami, gdy słońce oświetlało ogródek przed domem, obserwowała mrówki rojące się w pęknięciach w chodniku albo leżała na plecach w trawie porastającej użyźnioną glebę, gapiąc się w chmury. Zawsze towarzyszyła jej jedna z sióstr. Therese wynosiła na schody przed domem książki naukowe i zajmowała się przeglądaniem fotografii kosmosu, podnosząc wzrok, gdy tylko Cecilia oddalała się na skraj ogródka. Lux rozkładała ręczniki kąpielowe i opalała się, podczas gdy Cecilia patykiem rysowała arabskie wzory na swojej nodze. Czasami Cecilia zaczepiała swoją strażniczkę, obejmując ją za szyję i szepcząc jej coś do ucha.

      Wszyscy mieli jakieś własne teorie, dlaczego próbowała odebrać sobie życie. Pani Buell uważała, że winni byli rodzice.

      – Ta dziewczyna nie chciała umierać – powiedziała nam. – Chciała się tylko wyrwać z tego domu.

      Pani Scheer dodała:

      – Miała dość tego całego wystroju.

      W dniu powrotu Cecilii ze szpitala te dwie panie przyniosły świeżo upieczoną babkę, chcąc wyrazić swoje współczucie, ale pani Lisbon absolutnie nie chciała dopuścić do siebie myśli o jakimkolwiek nieszczęściu. Gdy dotarliśmy do pani Buell, była już bardzo stara, ogromnie gruba i nadal nie dzieliła sypialni ze swoim mężem, członkiem ruchu Christian Science. Leżała w łóżku oparta na poduszkach, wciąż nosiła w dzień swoje perłowe okulary słoneczne w kształcie kocich oczu i nieodmiennie grzechotała kostkami lodu w wysokiej szklance, która jak utrzymywała, zawierała tylko wodę; ale wokół niej rozpościerała się teraz nowa woń popołudniowego lenistwa, gnuśny zapach telenoweli.

      – Gdy tylko Lily i ja zaniosłyśmy tę babkę, ta kobieta kazała dziewczynkom iść na górę. Powiedziałyśmy: „Jeszcze jest ciepła, zjedzmy po kawałku”. Ale ona zabrała ciasto i schowała je do lodówki. Wprost na naszych oczach.

      Pani Scheer miała jednak inne wspomnienia.

      – Z przykrością to mówię, ale Joan już od lat jest stale pod gazem. Prawda jest taka, że pani Lisbon bardzo uprzejmie nam podziękowała. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy ta dziewczynka faktycznie nie upadła i nie zraniła się. Pani Lisbon zaprosiła nas na oszkloną werandę i zjadłyśmy po kawałku ciasta. W pewnym momencie Joan zniknęła. Może poszła do domu znowu przepłukać sobie gardło. Wcale by mnie to nie zdziwiło.

      Pana Buella znaleźliśmy po przeciwnej stronie przedpokoju, w sypialni ozdobionej w stylu sportowym. Na półce stała fotografia jego pierwszej żony, którą kochał od czasu, gdy się z nią rozwiódł, a kiedy się podniósł zza biurka, aby nas powitać, zobaczyliśmy, że nadal był przygarbiony po uszkodzeniu barku, którego wiara nigdy do końca nie wyleczyła.

      – To było jak ze wszystkim w tej smutnej społeczności – powiedział nam. – Nie mieli żadnych związków z Bogiem.

      Gdy przypomnieliśmy mu o laminowanym obrazku Maryi Dziewicy, powiedział:

      – Ona powinna mieć obrazek Jezusa.

      Przez zmarszczki i niesforne siwe brwi przezierała przystojna twarz mężczyzny, który tak wiele lat temu uczył nas, jak podawać piłkę. W czasie drugiej wojny światowej pan Buell był pilotem. Zestrzelony nad Birmą, poprowadził swoich ludzi w stumilową wędrówkę przez dżunglę; w końcu trafili do swoich. Po tym wydarzeniu nigdy już nie przyjmował żadnych lekarstw, nawet aspiryny. Pewnej zimy wybił bark, jeżdżąc na nartach, ale dał się tylko przekonać do zrobienia prześwietlenia, nie zgodził się na żadne zabiegi. Od tego czasu krzywił się, gdy próbowaliśmy go zablokować podczas gry w piłkę, grabił liście jedną ręką i już nie tak śmiało przerzucał naleśniki w niedzielne poranki. Jednak pod innymi względami nie ustawał w swoich staraniach i zawsze delikatnie nas upominał, gdy wzywaliśmy imienia Boga naszego nadaremno.

      Stojąc w jego sypialni, zobaczyliśmy, że ramię przeobraziło mu się w zgrabny garb.

      – Aż smutno pomyśleć o tych dziewczynkach – powiedział. – Cóż za marnotrawstwo życia.

      Zgodnie z najpopularniejszą w tym czasie teorią winny był Dominic Palazzolo. Dominic był synem imigrantów, mieszkającym ze swoimi krewnymi do czasu, gdy jego rodzice urządzą się w Nowym Meksyku. Był pierwszym chłopakiem w sąsiedztwie, który nosił okulary słoneczne, a w ciągu tygodnia od przyjazdu zakochał się. Obiektem jego pożądania nie była jednak Cecilia, ale Diana Porter, dziewczyna o kasztanowych włosach i ładnej, aczkolwiek nieco końskiej twarzy, mieszkająca w porośniętym bluszczem domku nad jeziorem. Niestety, nie zauważała, jak Dominic gapi się przez ogrodzenie, gdy ona zapamiętale gra w tenisa na ziemnym korcie czy też jak leży na leżaku przy basenie oblana potem niczym nektarem. Gdy spotykaliśmy się na naszym rogu, w grupie kumpli, Dominic Palazzolo nie włączał się do rozmów na temat baseballu czy dowożenia autobusem do szkoły, ponieważ znał tylko kilka angielskich słów, ale od czasu do czasu odchylał głowę do tyłu, tak że w jego okularach słonecznych odbijało się niebo, i wzdychał:

      – Kocham ją.

      Mówił to z takim wyrazem twarzy, jakby sam był zaskoczony głębokością tego twierdzenia – jakby krztusząc się, wykaszlał perłę.

      Na początku czerwca, gdy Diana Porter wyjechała na wakacje do Szwajcarii, Dominic był niepocieszony.

      – W dupie mam Najświętszą Pannę – powiedział przybity. – W dupie mam Boga.

      I aby okazać swoją rozpacz i znaczenie swojej miłości, wspiął się na dach domu swoich krewnych i skoczył.

      Patrzyliśmy na niego. Obserwowaliśmy, jak z ogródka przed swoim domem patrzy na niego Cecilia Lisbon. Dominic Palazzolo, w swoich obcisłych spodniach, swoich kowbojkach, z włosami zaczesanymi wysoko nad czołem, wszedł do domu, widzieliśmy, jak mija panoramiczne okna na parterze; potem pojawił się w oknie na piętrze, z jedwabną chustką zawiązaną na szyi. Wspiął się na gzyms i wczołgał na płaski dach. Stojąc tam, na górze, wyglądał właśnie tak, jak wyobrażaliśmy sobie Europejczyka – słabowity, schorowany, chimeryczny. Stanął na palcach przy krawędzi dachu, jak skoczek stojący na trampolinie, i szepcząc do siebie: „kocham ją”, przeleciał obok okien i wylądował w zadbanych krzakach na podwórzu.

      Nic sobie nie zrobił. Wstał po upadku, złożywszy dowód swej miłości, a kilka domów dalej, jak utrzymywali niektórzy, miłość rozgorzała w Cecilii Lisbon. Amy Schraff, która znała Cecilię ze szkoły, powiedziała, że przez ostatni tydzień przed rozdaniem świadectw Cecilia potrafiła mówić tylko o Dominicu. Zamiast uczyć się do egzaminów, spędzała godziny nauki własnej na sprawdzaniu w encyklopedii hasła WŁOCHY. Zaczęła mówić „Ciao” i wymykać się do katolickiego kościoła św. Pawła nad jeziorem, aby skropić sobie czoło wodą święconą. W stołówce Cecilia zawsze wybierała spaghetti z klopsikami, nawet w gorące dni, gdy było tam gęsto od oparów instytucjonalnego jedzenia, jakby jedząc to samo co Dominic Palazzolo, mogła się do niego zbliżyć. Gdy jej zauroczenie sięgnęło zenitu, kupiła krzyż, który później Peter Sissen widział udekorowany biustonoszem.

      Zwolennicy tej teorii zawsze wskazywali na jeden podstawowy fakt – na tydzień przed samobójczą próbą Cecilii rodzina Dominica Palazzolo wezwała go do Nowego Meksyku. Znowu zaczął bluźnić Bogu, mówiąc, że

Скачать книгу