Przekleństwa niewinności. Jeffrey Eugenides

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przekleństwa niewinności - Jeffrey Eugenides страница 7

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Przekleństwa niewinności - Jeffrey Eugenides

Скачать книгу

Hornicker postawił diagnozę, według której jej samobójstwo było aktem agresji spowodowanej hamowaniem popędów dojrzewającego libido. Podczas testów psychologicznych trzy zdecydowanie różne plamy atramentu skojarzyły się jej z bananem. Ponadto zobaczyła „więzienne kraty”, „bagno”, „fryzurę afro” i „ziemię po wybuchu bomby atomowej”. Gdy ją zapytał, dlaczego chciała się zabić, odpowiedziała jedynie: – To był błąd – a gdy doktor Hornicker naciskał, zamknęła się w sobie. „Pomimo tak poważnych ran – napisał – nie uważam, aby pacjentka naprawdę chciała sobie odebrać życie. Jej czyn miał być wołaniem o pomoc”. Spotkał się z państwem Lisbon i poradził im, aby nieco złagodzili swoje surowe zasady. Uważał, że Cecilia skorzysta na „szerszym kontakcie z rówieśnikami, poza terenem szkoły i niezwiązana szkolnymi przepisami, gdzie mogłaby spotykać się z chłopcami w jej wieku. Trzynastoletnia Cecilia powinna móc nosić taki makijaż, jaki podoba się jej rówieśniczkom, aby mogła tworzyć z nimi silne więzi. Naśladowanie popularnych zwyczajów stanowi niezbędny etap w procesie indywidualizacji”.

      Od tego czasu dom Lisbonów zaczął się zmieniać. Prawie codziennie, nawet wtedy gdy nie pilnowała Cecilii, Lux opalała się na swoim ręczniku ubrana w kostium kąpielowy, na widok którego facet ostrzący noże dał jej piętnastominutowy pokaz za darmo. Drzwi frontowe zawsze były otwarte, ponieważ dziewczęta ciągle wbiegały lub wybiegały z domu. Pewnego razu, ćwicząc łapanie piłki przed domem Jeffa Maldruma, zobaczyliśmy dziewczęta tańczące rock and rolla w salonie. Widać było, że naprawdę starają się nauczyć odpowiednich ruchów, i zdumieliśmy się bardzo, bo okazało się, że dziewczyny potrafią tańczyć ze sobą dla zabawy. Jeff Maldrum zaczął stukać w szybę i cmokać do nich, więc w końcu opuściły rolety. Zanim znikły, zdążyliśmy zobaczyć, że z tyłu, obok szafki z książkami, stoi Mary Lisbon, ubrana w niebieskie dżinsowe dzwony z wyszytym na siedzeniu sercem.

      Były również inne cudowne zmiany. Butch, który kosił trawę u Lisbonów, mógł obecnie wejść do domu po szklankę wody, nie musiał już pić z kranu na zewnątrz. Spocony, z obnażonym torsem i wytatuowany, wchodził wprost do kuchni, w której mieszkały i oddychały siostry Lisbon, ale nigdy nie pytaliśmy go o to, co widział, ponieważ odstraszały nas jego mięśnie i jego ubóstwo.

      Sądziliśmy, że państwo Lisbon zgodnie wprowadzali nowe zasady oparte na wyrozumiałości, ale gdy po latach rozmawialiśmy z panem Lisbonem, powiedział nam, że jego żona nigdy nie zgadzała się z psychiatrą.

      – Po prostu na chwilę uległa – stwierdził.

      Wtedy już rozwiedziony, mieszkał samotnie w kawalerce, której podłoga pokryta była wiórami z jego drewnianych rzeźb. Na półkach tłoczyły się wystrugane ptaki i żaby. Zgodnie z tym, co nam powiedział, pan Lisbon od dawna żywił wątpliwości co do słuszności surowego traktowania córek przez swoją żonę, czując w głębi serca, że dziewczęta, którym nie wolno tańczyć, mogą tylko przyciągnąć męża o niezdrowej cerze i z zapadniętą klatką piersiową. Ponadto zaczynał go irytować zapach tych wszystkich dziewcząt stłoczonych w niewielkiej przestrzeni. Czasami czuł się, jakby mieszkał w ptaszarni w zoo. Gdziekolwiek się obrócił, natrafiał na spinki i szczotki z włosami, a ponieważ po domu kręciło się tak wiele niewiast, nie zwracały uwagi na to, że on jest mężczyzną, i bez zażenowania rozmawiały przy nim o swoich miesiączkach. Cecilia właśnie miała ją po raz pierwszy, tego samego dnia co siostry, wszystkie zsynchronizowane w swoich księżycowych cyklach. Te pięć dni każdego miesiąca to był najgorszy okres dla pana Lisbona, który musiał podawać aspirynę, jakby karmił kaczki, i utulać ataki płaczu, jakie wybuchały po tym, gdy w telewizji zginął pies. Powiedział ponadto, że dziewczęta w czasie swoich comiesięcznych „trudnych dni” wykazywały zdumiewającą kobiecość. Były bardziej rozmarzone, schodziły po schodach jak aktorki i ciągle powtarzały, filuternie puszczając oko:

      – Ciotka przyjechała z wizytą.

      Czasami w nocy wysyłały go po tampony, nie po jedną paczkę, ale po cztery lub pięć, a młodzi ekspedienci z cienkimi wąsikami tylko się uśmiechali znacząco. Kochał swoje córki, były dla niego bezcenne, ale tęsknił za obecnością kilku chłopców.

      Dlatego też, dwa tygodnie po powrocie Cecilii do domu, pan Lisbon nakłonił żonę, aby pozwoliła dziewczynom zorganizować przyjęcie – pierwsze i ostatnie w ich krótkim życiu. Wszyscy otrzymaliśmy zaproszenia, ręcznie wykonane na kolorowym papierze, z naszymi imionami wypisanymi kolorowym flamastrem na balonikach. Byliśmy tak zdumieni oficjalnym zaproszeniem do domu, który odwiedzaliśmy tylko w naszych łazienkowych marzeniach, że uwierzyliśmy w to dopiero wtedy, gdy pokazaliśmy sobie nawzajem te zaproszenia. Byliśmy podekscytowani tym, że siostry Lisbon znały nasze imiona, że ich delikatne struny głosowe wypowiadały tworzące jej sylaby i że te imiona cokolwiek znaczyły w ich życiu. Musiały starać się, żeby nie popełniać błędów w pisowni, i musiały sprawdzać nasze adresy w książce telefonicznej albo na metalowych tabliczkach przybitych do drzew.

      W miarę jak zbliżał się wieczór przyjęcia, coraz baczniej obserwowaliśmy ich dom w poszukiwaniu oznak dekorowania lub innych przygotowań, ale niczego takiego nie zobaczyliśmy. Żółte cegły nadal przywodziły na myśl prowadzony przez Kościół sierociniec, a na trawniku panowała kompletna cisza. Zasłony nie poruszały się, nie pojawił się również samochód dowożący ogromne kanapki z podłużnych bułek czy paczki chipsów.

      W końcu nadszedł oczekiwany wieczór. W niebieskich marynarkach, w spodniach khaki i przypinanych krawatach szliśmy chodnikiem przed domem Lisbonów, jak to już wielokrotnie czyniliśmy, ale tym razem skręciliśmy w dróżkę prowadzącą do domu, weszliśmy po głównych schodach, między donicami z czerwonym geranium, i zadzwoniliśmy do drzwi. Peter Sissen zachowywał się jak przywódca, a nawet wyglądał na nieco znużonego, powtarzając w kółko:

      – Poczekajcie, zobaczycie.

      Drzwi się otworzyły. W półmroku nad naszymi głowami zmaterializowała się twarz pani Lisbon. Poprosiła, abyśmy weszli, ruszyliśmy więc do środka, zderzając się ze sobą w drzwiach, i gdy tylko stanęliśmy na dywaniku w holu, zobaczyliśmy, że opis domu, jaki przedstawił Peter Sissen, zupełnie nie odpowiadał rzeczywistości. Zamiast podniecającej atmosfery damskiego chaosu zastaliśmy uporządkowany i nijaki dom, słabo pachnący czerstwą prażoną kukurydzą. Nad przejściem umieszczony był oprawiony w ramkę haft z napisem „Pokój temu domowi”, a po prawej stronie, na półce nad kaloryferem, stało pięć par bucików dziecięcych powleczonych brązem, na wieki zachowujących mało ciekawy etap dzieciństwa córek Lisbonów. Jadalnia była wypełniona prostymi meblami w stylu kolonialnym. Na jednej ze ścian widniał obraz pierwszych angielskich kolonistów skubiących indyka. Przez otwarte drzwi do salonu widać było pomarańczową wykładzinę i brązową sofę z winylowym obiciem. Obok wygodnego fotela pana Lisbona stał mały stoliczek, na którym leżał częściowo ukończony model żaglowca, bez takielunku i z piersiastą syreną na pomalowanym dziobie.

      Poprowadzono nas w dół, do bawialni. Schody miały metalowe listwy i były dosyć strome, a w miarę jak po nich schodziliśmy, światło na dole stawało się coraz jaśniejsze, jakbyśmy zbliżali się do roztopionego jądra ziemi. Gdy dotarliśmy na ostatni stopień, światło było już oślepiające. Nad głowami buczały świetlówki, a wszędzie wokół paliły się lampki stołowe. Zielono-czerwona szachownica linoleum płonęła pod naszymi zapinanymi na klamerki butami. Ze stojącej na stoliku do kart wazy z ponczem wybuchała lawa. Ściany wyłożone boazerią lśniły i przez kilka pierwszych sekund siostry Lisbon stanowiły jedynie plamę oślepiającego

Скачать книгу