Korekty. Джонатан Франзен
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Korekty - Джонатан Франзен страница 31
– Koniecznie muszę nanieść pewne poprawki, zanim go przeczyta…
– Chodzi o piersi? Eden wspominała, że Julii nie podoba się nadmiar piersi, ale na twoim miejscu bym się tym nie przejmował. Moim zdaniem piersi nigdy za wiele. Julia jest po prostu trochę przepracowana, i tyle.
– Proszę uiścić opłatę…
– …byłoby najlepiej…
– …trzydziestu centów…
– …spróbował pokazać go…
– …razie rozmowa zostanie zakończona.
– Co powiedziałeś? Halo, Doug? Doug, jesteś tam?
– Przepraszamy, ale…
– Tak, jestem. Mówiłem, że moim zdaniem powinieneś zanieść go do…
– Do usłyszenia – powiedział głos z taśmy.
Połączenie zostało przerwane, zmarnowane ćwierćdolarówki zabrzęczały w trzewiach automatu. Chip dopiero teraz zauważył umieszczoną na obudowie tabliczkę: ORFIC TELECOM, 3 MINUTY 25 CENTÓW, KAŻDA DODATKOWA MINUTA 40 CENTÓW.
Najbardziej oczywistym miejscem, w którym należało szukać Eden, było jej biuro w Tribece. Chip ruszył w kierunku baru, zastanawiając się, czy nowa barmanka, balejażowa blondynka o wyglądzie osoby grywającej w amatorskim zespole rockowym, zapamiętała go od wczoraj na tyle dobrze, żeby pożyczyć dwadzieścia dolarów pod zastaw jego prawa jazdy. Razem z dwoma klientami oglądała transmisję meczu uniwersyteckiej ligi futbolowej. A na ladzie, och, nie dalej jak dwadzieścia pięć centymetrów od koniuszków palców Chipa, leżał plik nieco wymiętych jednodolarówek. Po prostu leżał. Chipowi błysnęła myśl, że dyskretna transakcja (zgarnie ukradkiem pieniądze, zniknie jak duch, później anonimowo odeśle je pocztą) będzie znacznie bezpieczniejsza niż prośba o pożyczkę, a co najważniejsze, być może pozwoli mu ocalić zdrowe zmysły. Zgarnął pieniądze z lady, zmiął je w kulkę i podszedł jeszcze bliżej do wcale niebrzydkiej barmanki, ale ona wciąż wpatrywała się w ekran, więc odwrócił się i wyszedł z lokalu.
W taksówce wepchnął cukierka do ust i zagapił się na mokre witryny sklepów. Gdyby nie udało mu się odzyskać Julii, to chciałby przynajmniej kochać się z barmanką. Wyglądała na jakieś trzydzieści dziewięć lat. Chciał zanurzyć palce w jej włosach przesiąkniętych wonią dymu papierosowego. Wyobrażał sobie, że mieszka w małym mieszkanku przy Piątej Wschodniej, że przed pójściem spać popija piwo, a do łóżka kładzie się w spranym topie i spodenkach gimnastycznych, że jest zawsze zmęczona, ma przekłuty pępek, cipkę jak zużyta rękawica baseballowa i paznokcie pomalowane na najzwyklejszy czerwony kolor. Chciał poczuć jej stopy zarzucone na jego plecy, chciał usłyszeć opowieść o niemal czterdziestu latach jej życia. Zastanawiał się, czy rzeczywiście śpiewa w zespole grającym na ślubach i bar micwach.
Neon SKLEP Z ODŻYWKAMI przeczytał jako OKLEP ZE SPOŻYWKAMI. Napis WYROBY EMPIRE przeczytał jako WAMPIRY NIEMIŁE.
Prawie zakochał się w osobie, której pewnie nigdy w życiu już nie zobaczy. Ukradł dziewięć dolarów ciężko pracującej kobiecie, która pasjonowała się rozgrywkami ligi uniwersyteckiej. Nawet gdyby kiedyś zjawił się tam, przeprosił i naprawił szkodę, to i tak już na zawsze pozostanie człowiekiem, który obrabował ją, kiedy była odwrócona do niego plecami. Znikła z jego życia na zawsze, już nigdy nie przesunie ręką po jej włosach, a najgorsze było to, że ta najnowsza strata aż tak bardzo nim wstrząsnęła, że nie miał już siły ani ochoty włożyć do ust kolejnego cukierka.
CIASTKARNIA DYSPENSA zamieniła się w CZĄSTKARNIĘ DYSK PENISA, KAWIARNIA CICHY KĄCIK przeistoczyła się w PALARNIĘ CIENKI PRĄCIK.
Problem sprowadzał się do pieniędzy i upokorzeń związanych z życiem bez nich. Dręczył go widok każdego dziecinnego wózka, aparatu komórkowego, czapeczki baseballowej i każdej terenówki. Nie był chciwy, nie był zawistny, ale bez pieniędzy właściwie nie był człowiekiem.
Jakże zmienił się od chwili, kiedy wyrzucono go z college’u w D.! Już nie pragnął zamieszkać w innym świecie: teraz chciał tylko godnie żyć w tym, w którym żył do tej pory. I całkiem możliwe, że Doug miał rację, że piersi w jego scenariuszu nie miały żadnego znaczenia. Najważniejsze było jednak to, iż nareszcie zrozumiał, że może w całości usunąć początkowy monolog! Wystarczyłoby mu na to dziesięć minut w biurze Eden.
Przed budynkiem wręczył taksówkarzowi wszystkie dziewięć ukradzionych dolarów. Zaraz za zakrętem ekipa filmowa kręciła coś na brukowanym fragmencie uliczki: pracowały generatory, reflektory świeciły oślepiającym blaskiem. Chip znał kod do zamka szyfrowego, winda czekała z otwartymi drzwiami. Modlił się w duchu, żeby Eden jeszcze nie przeczytała scenariusza. Nowa, poprawiona wersja, którą miał w głowie, była nieporównywalnie lepsza; niestety, ta wydrukowana na kremowym papierze, która znajdowała się w rękach Eden, zawierała ten bezsensowny, nudny, nikomu niepotrzebny monolog.
Przez szklane drzwi w korytarzu na czwartym piętrze dostrzegł światło w biurze Eden. Miał całkowicie przemoczone buty i skarpetki, jego kurtka cuchnęła jak mokra krowa na wybrzeżu, nie mógł wysuszyć swoich dłoni i włosów, ale przynajmniej nie miał już w spodniach filetu z norweskiego łososia. Tak, to było wspaniałe uczucie.
Zastukał w szybę raz, drugi, trzeci. W końcu Eden wyszła na korytarz i spojrzała na niego zmrużonymi oczami. Miała wystające kości policzkowe, duże jasnoniebieskie oczy i cienką, półprzezroczystą skórę. Jeśli zdarzyło jej się wchłonąć jakieś nadprogramowe kalorie, natychmiast spalała je na domowej bieżni albo w basenie, albo w wirze szaleństwa, do jakiego sprowadzało się bycie Eden Procuro. Naprawdę wyglądała jak naelektryzowana, szopa miedzianorudych włosów powiewała nad jej głową niczym płomień, ale teraz, zbliżając się do drzwi, miała niepewną minę i co chwila oglądała się na drzwi swojego biura.
Chip zasygnalizował ruchem ręki, że chce wejść.
– Nie ma jej tu – powiedziała Eden.
Powtórzył gest, a ona otworzyła drzwi i przycisnęła rękę do serca.
– Chip, tak mi przykro z powodu Julii…
– Szukam scenariusza. Czytałaś go?
– Ja? Tylko pobieżnie. Muszę mieć więcej czasu, zrobić trochę notatek…
– Chodzi o ten monolog na początku. Usunąłem go.
– Doskonale. Uwielbiam, kiedy autor pali się do robienia skrótów. Naprawdę uwielbiam.
Znowu zerknęła przez ramię.
– Czy myślisz, że bez tego monologu…
– Chip, czy potrzebujesz pieniędzy?
Uśmiechnęła się do niego z taką bezradną otwartością, jakby przydybał ją pijaną albo bez majtek.
– No,