Korekty. Джонатан Франзен

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Korekty - Джонатан Франзен страница 29

Korekty - Джонатан Франзен

Скачать книгу

Ale tak ogólnie co o tym myślisz?

      – Żartujesz, prawda?

      – Zajrzyj na ich stronę w sieci, dam ci adres. „Następstwa mogą być niepokojące, ale nikt nie zdoła powstrzymać tej nowej, wspaniałej technologii”. Nie sądzisz, że tak mogłoby brzmieć motto całego stulecia?

      Akurat w tej chwili Chip był w stanie myśleć wyłącznie o tym, że filet z łososia rozpełza mu się po gaciach jak gigantyczny ciepły ślimak. Naturalnie w głębi duszy zdawał sobie sprawę, że Doug lada chwila pozwoli mu odejść, że niebawem wymknie się ze sklepu, wejdzie do jakiejś restauracji, zamknie się w toalecie, usunie filet ze spodni i odzyska zdolność racjonalnego myślenia, ale chwilowo znajdował się w takim stanie umysłu, w którym idea wymiany mózgu na całkiem nowy wydawała mu się najlepsza w świecie.

      – Desery miały ćwierć metra wysokości! – emocjonowała się Enid, której instynkt podpowiedział, że piramidy krewetek nie wywrą na Denise należytego wrażenia. – Było po prostu superelegancko. Widziałaś kiedyś coś takiego?

      – Na pewno było bardzo miło.

      – Driblettowie zawsze robią wszystko na najwyższym poziomie. Nigdy w życiu nie widziałam tak ogromnych deserów, a ty?

      Delikatne sygnały świadczące o tym, że Denise sięga do najgłębszych pokładów cierpliwości – nieco głębszy oddech, sposób, w jaki odłożyła widelec, sięgnęła po kieliszek i upiła wina – sprawiały Enid większy ból niż najgwałtowniejsze eksplozje.

      – Widywałam już duże desery – odrzekła Denise.

      – Ciekawa jestem, czy trudno coś takiego zrobić?

      Denise splotła dłonie na podołku i powoli wypuściła powietrze z płuc.

      – Wygląda na to, że to było wspaniałe przyjęcie. Cieszę się, że się dobrze bawiliście.

      To prawda, Enid świetnie się bawiła i żałowała, że Denise nie mogła się przekonać na własne oczy, jak wspaniale się wszystko odbyło. Równocześnie martwiła się, że Denise wcale by się tam nie spodobało, że krytykowałaby kolejno wszystkie niezwykłości, aż wreszcie nie zostałoby nic, czym można by się zachwycać. Gust córki był dla Enid jak czarna dziura, która w każdej chwili mogła wyssać jej własne upodobania i przyjemności, unicestwiając je na dobre.

      – Mam wrażenie, że o gustach się nie dyskutuje.

      – To prawda – odparła Denise – chociaż nie ulega wątpliwości, że bywają lepsze i gorsze.

      Alfred jadł pochylony nisko nad talerzem, żeby wszystko, co mogło spaść mu z widelca, wylądowało na pewno na talerzu, ale przysłuchiwał się rozmowie.

      – Dosyć – rzekł.

      – Tak właśnie wszyscy myślą – wymamrotała Enid. – Każdy jest przekonany, że jego gust jest najlepszy.

      – I większość nie ma racji.

      – Ale każdy ma prawo do własnego gustu. Głos każdego obywatela tego kraju ma taką samą wartość.

      – Niestety.

      – Dosyć – powtórzył Alfred. – I tak nie wygrasz.

      – Mówisz jak snobka – stwierdziła Enid z goryczą.

      – Mamo, wciąż mi powtarzasz, jak bardzo lubisz domowe jedzenie. Ja też je lubię, natomiast uważam, że ćwierćmetrowe desery to coś rodem z kreskówek Disneya. Jesteś dużo lepszą kucharką od…

      – Och, wcale nie. – Enid energicznie pokręciła głową. – Skądże znowu. Żadna ze mnie kucharka.

      – Nieprawda! Jak sądzisz, od kogo…

      – Na pewno nie ode mnie – przerwała jej Enid. – Nie mam pojęcia, po kim moje dzieci odziedziczyły swoje uzdolnienia, ale na pewno nie po mnie. Nie jestem dobrą kucharką. W ogóle jestem niczym.

      To dziwne, jak dobrze się poczuła, wypowiedziawszy te słowa! Zupełnie jakby zanurzyła oparzoną rękę w cudownie zimnej wodzie.

      Denise wyprostowała się i podniosła kieliszek do ust. Enid, która przez całe życie odczuwała wewnętrzny przymus obserwowania tego, co się dzieje na talerzach współbiesiadników, widziała wcześniej, jak jej córka nakłada sobie porcję sałatki i kawałeczek pieczywa, wszystko znacznie mniejsze od porcji, które wylądowały na jej talerzu. Teraz talerz Denise był pusty i nic nie wskazywało na to, że zamierza wziąć dokładkę.

      – Nie jesz już?

      – Nie. Zwykle właśnie tyle jadam na lunch.

      – Schudłaś.

      – Wręcz przeciwnie.

      – Uważaj, żeby bardziej nie schudnąć – powiedziała Enid ze skąpym uśmiechem, pod którym starała się ukryć znacznie większe uczucia.

      Alfred niósł do ust porcję łososia z sałatą. Kawałeczki ryby i krople sosu spadały na jego talerz.

      – Nie uważasz, że Chipowi świetnie wyszła ta sałatka? – zapytała Enid. – Łosoś jest wyjątkowo delikatny.

      – Chip zawsze był dobrym kucharzem.

      – Al, tobie też smakuje? Al?

      Ręka z widelcem zadrżała, dolna warga obwisła, w oczach pojawił się błysk podejrzliwości.

      – Smakuje ci?

      Zacisnął palce lewej ręki na prawej i wpatrując się w słoneczniki na stoliku, doprowadził widelec do ust. Wyglądało to tak, jakby razem z porcją sałatki chciał połknąć swój strach i ogarniającą go paranoję.

      – Chip to wszystko zrobił? – zapytał.

      – Tak.

      Potrząsnął głową. Połączona waga faktów, że Chip przyrządził coś do jedzenia i że teraz znikł bez śladu, okazała się dla niego zbyt wielka.

      – Coraz bardziej niepokoi mnie moja choroba – powiedział.

      – Twój przypadek wcale nie jest bardzo poważny – zapewniła go Enid. – Cały problem polega na dobraniu właściwej dawki lekarstwa.

      Pokręcił głową.

      – Hedgpeth twierdzi, że niczego nie może zagwarantować.

      – Najważniejsze, żeby się nie poddawać, żeby się starać, żeby coś robić.

      – Nie słuchasz mnie. Hedgpeth wyraźnie powiedział, że nie może mi niczego obiecać.

      – Według tego, co czytałam…

      – Nic mnie nie obchodzi, co wyczytałaś w jakimś piśmidle. Jestem poważnie chory i Hedgpeth wcale

Скачать книгу