Korekty. Джонатан Франзен

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Korekty - Джонатан Франзен страница 33

Korekty - Джонатан Франзен

Скачать книгу

narysowała portret mężczyzny, którego ciało składało się z tradycyjnych kresek, kółek i owali, w miejscu głowy natomiast znajdował się czarno-granatowy wir, rozwichrzony kłębek gryzmołów. Przez kremowy papier lekko prześwitywały linijki tekstu po drugiej stronie.

      – Wierzysz w Amerykę? – zapytał Gitanas.

      – Boże, ale zaczynasz!

      – Wasz kraj najpierw nas zbawił, a potem zrujnował.

      Chip zdołał chwycić róg kartki stopami, odchylić ją nieco i przeczytać kilka linijek:

MONA(trzymając rewolwer)Czy to coś złego, że siebie kocham najbardziej? Dlaczego to miałoby być nie w porządku?

      Zaraz potem kartka się wyśliznęła i znieruchomiała na podłodze. Wepchnął ją pod kanapę. Częściowo stracił czucie w kończynach, miał problemy z koncentracją wzroku.

      – W sierpniu zbankrutowała Rosja – ciągnął Gitanas. – Może o tym słyszałeś? Akurat o tej sprawie sporo się pisało, nie to co o naszych wyborach, bo to były wiadomości ekonomiczne, a więc ważne dla inwestorów. Dla Litwy też. Nasz najważniejszy partner ekonomiczny zamienił się w stertę długów w twardej walucie wymieszanych z bezwartościowymi rublami. Zgadnij, czym będą nam płacić za nasze kury i jajka: rublami czy dolarami. Albo za podwozia do ciężarówek produkowane w naszej jedynej nowoczesnej fabryce. Gdyby jeszcze były produkowane, ma się rozumieć, ponieważ podwozia dostarczaliśmy do fabryki w Wołgogradzie, która zbankrutowała, więc naszej fabryki też już nie ma. A więc nie dostaniemy nawet rubli.

      Chip jakoś nie potrafił poczuć rozczarowania z powodu Akademii fioletu. Świadomość, że już nigdy nie będzie musiał grzebać w scenariuszu, że już nigdy nie będzie musiał go nikomu pokazywać, przyniosła mu ulgę równie wielką jak ta, którą poczuł w restauracyjnej toalecie, wyjąwszy wreszcie ze spodni tego cholernego łososia. Poczuł, że uwalnia się od zaklęcia piersi, akapitów i marginesów, otwiera oczy i budzi się do życia w nowym, urozmaiconym świecie, który do tej pory dla niego nie istniał.

      – To, co mówisz, jest bardzo ciekawe – powiedział.

      – Rzeczywiście ciekawe – zgodził się Gitanas, wciąż z pięściami pod pachami. – Brodski powiedział: „Świeża ryba zawsze cuchnie, mrożona tylko wtedy, kiedy się ogrzeje”. A więc po wielkim ociepleniu, kiedy wszystkie małe rybki wysypały się z zamrażarki, wzięliśmy się z zapałem do roboty. Ja też. Niestety, sprawami ekonomicznymi pokierowano nie do końca właściwie. Ja świetnie bawiłem się w Nowym Jorku, ale tam, w mojej ojczyźnie, panował wielki kryzys. W dziewięćdziesiątym piątym roku wreszcie ustaliliśmy wartość lita w stosunku do dolara, stanowczo zbyt późno, i zaczęliśmy prywatyzację, stanowczo zbyt szybko. Nie ja podejmowałem te decyzje, ale całkiem możliwe, że zrobiłbym to samo. Potrzebowaliśmy pieniędzy. Pieniądze miał Bank Światowy, a Bank Światowy kazał prywatyzować, więc proszę bardzo, sprzedaliśmy port, sprzedaliśmy linie lotnicze, sprzedaliśmy jedyną firmę telekomunikacyjną. Zazwyczaj kupowali Amerykanie, czasem firmy z Europy Zachodniej. Nie powinno tak być, ale tak właśnie było. W Wilnie nikt nie miał tyle gotówki. Ci od telefonów mówili: OK, mamy zagranicznych właścicieli z kupą szmalu, ale port i linie lotnicze zostaną w stu procentach litewskie. Ci z portu i linii lotniczych mówili to samo, ale wciąż wszystko było w porządku. Kapitał napływał szerokim strumieniem, w sklepach można było kupić coraz lepsze towary, nawet klimat jakby złagodniał. Oczywiście większość kasy zgarniali zwykli bandyci, ale to normalne we wszystkich krajach postsowieckich. Jak jest odwilż, to jest i zgnilizna. Brodski tego nie dożył. Tak więc właściwie wszystko było w porządku, ale potem nadszedł ogólnoświatowy kryzys. Tajlandia, Brazylia, Korea… Jak zareagował na to kapitał? Ano tak, że wycofał się do siebie. I tak pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że sześćdziesiąt cztery procent naszych linii lotniczych należy do Funduszu Czterech Miast. Co to takiego? Fundusz powierniczy kierowany przez młodego człowieka, niejakiego Dale’a Meyersa. Nigdy o nim nie słyszałeś, ale na Litwie to nazwisko zna prawie każdy.

      Można było odnieść wrażenie, iż Gitanas świetnie się bawi, snując tę ponurą opowieść. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu Chip poczuł, że naprawdę kogoś lubi. Jego kochający inaczej znajomi z college’u w D. i w redakcji „Warren Street Journal” byli tak szczerzy i otwarci w swoich zwierzeniach, że już samo to wykluczało nawiązanie jakichś bliższych kontaktów, jeśli zaś chodzi o heteroseksualistów, to od dawna reagował na nich tylko na dwa sposoby: zazdrościł im sukcesów albo bał się, że zarażą go pechem, który przyniósł im niekończący się ciąg porażek. W przypadku Gitanasa sprawy miały się zupełnie inaczej.

      – Dale Meyers mieszka we wschodnim Iowa – ciągnął Litwin. – Ma dwie asystentki, wielki komputer i trzy miliardy dolarów. Twierdzi, że nigdy nie zamierzał przejmować kontroli nad naszymi liniami lotniczymi i że to jedna z jego asystentek popełniła błąd przy wprowadzaniu danych, w związku z czym komputer wciąż kupował nowe akcje, nie meldując o stanie posiadania. W związku z tym Dale bardzo przeprasza wszystkich Litwinów. Dale doskonale zdaje sobie sprawę, jak ważne jest posiadanie własnych linii lotniczych ze względu na prestiż i poczucie dumy narodowej, ale z powodu kryzysu ekonomicznego w Rosji i krajach nadbałtyckich nikt nie chce korzystać z usług litewskich linii lotniczych, w dodatku zaś amerykańscy inwestorzy zaczęli wycofywać pieniądze z Funduszu Czterech Miast. W związku z tym Dale nie ma innego wyjścia, jak tylko pozbyć się tego, co w litewskich liniach lotniczych najcenniejsze, czyli ich floty powietrznej. Trzy Jaki-40 trafią do firmy transportowej z Miami, sześć turbośmigłowych maszyn Aerospatiale kupi nowo powstająca firma lotnicza z Nowej Szkocji. Prawdę powiedziawszy, transakcji już dokonano. Były linie lotnicze – nie ma linii lotniczych.

      – O kurczę! – mruknął Chip.

      Gitanas z zapałem pokiwał głową.

      – Właśnie! Otóż to! Jaka szkoda, że nie da się latać na podwoziach od ciężarówek! Ale to jeszcze nie wszystko. Wkrótce potem amerykański konglomerat o nazwie Orfic Midland zamyka port Kaunas. Dosłownie z dnia na dzień. Był port – nie ma portu. Nieco później sześćdziesiąt procent Narodowego Banku Litwy zostaje połknięte przez jakiś maleńki bank z przedmieść Atlanty, który bezzwłocznie likwiduje całe nasze rezerwy walutowe, a następnie dwukrotnie podnosi stopy procentowe. Dlaczego? Żeby pokryć straty związane z całkowicie chybioną emisją dilbertowskich kart MasterCard. O kurczę! Interesujące, co? Wygląda na to, że my, Litwini, mamy cholernego pecha.

      – No i jak wam idzie, panowie? – zapytała Eden, wchodząc do pokoju z April. – Może jednak chcielibyście skorzystać z salki konferencyjnej?

      Gitanas położył sobie teczkę na kolanach i otworzył ją.

      – Właśnie opowiadam Chipowi o moich bolesnych doświadczeniach z Ameryką.

      – Usiądź sobie tutaj, złotko – Eden rozłożyła ogromną płachtę papieru na podłodze przy drzwiach. – Teraz będziesz mogła narysować naprawdę duże obrazki. Narysuj mamusię, kochanie. Naprawdę dużą mamusię.

      April przykucnęła na środku płachty i narysowała wokół siebie zielone koło.

      – Poprosiliśmy o pomoc Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy – ciągnął Gitanas. – Sądziliśmy, że skoro tak bardzo zachęcali nas do prywatyzacji, to może teraz zainteresuje

Скачать книгу