Korekty. Джонатан Франзен

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Korekty - Джонатан Франзен страница 36

Korekty - Джонатан Франзен

Скачать книгу

nadmiernego rozbawienia, lecz po to, żeby przemawiający nie zorientował się, jak bardzo ich uraził). Alfred przechylał głowę, żeby lepiej słyszeć, Enid natomiast tak długo rozglądała się po sali, aż wreszcie dostrzegła kogoś, z kim mogła wymienić znaczące spojrzenia.

      Alfred także uwielbiał śluby i wesela. W jego mniemaniu były to jedyne uroczystości, które miały jakiś sens, i dlatego zgadzał się na wydatki (nowa sukienka dla Enid, nowy garnitur dla niego, kosztowny zestaw sałatkowy z drewna tekowego na prezent ślubny), którym w innych okolicznościach stanowczo by się sprzeciwiał.

      Enid z utęsknieniem oczekiwała dnia, kiedy będzie mogła zorganizować taką samą uroczystość dla dorosłej Denise, która właśnie skończyła college (chociaż przyjęcie z pewnością nie odbyłoby się w Deepmire, ponieważ Lambertów, chyba jako jedynych z grona ich znajomych, nie byłoby stać na obowiązujące tam astronomiczne opłaty), i jakiegoś wysokiego, barczystego młodego mężczyzny, najlepiej skandynawskiego pochodzenia, którego proste jasne włosy stanowiłyby przeciwwagę dla zbyt ciemnych i nadmiernie kręconych włosów Denise, pod każdym innym względem doskonale do niej pasującego. Trudno więc się dziwić, że Enid mało serce nie pękło, kiedy pewnego październikowego wieczoru zaledwie trzy tygodnie po tym, jak Chuck Meisner urządził swojej córce Cindy chyba najwystawniejsze przyjęcie weselne w historii Deepmire, z frakami, fontanną z szampanem, śmigłowcem lądującym na dachu i oktetem instrumentów dętych, Denise zadzwoniła do domu z wiadomością, że razem ze swoim szefem pojechała do Atlantic City i wzięła ślub w urzędzie stanu cywilnego. Chociaż Enid miała bardzo odporny żołądek (nigdy nie wymiotowała, nigdy), to jednak musiała oddać słuchawkę Alfredowi, pójść do łazienki, uklęknąć przed sedesem i powoli, głęboko oddychać.

      Minionej wiosny w Filadelfii zjedli z Alfredem późny lunch w wyjątkowo hałaśliwej restauracji, w której Denise niszczyła sobie ręce i marnowała młodość. Po posiłku – całkiem smacznym, choć stanowczo zbyt obfitym – Denise ceremonialnie przedstawiła ich swojemu szefowi kuchni. Ów „szef”, Emile Berger, okazał się niskim, ponurym Żydem w średnim wieku, z Montrealu, najwyraźniej hołdującym przekonaniu, że najlepszym strojem do pracy jest brudny podkoszulek, a najlepszym sposobem na golenie jest niezawracanie sobie nim głowy. Enid znielubiłaby go od pierwszego wejrzenia nawet wtedy, gdyby się nie zorientowała, że człowiek ów wywiera na Denise niepokojąco silny wpływ.

      – Te ciasteczka krabowe były stanowczo za tłuste! – powiedziała w kuchni oskarżycielskim tonem. – Po jednym kęsie miałam dosyć!

      Zamiast grzecznie przeprosić i przyznać jej rację, tak jak postąpiłby każdy uprzejmy obywatel St. Jude, Emile wymamrotał, że owszem, może i tak, i że dobrze by było wymyślić beztłuszczowe ciasteczka krabowe, ale jak to zrobić, bo chyba pani Lambert zdaje sobie sprawę, że nie istnieje coś takiego jak chude mięso rakowe? Denise wsłuchiwała się zachłannie w jego wywód, jakby pragnęła zapamiętać każde słowo. Kiedy żegnała się z nimi przed restauracją, żeby wrócić na czternastogodzinną zmianę, Enid nie powstrzymała się od komentarza:

      – Nieduży ten twój znajomy. I ma w sobie coś z Żyda.

      Była tak wzburzona, że powiedziała to znacznie bardziej piskliwym i zaczepnym tonem, niż zamierzała; po wyrazie oczu Denise natychmiast poznała, że zraniła uczucia córki, ale przecież mówiła czystą prawdę. Nigdy, nawet przez sekundę nie podejrzewała, iż Denise – niedojrzała i romantyczna, ale o pięknej twarzy, figurze, z całym życiem przed sobą – mogłaby naprawdę spotykać się z kimś takim jak Emile. Z drugiej strony, Enid nie bardzo wiedziała, co młoda, dojrzewająca kobieta powinna czynić ze swymi wdziękami, skoro czasy, kiedy dziewczęta młodo wychodziły za mąż, należały już do przeszłości. Z największą życzliwością myślała chyba o życiu towarzyskim, czyli wciąż wierzyła w przyjęcia! Jeśli zaś było coś, o czym wiedziała z całą pewnością, jeśli istniała jakaś zasada, w której słuszność wierzyła tym mocniej, im częściej szydzono z niej w telewizji, prasie i filmach, to z pewnością przekonanie, że seks przed ślubem jest niemoralny.

      A jednak w ten październikowy wieczór, kiedy klęczała w łazience, przemknęła jej przez głowę heretycka myśl, że może jednak postąpiłaby rozsądniej, gdyby w swych matczynych homiliach nieco bardziej wstrzemięźliwie wychwalała zalety małżeństwa. Nie dało się przecież wykluczyć, iż Denise zdecydowała się na ten krok właśnie dlatego, żeby postępować w zgodzie z nakazami moralnymi i sprawić przyjemność matce. Stopniowo ogarniało ją przekonanie równie odrażające, jak widok szczoteczki do zębów w muszli klozetowej albo karalucha w sałatce, albo zużytej pieluszki na stole nakrytym do obiadu: że niewykluczone, iż byłoby lepiej, gdyby Denise jednak popełniła cudzołóstwo, gdyby jednak dała się skusić zakazanym rozkoszom cielesnym, gdyby straciła czystość, której każdy uczciwy kandydat na męża ma prawo oczekiwać od swojej przyszłej żony, niż żeby poślubiła Emile’a. Jednak przede wszystkim nic nie powinno jej w nim pociągać! Identyczny problem Enid miała z Chipem i nawet z Garym: jej dzieci po prostu do niej nie pasowały. Nie pragnęły tego, czego pragnęła ona, jej przyjaciele oraz ich dzieci. Jej dzieci miały zupełnie inne, boleśnie inne, wstydliwie inne pragnienia.

      Obserwując kątem oka łazienkowy dywanik – znacznie bardziej poplamiony, niż sądziła, do wymiany przed świętami – słuchała, jak Alfred proponuje Denise, że przyśle jej dwa bilety lotnicze. Zdumiał ją spokój, z jakim Al przyjął wiadomość, iż jego jedyna córka podjęła najważniejszą decyzję w życiu, nie pytając go o zdanie, ale kiedy odłożył słuchawkę, ona zaś wyszła z łazienki, a on powiedział, że życie jest pełne niespodzianek, natychmiast zauważyła, jak bardzo trzęsą mu się ręce. Drżączka była znacznie bardziej widoczna niż ta, która dopadała go niekiedy po wypiciu kawy. Przez cały następny tydzień, gdy starała się jak najlepiej wybrnąć ze wstydliwej sytuacji, w której postawiła ją Denise, poprzez (1) telefonowanie do najlepszych przyjaciół i informowanie ich rozradowanym tonem, że Denise wkrótce wychodzi za mąż za wyjątkowo sympatycznego Kanadyjczyka, ale chce, żeby w ceremonii uczestniczyła jedynie najbliższa rodzina, w związku z czym przedstawi znajomym swego męża dopiero podczas nieformalnego przyjęcia bożonarodzeniowego (oczywiście nikt nie wierzył w jej rozradowanie, ale wszyscy potrafili docenić mistrzostwo, z jakim ukrywała swój ból, a niektórzy wykazali się nawet taką delikatnością, że nie pytali o listę prezentów ślubnych), i (2) zamówienie, oczywiście bez zgody Denise, dwustu zawiadomień o ślubie, częściowo dlatego, żeby zadośćuczynić tradycji, a częściowo po to, by choć trochę potrząsnąć choinką z prezentami i uzyskać przynajmniej częściową rekompensatę za dziesiątki zestawów do sałatek, które wspólnie z Alfredem rozdała przez minione dwadzieścia lat; otóż przez cały ten tydzień Enid z rosnącym niepokojem obserwowała nieustającą drżączkę, a kiedy wreszcie Alfred zgodził się pójść do lekarza i doktor Hedgpeth rozpoznał u niego chorobę Parkinsona, Enid podświadomie zaczęła wiązać ten fakt z telefonicznym oświadczeniem Denise i winić córkę za raptowną degradację swojego życia, choć dr Hedgpeth wielokrotnie podkreślał, iż choroba Parkinsona ma podłoże somatyczne i rozwija się stopniowo przez dłuższy czas. Kiedy nadeszły święta, a w domu nagromadziło się mnóstwo ulotek i broszur pełnych tabelek, wykresów i fotografii przepowiadających nieuniknioną i smutną przyszłość, Enid była już przekonana, że to Denise i Emile zrujnowali jej życie. Musiała jednak zastosować się do kategorycznego polecenia Alfreda, który życzył sobie, by Emile spotkał się z serdecznym przyjęciem w rodzinie, nie pozostało jej więc nic innego, jak tylko przywołać na twarz sztuczny uśmiech i przyjmować całkowicie szczere gratulacje od starych przyjaciół rodziny, którzy kochali Denise i mieli

Скачать книгу