Korekty. Джонатан Франзен
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Korekty - Джонатан Франзен страница 32
Minęli biurko Julii z zieloną pluszową żabką na monitorze.
– Teraz, kiedy ze sobą zerwaliście, nie musisz już…
– Wcale ze sobą nie zerwaliśmy.
– Wierz mi, Chip, już po wszystkim. I właśnie dlatego wydaje mi się, że przydałaby ci się zmiana atmosfery, żebyś wreszcie zaczął…
– Posłuchaj, Eden: Julia i ja przeżywamy chwilową…
– Wybacz, Chip, ale to nic chwilowego. Skoro Julia nie powiedziała ci tego wprost, to ja ci to powiem. I właśnie dlatego nie widzę powodu, dla którego nie miałbyś poznać… – Wprowadziła go do swojego gabinetu. – Wiesz co, Gitanas? Masz niesamowite szczęście. Oto właśnie człowiek, którego potrzebujesz.
W fotelu przed biurkiem Eden rozsiadł się wygodnie mężczyzna mniej więcej w wieku Chipa, w czerwonej marszczonej skórzanej kurtce i obcisłych białych dżinsach. Miał okrągłą twarz o pulchnych dziecięcych policzkach i jasne włosy starannie ułożone w coś na kształt muszli. Eden dosłownie tryskała entuzjazmem.
– Popatrz tylko! Wysilam mózgownicę, żeby kogoś ci znaleźć, a tu właśnie puka do moich drzwi chyba najlepszy kandydat w całym Nowym Jorku, Chip Lambert! Chip, znasz moją asystentkę Julię? – Mrugnęła znacząco. – Oto jej mąż, Gitanas Misevičius.
Niemal pod każdym względem – karnacji, kształtu głowy, wzrostu, budowy ciała, a nawet leniwego uśmiechu na twarzy – Gitanas przypominał Chipa bardziej niż jakikolwiek znany mu człowiek. Wyglądał jak Chip niemal w każdym szczególe, plus zgarbiona sylwetka i popsute zęby. Nie wstał ani nie wyciągnął ręki, tylko nerwowo skinął głową.
– Jak leci? – rzucił.
Można było bezpiecznie stwierdzić, że Julia miała wyraźnie określone upodobania.
Eden poklepała siedzisko drugiego fotela.
– Siadaj, Chip! Siadaj!
Na skórzanej kanapie przy oknie urzędowała jej córeczka April z kartką na kolanach, w otoczeniu mnóstwa kredek.
– Cześć, April – powiedział Chip. – I jak ci smakowały te desery?
Dziewczynce chyba nie spodobało się jego pytanie.
– Spróbuje ich dopiero dzisiaj – odpowiedziała Eden za córkę. – Wczoraj sprawdzała, ile jej wolno.
– Niczego nie sprawdzałam!
Papier, na którym rysowała, był kremowy, z jednej strony pokryty wydrukiem z drukarki laserowej.
– Siadaj, siadaj! – powtórzyła jeszcze dwukrotnie Eden, wycofując się za biurko z brzozowego laminatu.
Wielka szyba za jej plecami była schlapana deszczem. Rzekę Hudson skrywała mgła. Na ścianach wisiały trofea Eden: fotosy Kevina Kline’a, Chloë Sevigny, Matta Damona, Winony Ryder.
– Chip Lambert – opowiadała z ożywieniem Gitanasowi – jest doskonałym pisarzem, nad którego scenariuszem właśnie pracuję, ma doktorat z anglistyki, od dwóch lat współpracuje z moim mężem przy fuzjach i przejęciach, internet ma w małym palcu, właśnie przed chwilą rozmawialiśmy o Javie i HTML-u, a w dodatku, jak widzisz, prezentuje się… eee… – Eden dopiero teraz zwróciła uwagę na wygląd Chipa. – Boże, to aż tak leje? Chip zwykle nie jest taki… eee… mokry. Naprawdę jesteś bardzo mokry, biedaku. Słowo daję, Gitanas, nie znajdziesz nikogo lepszego. To wspaniale, że akurat wpadłeś, chociaż jesteś taki mokry.
Każdy z nich w pojedynkę bez trudu stawiłby czoło entuzjazmowi Eden, lecz we dwóch mogli tylko wbić wzrok w podłogę, żeby zachować przynajmniej resztki godności.
– Niestety nie mam za wiele czasu – ciągnęła Eden z ożywieniem – bo Gitanas wpadł dość niespodziewanie, ale oczywiście możecie skorzystać z mojej salki konferencyjnej, żeby wszystko dogadać…
Gitanas założył ręce na piersi, wbił pięści pod pachy, po czym nie patrząc na Chipa, zapytał:
– Jesteś aktorem?
– Nie.
– No wiesz, Chip – wtrąciła się Eden. – To nie do końca prawda.
– Owszem, prawda. Nigdy w życiu nie występowałem.
– Ha, ha, ha! – parsknęła śmiechem. – Aleś ty skromny!
Gitanas pokręcił głową i spojrzał w sufit. Chip był już w stu procentach pewien, że kartka, na której bazgrała April, pochodziła z jakiegoś scenariusza.
– Mógłbym wiedzieć, o czym właściwie rozmawiamy? – zapytał.
– Gitanas zamierza wynająć kogoś…
– Nie „kogoś”, tylko jakiegoś amerykańskiego aktora – przerwał jej Gitanas z niesmakiem.
– …kto, powiedzmy, zająłby się kwestią public relations. Już od… od ponad godziny – Eden zerknęła na zegarek i wytrzeszczyła oczy z udawanym niedowierzaniem – próbuję mu wytłumaczyć, że aktorzy, z którymi współpracuję, są znacznie bardziej zainteresowani filmem i teatrem niż, powiedzmy, międzynarodowymi projektami inwestycyjnymi. Oprócz tego mają również bardzo wysokie mniemanie o sobie. Próbuję mu również wytłumaczyć, że ty, Chip, dysponujesz nie tylko doskonałą znajomością języka w ogóle, a prawniczego żargonu w szczególności, lecz również wcale nie musisz udawać specjalisty od inwestycji, ponieważ nim jesteś.
– Jestem korektorem – poprawił ją Chip.
– Jesteś ekspertem językowym i utalentowanym scenarzystą.
Chip i Gitanas spojrzeli na siebie. Coś – może tak znaczne podobieństwo fizyczne – zainteresowało Litwina.
– Szukasz pracy? – zapytał.
– Być może.
– Jesteś uzależniony?
– Nie.
– Wybaczcie, ale muszę iść do łazienki – przerwała im Eden. – April, kochanie, chodź ze mną. Nie zapomnij zabrać rysunków.
Dziewczynka posłusznie zeskoczyła z sofy i podeszła do matki.
– Jeszcze rysunki, skarbie… – Eden zgarnęła plik kremowych kartek. – Idziemy, a wy sobie rozmawiajcie.
Gitanas potarł dłonią twarz, ścisnął palcami policzki, podrapał się po jasnym zaroście i spojrzał w okno.
– Jesteś w rządzie – powiedział Chip.
Gitanas przechylił głowę.
– Tak i nie. Byłem przez kilka lat, ale teraz moja partia jest kaput. Pracuję