Korekty. Джонатан Франзен

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Korekty - Джонатан Франзен страница 28

Korekty - Джонатан Франзен

Скачать книгу

później ciężki filet wyśliznął się z kryjówki, wpadł do spodni i zatrzymał się w kroku.

      – Tatusiu, ja chcę miecznika!!!

      Chip złapał się za newralgiczne miejsce. Czuł się tak, jakby między nogami miał ciężką, wilgotną pieluchę. Przesunął filet na podbrzusze, mocniej wcisnął sweter w spodnie, zapiął kurtkę pod szyję i pewnym krokiem ruszył przed siebie. Po chwili znalazł się w dziale z nabiałem, gdzie ceny francuskich śmietan i śmietanek wskazywały na to, że przyleciały concorde’em. Dostęp do lady chłodniczej z nieco mniej kosztownymi krajowymi śmietanami blokował mężczyzna w czapeczce Yankees, rozmawiający głośno przez komórkę. Jego dziecko zabawiało się zdzieraniem folii z półlitrowych butelek z francuskim jogurtem. Uporało się już z pięcioma albo sześcioma. Chip spróbował się przecisnąć, ale przeszkadzał mu rybi brzuszek.

      – Przepraszam pana…

      Mężczyzna odsunął się jak lunatyk, ani na chwilę nie przerywając rozmowy.

      – Pieprzyć, go, powiedziałem! Pieprzyć go! To dureń! Nie podpisywaliśmy umowy kupna, więc niczego nie może nam udowodnić. Jak przetrzymam go jeszcze trochę, spuści co najmniej o trzydzieści. Na razie każ mu się wypchać i powiedz, że nie jesteśmy zainteresowani. Zobaczysz, niedługo spuści z tonu, dureń przeklęty!

      Chip zbliżał się już do kasy z czterema rzeczami w koszyku, kiedy dostrzegł jaskraworude włosy, które mogły należeć wyłącznie do Eden Procuro – szczupłej, w rozmiarze 36 i zaaferowanej. W rozkładanym foteliku wózka wypełnionego piramidą małży, serów, mięs i kawioru o szacunkowej wartości półtora tysiąca dolarów siedział jej synek Anthony. Eden pochylała się nad nim, nie zważając na to, że szarpie kołnierzyk jej kosztownego włoskiego kostiumu i ślini jej bluzkę, i za jego plecami czytała jakiś scenariusz – Chip modlił się w duchu, żeby nie jego autorstwa. Eleganckie opakowanie złowionego na wędkę norweskiego łososia zdążyło już niemal całkiem przemoknąć, w cieple szybko topił się tłuszcz, który nadawał filetowi jaką taką sztywność. Chip pragnął jak najszybciej opuścić Koszmar, wolał jednak w tych warunkach nie wdawać się w dyskusję nad Akademią fioletu, więc pospiesznie skręcił w alejkę z deserami. Niewiele brakowało, żeby wpadł na mężczyznę w garniturze pochylonego nad dziewczynką o miedzianorudych włosach. Dziewczynka była córką Eden i nazywała się April, mężczyzna zaś jej mężem i nazywał się Doug O’Brien.

      – Chip Lambert! Co ty tutaj robisz?

      Chip zasłonił się koszykiem i uścisnął mocną, szeroką dłoń Douga.

      – April wybiera sobie smakołyk na deser – wyjaśnił Doug.

      – Trzy smakołyki! – poprawiła go dziewczynka.

      – Słusznie, trzy smakołyki.

      – Co to jest? – zapytała April, wskazując palcem.

      – Sorbet grenadinowo-nasturcjowy, króliczku.

      – Czy ja to lubię?

      – Tego nie wiem, króliczku.

      Młodszy i niższy od Chipa Doug tak często dawał na wszelkie sposoby do zrozumienia, że jest pod wielkim wrażeniem jego intelektu i osobowości, i wydawał się tak całkowicie pozbawiony skłonności do wyszydzania i ironizowania, że Chipowi nie pozostało w końcu nic innego, jak tylko uwierzyć, że Doug naprawdę go podziwia. Oczywiście podziw ten przygnębiał go bardziej niż najgłębsza nawet pogarda.

      – Eden wspomniała mi, że już skończyłeś swój scenariusz – powiedział Doug, poprawiając poruszone przez April opakowania. – Człowieku, to mnie dosłownie zwaliło z nóg! Jesteś niesamowity!

      April tuliła do sweterka trzy kolorowe paczuszki.

      – Co wybrałaś? – zapytał Chip.

      Dziewczynka wzruszyła ramionami na znak, że nie ma pojęcia.

      – Króliczku, biegnij teraz do mamusi. Muszę chwilę porozmawiać z Chipem.

      Odprowadzając ją wzrokiem, Chip zastanawiał się, jak to jest być ojcem i roztaczać nad kimś opiekę, a nie szukać jej dla siebie.

      – Od dawna chciałem cię o coś zapytać – ciągnął Doug. – Masz chwilkę? Wyobraź sobie, że ktoś proponuje ci nową osobowość. Przyjąłbyś ją? Ktoś mówi ci coś takiego: przebuduję ci mózg, jak tylko zechcesz. Zapłaciłbyś za to?

      Papier, w który był zawinięty łosoś, przykleił mu się do skóry i zaczął się rozłazić u dołu. Z punktu widzenia Chipa nie była to najlepsza chwila na intelektualne dyskusje, ale zależało mu na tym, żeby Doug zachował o nim wysokie mniemanie i namówił Eden do kupienia scenariusza, zapytał więc o powód zainteresowania tym tematem.

      – Mnóstwo dziwacznych spraw trafia mi na biurko, szczególnie teraz, kiedy z zagranicy napływa masa pieniędzy. Wiesz, chodzi głównie o dotcomy. Wciąż staramy się przede wszystkim namówić przeciętnego Amerykanina, żeby już teraz zajął się przygotowywaniem swojej przyszłej finansowej katastrofy, ale najbardziej fascynująca jest na pewno biotechnologia. Niedawno przeczytałem broszurę o genetycznie modyfikowanych kabaczkach. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, że w tym kraju jada się tyle kabaczków i że są podatne na tyle różnych chorób. Mimo to uważam, że trzydzieści pięć centów za akcję Southern Cucumtech to stanowczo za dużo. Zresztą nieważne. Ale tak naprawdę wstrząsnęła mną ta historia z mózgiem. Najdziwniejsze jest to, że mogę o tym mówić, bo wszystkie fakty są powszechnie znane. Prawda, że to dziwne?

      Chip starał się patrzeć na Douga z wyrazem zainteresowania na twarzy, lecz jego oczy, niczym rozbrykane dzieci, wciąż usiłowały biegać i skakać po całym sklepie. On sam też najchętniej wyskoczyłby ze skóry.

      – Tak, bardzo dziwne.

      – Pomysł sprowadza się właściwie do gruntownego remontu tego, co masz w głowie. Dach i ściany nośne zostają bez zmian, wymieniamy ściany wewnętrzne, stropy i wszystkie instalacje.

      – Aha.

      – Ty na przykład na pewno powinieneś zachować tę przystojną fasadę – ciągnął Doug. – Typ trochę nordycki, poważna, inteligentna twarz. Ale w środku możesz być zupełnie inny, bardziej rozrywkowy. Wielki salon, konsola do gier podłączona do ogromnego telewizora, przestronna kuchnia ze wszystkimi udogodnieniami, lodówka z kruszarką do lodu na drzwiach…

      – Ale czy rozpoznam się po tym remoncie?

      – A musisz? Ważne, że inni cię rozpoznają, przynajmniej z zewnątrz.

      Przez ekran nad barem przemknął napis DZISIEJSZY UTARG, zatrzymał się na chwilę, zgasł, w jego miejscu pojawiła się liczba 444 447,41.

      – Ale moje meble to moja osobowość – zauważył Chip.

      – Więc powiedzmy, że prace przebiegają stopniowo i że robotnicy są bardzo porządni. Sprzątają twój mózg codziennie po twoim powrocie z pracy i nie niepokoją cię w weekendy. Wszystko odbywa się etapami, tak że masz czas,

Скачать книгу