Korekty. Джонатан Франзен
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Korekty - Джонатан Франзен страница 25
– To ty, Chip?! – wykrzyknęła Enid. – Alfred właśnie położył się do łóżka!
– Więc go nie budź, tylko mu powiedz…
Lecz Enid już położyła słuchawkę i wołała „Al! Al!”. Jej głos cichł w miarę, jak oddalała się od aparatu, wspinając się po stopniach. „To Chip!” Ciche kliknięcie oznajmiło, że ktoś podniósł słuchawkę aparatu na piętrze. „Tylko nie odkładaj od razu słuchawki!” – poinstruowała Enid Alfreda. – „Porozmawiaj z nim trochę!”
– Tak – powiedział Alfred.
– Cześć, tato. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
– Tak – odparł Alfred tym samym, całkowicie wypranym z emocji tonem.
– Przepraszam, że dzwonię tak późno.
– Jeszcze nie spałem.
– Bałem się, że cię obudzę.
– Tak.
– No więc wszystkiego najlepszego.
– Tak.
Chip miał nadzieję, że Enid zapomniała o obolałym biodrze i o wszystkim, i kuśtyka najszybciej jak może z powrotem do kuchni, żeby wyratować go z opresji.
– Na pewno jesteś zmęczony. Jest bardzo późno. Nie musimy długo rozmawiać.
– Dzięki za telefon – powiedział Alfred.
Do rozmowy włączyła się Enid.
– Muszę dokończyć zmywanie. Ależ dzisiaj mieliśmy przyjęcie! Al, opowiedz Chipowi o przyjęciu, a ja wracam do zmywania.
Odłożyła słuchawkę.
– Mieliście gości? – zapytał Chip.
– Tak. Rootowie wpadli na kolację i partyjkę brydża.
– Był tort?
– Twoja matka zrobiła.
Papieros wypalił w ciele Chipa dziurę, przez którą wdzierał się ból i uciekała radość życia. Spomiędzy palców kapała woda z roztopionego lodu.
– A co z brydżem?
– Jak zwykle. Karta zupełnie mi nie szła.
– To nie w porządku. Przecież dzisiaj twoje urodziny.
– Zdaje się, że szykujesz się do nowego semestru?
– Tak, oczywiście. To znaczy, nie bardzo. Właściwie postanowiłem w ogóle nie wykładać w tym semestrze.
– Nie usłyszałem.
– Mówię, że postanowiłem nie wykładać w tym semestrze – powtórzył Chip podniesionym głosem. – Wezmę wolne i zajmę się pisaniem.
– O ile sobie przypominam, miałeś nadzieję podpisać stały kontrakt?
– Tak. W kwietniu.
– Czy osoba, która ma nadzieję na stały kontrakt, nie powinna raczej kontynuować zajęć?
– Tak, oczywiście.
– Jeśli zobaczą, że nie pracujesz ze wszystkich sił, mogą nie zaproponować ci kontraktu.
– Oczywiście. Oczywiście. – Chip skinął głową. – Z drugiej strony, muszę przygotować się psychicznie na ewentualność, że go nie dostanę. Właśnie… eee… właśnie otrzymałem bardzo ciekawą propozycję od pewnej hollywoodzkiej producentki. Koleżanka Denise z college’u teraz zajmuje się produkcją filmów. To potencjalnie bardzo korzystna propozycja.
– Praktycznie nie ma sposobu, żeby zwolnić dobrego pracownika.
– W tych sprawach często dużą rolę odgrywają inne czynniki. Muszę mieć przygotowane rozwiązania alternatywne.
– Jak uważasz – odparł Alfred. – Ja jednak sądzę, że najlepiej przygotować sobie plan i się go trzymać. Jeśli ci się nie uda, oczywiście zawsze możesz robić coś innego, ale pracowałeś wiele lat na to, żeby uzyskać to, co masz w tej chwili. Jeszcze jeden semestr ciężkiej pracy na pewno by ci nie zaszkodził.
– Oczywiście.
– Odpoczniesz po podpisaniu kontraktu. Wtedy będziesz bezpieczny.
– Oczywiście.
– No cóż, w każdym razie dziękuję, że zadzwoniłeś.
– Oczywiście. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, tato.
Chip rzucił słuchawkę na widełki, szybkim krokiem wyszedł z kuchni, chwycił za szyjkę jedną z butelek po winie i z całej siły rąbnął nią o krawędź stołu. Chwilę później tak samo rozprawił się z drugą, a potem z sześcioma pozostałymi, tłukąc je oburącz, po dwie jednocześnie.
Przez kolejne tygodnie żył napędzany gniewem. Pożyczył dziesięć tysięcy dolarów od Denise i wynajął prawnika, żeby ten zagroził władzom college’u procesem o bezpodstawne zwolnienie. Oczywiście oznaczało to wyrzucenie pieniędzy w błoto, ale od razu poczuł się lepiej. Pojechał do Nowego Jorku, gdzie za cztery tysiące dolarów został podnajemcą małego mieszkanka przy Dziewiątej Ulicy. Kupił skórzane ubrania, kazał sobie przekłuć uszy. Pożyczył jeszcze trochę pieniędzy od Denise i na nowo nawiązał kontakty z koleżanką z college’u redagującą „Warren Street Journal”. Planował dokonać zemsty za pomocą scenariusza, w którym zdemaskowałby narcyzm i zdradę Melissy Paquette oraz hipokryzję swoich koleżanek i kolegów. Chciał, żeby wszyscy, którzy go skrzywdzili, zobaczyli ten film, rozpoznali siebie jako pierwowzory postaci i poczuli się dotknięci do żywego. Flirtował z Julią Vrais, umówił się z nią na randkę i nim się obejrzał, wydawał dwieście do trzystu dolarów tygodniowo na jej jedzenie i rozrywki. Jeszcze bardziej zapożyczył się u Denise. Z papierosem przyklejonym do dolnej wargi łomotał w maszynę do pisania. W taksówkach Julia tuliła twarz do jego piersi i chwytała go za kołnierzyk. Rozdawał trzydziesto- i czterdziestoprocentowe napiwki. Cytował Szekspira i Byrona w rozmaitych zabawnych kontekstach. Pożyczył jeszcze trochę pieniędzy od Denise i doszedł do wniosku, że miała rację, że utrata posady w college’u to najlepsze, co mogło go spotkać.
Rzecz jasna nie był aż tak naiwny, żeby bezkrytycznie przyjąć początkowe zachwyty, które usłyszał z ust Eden Procuro, ale im częściej spotykał się z nią na stopie towarzyskiej, tym mocniej wierzył, że jego scenariusz spotka się z życzliwym przyjęciem. Po pierwsze, Eden była dla Julii jak matka – co prawda starsza zaledwie o pięć lat, ale podjęła