Korekty. Джонатан Франзен

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Korekty - Джонатан Франзен страница 35

Korekty - Джонатан Франзен

Скачать книгу

dziewiętnastki? Dziewiętnastki są jeszcze tańsze.

      Eden zamachała rękami.

      – Doprawdy to wszystko zaczyna być…

      – Po prostu chcę, żeby Chip zrozumiał, że jeden dolar to mnóstwo pieniędzy, i że moja oferta jest poważna.

      – Problem polega na tym, że dokładnie tymi samymi dolarami miałbym obsługiwać amerykańskie długi.

      – Wierz mi, na Litwie jesteśmy do tego przyzwyczajeni.

      – Chip chce podstawowej pensji w wysokości tysiąca dolarów dziennie plus premii motywacyjnej.

      – Tysiąc tygodniowo – odparł Gitanas. – Za uwiarygodnianie mojego projektu. Za pracę twórczą i odbieranie telefonów.

      – Jeden procent od zysku brutto, minus pensja w wysokości dwudziestu tysięcy dolarów miesięcznie.

      Nie zwracając na nią najmniejszej uwagi, Gitanas wyjął z kieszeni wypchaną kopertę i grubymi palcami o zaniedbanych paznokciach zaczął odliczać studolarówki. April przycupnęła na skrawku białego papieru otoczonego wielokolorowymi zębatymi potworami i niepokojącymi gryzmołami. Gitanas rzucił na biurko plik banknotów.

      – Trzy tysiące – powiedział. – Za pierwsze trzy tygodnie.

      – Oczywiście przelot w business class – zastrzegła Eden.

      – W porządku.

      – I luksusowe warunki zamieszkania w Wilnie.

      – Nie ma problemu, już czeka pokój w willi.

      – A kto będzie go chronił przed bandziorami?

      – Kto wie, może ja też jestem trochę bandziorem? – odparł Gitanas z zagadkowym, trochę nieśmiałym uśmiechem.

      Chip wpatrywał się w stertę zielonych papierków na biurku Eden. Miał wzwód, sam nie wiedział dlaczego. Może na widok pieniędzy, może na myśl o sprzedajnych i ponętnych dziewiętnastolatkach, a może z powodu tego, że oto nadarzyła się okazja, żeby wsiąść do samolotu i oddalić się o osiem tysięcy kilometrów od koszmaru życia w Nowym Jorku. Dlaczego narkotyki są takie seksowne? Ponieważ dają szansę stania się kimś innym. Wiele lat po stwierdzeniu, że marihuana powoduje u niego bezsenność i doprowadza go do paranoi, wciąż dostawał erekcji na samą myśl o jej paleniu, wciąż pragnął uciec z więzienia.

      Dotknął banknotów.

      – Może od razu zarezerwuję wam bilety przez internet? – zaproponowała Eden. – Moglibyście wyruszyć niezwłocznie.

      – Więc zgadzasz się? – zapytał Gitanas. – Czeka cię dużo pracy i mnóstwo dobrej zabawy. Ryzyko niewielkie, chociaż na pewno jest. Tam, gdzie są pieniądze, zawsze jest ryzyko.

      – Wiem o tym – odparł Chip, wciąż dotykając banknotów.

      Wśród przepychu kolejnych ślubów Enid coraz głębiej i goręcej kochała to miejsce – środkowy zachód w ogóle, a przedmieścia St. Jude w szczególności. Miłość tę traktowała jako jedyny autentyczny przejaw patriotyzmu oraz duchowości. Żyjąc pod rządami prezydentów tak nieuczciwych jak Nixon, tak głupich jak Reagan i tak odrażających jak Clinton, utraciła wszelkie zainteresowanie demonstracyjnym okazywaniem miłości do Ameryki i choć nie zdarzył się ani jeden z cudów, o które modliła się do Boga, to siedząc podczas kolejnego sobotniego ślubu w ławce kościoła prezbiteriańskiego w Paradise Valley, rozglądała się dookoła i widziała dwustu dobrych ludzi i ani jednego niedobrego. Wszyscy jej znajomi byli porządni i mieli porządnych znajomych, a ponieważ porządni ludzie zwykle miewają porządne dzieci, świat Enid przypominał trawnik tak gęsto obsiany trawą, że chwasty nie miały tam żadnych szans. Prawdziwy cud porządności. Jeżeli na przykład w kierunku ołtarza, uczepiona ojcowskiego ramienia, zmierzała któraś z córek Esther i Kirby’ego Rootów, Enid doskonale pamiętała, jak w dzieciństwie panna Root biegała podczas Halloween w przebraniu baletnicy, jak sprzedawała w celach dobroczynnych upieczone przez jej skautowski zastęp ciasteczka, jak przychodziła opiekować się Denise i jak, tak samo jak wszystkie jej siostry, za każdym razem gdy przyjeżdżały do domu z college’ów, stukały do jej drzwi i opowiadały o swoich dokonaniach, a wizyty te trwały niekiedy nawet ponad godzinę (i to wcale nie dlatego – wiedziała o tym na pewno – że tak kazała im Esther, ale dlatego, że po prostu były porządnymi dzieciakami z St. Jude, najzwyczajniej w świecie przejmującymi się bliźnimi), i wówczas serce Enid wzbierało szczęściem, że oto kolejna porządna córka Rootów otrzymuje za swoje wszystkie dobre uczynki nagrodę w postaci małżeńskiej przysięgi składanej przez młodego człowieka we fryzurze jakby prosto z reklamy męskiej mody, naprawdę wspaniałego młodego człowieka o pogodnym usposobieniu, szanującego starszych i przeciwnego seksowi przedmałżeńskiemu, pracującego i dobrze służącego społeczeństwu, na przykład elektryka albo specjalistę od ochrony środowiska, pochodzącego z kochającej się, pełnej, przywiązanej do tradycyjnych wartości rodziny, gotowego z radością założyć własną rodzinę, również kochającą się, pełną i przywiązaną do tradycyjnych wartości. O ile Enid nie dawała się zbyt łatwo zwieść pozorom, to u schyłku dwudziestego wieku młodzi ludzie tego pokroju wciąż stanowili normę na przedmieściach St. Jude. Ci wszyscy młodzi mężczyźni, których znała kiedyś jako skautów, którzy korzystali z jej łazienki na parterze i odśnieżali chodnik przed jej domem, ci wszyscy młodzi Driblettowie, Personowie i Schumpertowie, ci wszyscy krótko ostrzyżeni i przystojni młodzi mężczyźni (których nastoletnia Denise, ku skrywanej wściekłości Enid, nieodmiennie traktowała z pełnym wyższości, pogardliwym rozbawieniem), już stanęli albo wkrótce mieli stanąć na ślubnym kobiercu w jakimś protestanckim kościele, złożyć małżeńską przysięgę jakiejś porządnej normalnej dziewczynie i założyć rodzinne gniazdo, jeżeli nie w samym St. Jude, to przynajmniej w tej samej strefie czasowej. Choć teraz w głębi serca (gdzie przypominała córkę bardziej, niż byłaby skłonna kiedykolwiek przyznać) Enid doskonale wiedziała, że bywają smokingi w bardziej eleganckich kolorach niż jaskrawobłękitny i że suknie druhen można uszyć z lepszego materiału niż różowy krepdeszyn, to jednak właśnie tamte śluby lubiła najbardziej i najchętniej wspominała, ponieważ brak wyrafinowania najdobitniej świadczył o tym, iż dla dwóch rodzin, których przedstawiciele zostali właśnie połączeni węzłem małżeńskim, istnieją wartości cenniejsze niż moda. Enid była zwolenniczką dopasowywania, toteż najlepiej czuła się na ślubach, gdzie panny młode rezygnowały z zaspokajania samolubnych gustów i upodobań, występując w sukniach dopasowanych kolorystycznie do wiązanek, serwetek na stołach weselnych, lukru na torcie i wstążek na prezentach. Lubiła, jeżeli po ślubie w kościele metodystów w Chiltsville wydawano przyjęcie w tamtejszym Sheratonie. Podobało jej się, jeżeli bardziej elegancką ceremonię w kościele prezbiteriańskim w Paradise Valley wieńczyła zabawa w klubie w Deepmire, gdzie zadbano nawet o to, żeby pudełka zapałek z okolicznościowymi etykietkami (Dean & Trish • 13 czerwca 1987) miały ten sam kolor co suknia panny młodej. Najważniejsze jednak było to, żeby pasowali do siebie państwo młodzi, żeby pochodzili z podobnych środowisk, byli w podobnym wieku, mieli podobne wykształcenie. Czasem rodzina panny młodej nie należała do grona ulubionych przyjaciół Enid, dziewczyna była nieco zbyt tęga albo znacznie starsza od oblubieńca lub też panu młodemu słoma sterczała z butów. W takich

Скачать книгу