Kod Leonarda da Vinci. Дэн Браун
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kod Leonarda da Vinci - Дэн Браун страница 20
Uciekał całą noc, zawsze w dół, w delirium głodu i wyczerpania.
O świcie, niemal balansując na skraju świadomości, znalazł się na przecince leśnej, tam gdzie przez las biegły tory kolejowe. Szedł wzdłuż torów jak we śnie. Zobaczył pusty wagon towarowy, wczołgał się do środka, szukając schronienia i odpoczynku. Kiedy się obudził, pociąg był w ruchu. Jak długo? Jak daleko? W brzuchu czuł coraz większy ból. Czy ja umieram? Znowu zasnął. Tym razem obudził się, bo ktoś na niego krzyczał, bił go i wyrzucał z pociągu. Zakrwawiony i brudny, błąkał się na skraju niewielkiego miasteczka, na próżno szukając jedzenia. W końcu, kiedy jego organizm był tak osłabiony, że nie mógł już zrobić kroku, położył się na skraju drogi i odpłynął.
Światło stawało się powoli coraz mocniejsze, a Duch zastanawiał się, jak długo już nie żyje. Dzień? Trzy dni? To nie miało znaczenia. Łóżko było miękkie jak puch, a w powietrzu unosił się słodki zapach świec. Był tam Jezus i patrzył prosto na niego. „Tu jestem, powiedział Jezus. Głaz odsłonił drogę ucieczki, a ty narodziłeś się na nowo”.
Spał i budził się. Jego myśli kłębiły się jak we mgle. Nigdy nie wierzył w niebo, a jednak Jezus nad nim czuwał. Przy łóżku pojawiło się jedzenie i Duch je zjadł, a jedząc, czuł niemal, że mięśnie materializują się na jego kościach. Znów zasnął. Kiedy się obudził, Jezus wciąż się do niego uśmiechał i przemawiał. „Jesteś uratowany, mój synu. Błogosławieni niech będą ci, którzy idą za mną”.
Znowu spał.
Wybudził Ducha z pół snu, pół jawy jakiś wrzask. Jego ciało wyskoczyło z łóżka i ruszyło chwiejnie korytarzem w kierunku, skąd dochodziły krzyki. Wszedł do kuchni i zobaczył, jak jakiś duży mężczyzna bije mniejszego. Nie wiedząc dlaczego, Duch chwycił olbrzyma i rzucił nim o ścianę. Mężczyzna uciekł, pozostawiając Ducha nad ciałem młodego mężczyzny w księżej sukience, z rozbitym nosem. Podniósł zakrwawionego księdza i zaniósł na leżankę.
– Dziękuję, mój przyjacielu – powiedział ksiądz łamaną francuszczyzną. – Pieniądze z datków kościelnych są pokusą dla złodziei. We śnie mówiłeś po francusku. Znasz też hiszpański?
Duch pokręcił głową.
– Jak się nazywasz? – spytał ksiądz.
Duch nie mógł sobie przypomnieć imienia, które dali mu rodzice. A w więzieniu słyszał tylko szyderstwa i okrzyki strażników.
Ksiądz się uśmiechnął.
– No hay problema. Ja się nazywam Manuel Aringarosa. Jestem misjonarzem z Madrytu. Przysłano mnie tutaj, żebym wybudował kościół dla Obra de Dios.
– Gdzie ja jestem? – W głosie Ducha nie było słychać emocji.
– W Oviedo. Na północy Hiszpanii.
– Jak się tu dostałem?
– Ktoś cię zostawił na moim progu. Byłeś chory. Nakarmiłem cię. Jesteś tutaj już od wielu dni.
Duch przyglądał się dłuższą chwilę swojemu opiekunowi. Minęły lata od chwili, kiedy ktoś okazał mu życzliwość.
– Dziękuję ci, ojcze.
Ksiądz dotknął swoich zakrwawionych warg.
– To ja powinienem ci dziękować, przyjacielu.
Kiedy Duch obudził się rano, świat wydawał się bardziej przejrzysty i materialny. Spojrzał na krzyż wiszący na ścianie nad jego łóżkiem. Chociaż Jezus już do niego nie przemawiał, czuł w sercu miłość i znajdował pocieszenie w jego obecności. Wstając, ze zdziwieniem ujrzał na stoliku przy łóżku wycięty z gazety artykuł. Był po francusku i sprzed tygodnia. Kiedy go czytał, poczuł nagły strach. Była tam mowa o trzęsieniu ziemi w górach, które zniszczyło więzienie i dzięki któremu na wolność wydostało się wielu niebezpiecznych przestępców.
Serce zaczęło mu walić jak młotem. Ksiądz wie, kim jestem! To, co teraz czuł, były to emocje, których dawno nie doznawał. Wstyd. Poczucie winy. Również strach, że go złapią. Wyskoczył z łóżka. Dokąd mam uciekać?
– Dzieje Apostolskie – powiedział głos od drzwi.
Duch odwrócił się przestraszony.
Młody kapłan uśmiechał się, wchodząc do środka. Miał niezręcznie zabandażowany nos i podawał mu Biblię.
– Znalazłem dla ciebie Pismo Święte po francusku. Zaznaczyłem rozdział.
Niepewny, Duch wziął Biblię i otworzył na rozdziale, który zaznaczył ksiądz.
Dzieje Apostolskie 16.
Wersety opowiadały o więźniu imieniem Sylas, który leżał nagi i pobity w celi, śpiewając hymn na chwałę Boga. Kiedy Duch doszedł do wersetu 26, ze zdumienia wstrzymał oddech.
…Nagle powstało silne trzęsienie ziemi, także zachwiały się fundamenty więzienia. Natychmiast otwarły się wszystkie drzwi...
Podniósł szybko oczy na księdza. Ksiądz uśmiechnął się ciepło.
– Od teraz, mój przyjacielu, jeżeli nie masz innego imienia, będę cię nazywał Sylas.
Duch przytaknął bezwiednie. Sylas. Znów dano mu ciało. Nazywam się Sylas.
– Czas na śniadanie – powiedział ksiądz. – Będziesz potrzebował dużo siły, jeżeli masz mi pomagać zbudować ten kościół.
Siedem tysięcy metrów powyżej poziomu Morza Śródziemnego samolot Alitalii, lot 1618, wpadł w turbulencję i pasażerowie zaczęli nerwowo kręcić się w fotelach. Biskup Aringarosa prawie tego nie zauważył. Myślami był w przeszłości i rozmyślał nad Opus Dei. Nie mógł się doczekać wiadomości o tym, co się dzieje w Paryżu, i żałował, że nie może zadzwonić do Sylasa. Ale nie mógł. Nauczyciel tego dopilnował.
– To dla twojego własnego bezpieczeństwa, księże biskupie – wyjaśnił Nauczyciel, mówiąc po angielsku z francuskim akcentem. – Znam się na tyle na sprzęcie elektronicznym, by wiedzieć, że takie rozmowy można przechwytywać. A gdyby się tak stało, to mogłoby cię zniszczyć.
Aringarosa wiedział, że Nauczyciel ma rację. Robił wrażenie człowieka szczególnie ostrożnego. Nie zdradził Aringarosie swojej tożsamości, a jednak dowiódł, że warto być mu posłusznym. W końcu w jakiś sposób zdobył tajne informacje. Nazwiska czterech najwyższej rangi członków bractwa! Był to dowód mistrzostwa Nauczyciela, który przekonał biskupa, że zasługuje on na tę niezwykłą nagrodę, którą, jak twierdził, jest zdolny wydobyć nawet spod ziemi.
– Księże biskupie – powiedział Nauczyciel – wszystko przygotowane. Aby mój plan się powiódł, musisz pozwolić, żeby Sylas przez kilka najbliższych dni odpowiadał tylko