Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa - B.V. Larson страница 3

Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa - B.V. Larson Rebel fleet

Скачать книгу

syma i połączyłem się z jego pomocą z siecią sensorów otaczających bazę.

      Wciąż miałem odpowiednie uprawnienia. Mój umysł bez problemu sięgnął poprzez fale radiowe do przewodów, a następnie do samych instrumentów. Zebrawszy wszystkie istotne dane, kazałem symowi wyświetlić ogólny widok. Zabrało to kilka sekund.

      Gdy go zobaczyłem, aż się zachłysnąłem. Wszyscy spojrzeli na mnie.

      Ruchem ręki rzuciłem obraz na stół konferencyjny. Stał się trójwymiarowym hologramem unoszącym się pośród nas. Wyostrzał się w miarę zbierania kolejnych danych przez mojego syma. Na dalekiej orbicie za Księżycem rosła właśnie wirująca wyrwa czasoprzestrzenna.

      Ludzie przestali się wykłócać. Wpatrywali się tylko w obraz z fascynacją. Coś – ktoś przybywał z wizytą. Nikt już nie mógł temu zaprzeczyć, nawet generał Vega.

      Miał nas odwiedzić okręt międzygwiezdny. Przyjazny czy wrogi? Nie mieliśmy pojęcia.

      2

      Technikom przeprowadzenie podobnej analizy nie zajęło zbyt wiele czasu. Doszli wkrótce do tych samych wniosków.

      Wkrótce rozległy się alarmy. Z kilkunastu wieżyczek dochodziło zawodzenie syren. Hałas odbijał się od granitowych ścian otaczających nas gór, aż w końcu był niemal nie do zniesienia.

      – Lepiej módl się, żeby nasi goście spuścili na to miejsce atomówki, ­Blake – powiedział Vega i ruszył w stronę centrum dowodzenia. – Tylko tak wywiniesz się od nowych obowiązków.

      Zanim zdążyłem zapewnić go, że nie zamierzam sprzeciwiać się jego planom, wyszedł. Wróciłem do okna i spojrzałem w górę. Gołym okiem nie widziałem niczego niezwykłego.

      Pokusa, by znów użyć syma i monitorować sytuację, okazała się nie do odparcia. Zamknąłem oczy, otworzyłem umysł i obserwowałem wydarzenia w przestrzeni ponad chmurami.

      Z początku sytuacja była niejasna. Widziałem wirującą wyrwę, feerię świetlistych kolorów. Dopiero gdy nałożyłem na to dane nawigacyjne, wiedziałem, co się dzieje.

      Nasze małe okręty ruszyły na spotkanie gościa. Wszystkie były fazowcami, niewidzialnymi, jako że nie znajdowały się w pełni w naszym wymiarze przestrzeni. Wykorzystując to jako swoją jedyną przewagę, zbliżały się do wyrwy w kilku płaszczyznach.

      W mojej głowie kłębiły się myśli. Trzy z naszych okrętów znajdowały się dość blisko, by dotrzeć do zjawiska. Nowa flota Ziemi nie była szczególnie wielka według standardów bardziej zaawansowanych światów rebelianckich Kherów. Niektórzy z naszych starszych kuzynów dysponowali setkami wielkich jednostek. My mieliśmy tylko dwadzieścia okrętów zwiadowczych, w których stosowano ledwie zrozumiałą dla nas technologię.

      Wyrwa robiła się coraz szersza i widać było już gwiazdy po drugiej stronie. Zachłysnąłem się nieco powietrzem i nie byłem jedyny. Ktoś inny zrobił to w tym samym czasie za moimi plecami.

      Otworzyłem oczy i odwróciłem się. Zapomniałem, że przekazuję wciąż obraz z syma na stół konferencyjny. Wyrwa czasoprzestrzenna unosiła się nad płaską, lustrzaną powierzchnią.

      – Blake – odezwał się komandor porucznik Jones – powiedz mi, że to się nie dzieje.

      – Przykro mi, ale to prawda. To obraz z kosmosu, odbierany przez nasze czujniki.

      – Otwiera się wyrwa? Jak daleko?

      – Może trzysta tysięcy kilometrów nad nami. Zaraz za orbitą Księżyca.

      – Ale czemu? Po co mieliby pojawiać się właśnie tam?

      Zawahałem się. Miałem pomysł, ale wszystko, co wiedziałem o zachowaniach wroga, było ściśle tajne. W bazie mieliśmy już naruszenia protokołu bezpieczeństwa, na tyle poważne, abym nie lekceważył tych kwestii.

      – Do cholery, człowieku! – powiedział Jones. – Wiem, że nie jestem we wszystko wtajemniczony, nikt mi nic nie mówi, ale zasługuję na to, aby wiedzieć, że zginę, jeśli tak ma się stać.

      Zmrużyłem oczy. Był moim przyjacielem, uratowałem mu życie, a on uratował mnie. Ale skąd tu się wziął? Był szefem bezpieczeństwa wewnętrznych tuneli, a nie zewnętrznej części bazy.

      – Co tu właściwie robisz? – spytałem. – Czemu nie siedzisz w tunelach i nie obserwujesz transmatu?

      Wyraźnie go zaskoczyłem.

      – Myślałem, że wiesz. Sprowadzono mnie, żebym przekonał cię do przyjęcia stanowiska, które ma dla ciebie Vega. Wiesz, jak przyjaciel przyjaciela.

      Prawie się roześmiałem. Podszedłem do niego i spojrzałem na stół. Wyrwa rozszerzała się jak źrenica oka.

      – Poznajesz te gwiazdy widoczne przez portal? – spytałem. – Ta jest czerwona i cholernie duża.

      – Hm… Myślisz, że to Antares?

      Skinąłem głową. W ciągu paru ostatnich lat wszyscy musieliśmy poduczyć się astronomii. Antares był czerwonym nadolbrzymem, tak wielkim, że nasze słońce wyglądałoby przy nim jak maleńka świetlna kropka. Znajdował się około pięciuset lat świetlnych od nas i używało się go jako punktu nawigacyjnego przy dłuższych skokach.

      – To oznacza, że przylatują z punktu nawigacyjnego. – Jones się zamyślił. – Pewnie ich miejsce startu jest jeszcze dalej, jeśli musieli zrobić tam przystanek.

      – Owszem.

      – Ale nie powiedziałeś mi, kto…

      Wtedy mu przywaliłem prosto w szczękę. Niczego się nie spodziewał i od razu poczułem wyrzuty sumienia.

      Jones był moim przyjacielem, ale byłem pewien, że to nie jest Jones.

      Mężczyzna upadł, przewracając po drodze kilka krzeseł. Nie wyłożył się całkiem, tylko oparł się o ziemię rękami i kolanami.

      – Skąd wiedziałeś? – spytał.

      – Po prostu wiedziałem.

      – Kłamiesz. W jakiś sposób się zdradziłem.

      Nie znałem jego prawdziwego nazwiska, ale wiedziałem, kim jest. Dla mnie zawsze był Godwinem.

      – Godwin – stwierdziłem, pochyliwszy się nad nim. – Czy to wasze okręty? Najeżdżacie moją planetę?

      Pokręcił głową i starł z twarzy krew. Zmieniała się już pigmentacja skóry. Jego głowa zmieniała kształt i robiła się nieco mniejsza. Wyglądało to fascynująco.

      – Mogę wstać? – spytał. – Czy nadal masz ochotę na bójkę?

      – Mam, ale wstawaj.

      Cofnąłem się ostrożnie o krok, a on się podniósł.

      –

Скачать книгу