Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa - B.V. Larson страница 5

Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa - B.V. Larson Rebel fleet

Скачать книгу

się nieco pominięty. Miałem ochotę znaleźć „Młota”, zebrać swoją załogę i odlecieć, ale nie było to teraz możliwe. „Młot” został zaparkowany na geosynchronicznej orbicie ziemskiej. Nadal traktowałem go jako swój okręt, ale bardzo niewiele osób zgadzało się ze mną w tej kwestii.

      Było to frustrujące, ale mog­łem jedynie przechadzać się po bazie i szukać sposobu na włączenie się do akcji. W centrum operacyjnym ­mogli przebywać tylko upoważnieni, szczególnie w przypadku stanu wojny, ale uznałem, że jeśli się tam zjawię, ktoś może zaprosić mnie do środka.

      Możliwość obserwowania wydarzeń w kosmosie za pośrednictwem syma nie zadowalała mnie. Nie mog­łem zrobić nic sensownego. Lepiej byłoby już nic nie wiedzieć. Czasami ignorancja to błogosławieństwo.

      – Co pan tu robi, kapitanie ­Blake? – spytał wartownik, gdy podszedłem do budynku.

      – To zależy od generała Vegi. Mieliśmy prywatne spotkanie, gdy to wszystko się zaczęło. Jest w środku?

      Wzdrygnął się nieco, gdy wspomniałem nazwisko Vegi. Generał miał reputację kogoś, kto tratuje ludzi stojących mu na drodze. Widziałem, że wartownik próbuje wymyślić, co robić. Zatrzymując mnie, mógłby się narazić Vedze, gdyby okazało się, że powinien mnie przepuścić. Ale gdybym okazał się po prostu kolejnym nieupoważnionym turystą, byłoby jeszcze gorzej.

      Ostatecznie wybrał bezpieczniejszy wariant i pokręcił głową.

      – Sir, nie mogę pana wpuścić. Takie mamy przepisy, przykro mi.

      – Żaden problem – odparłem.

      Podszedłem do jednej z betonowych kolumn przy wąskiej drodze dojazdowej do budynku i oparłem się o nią.

      – Sir! – zawołał strażnik. – Nie powinien pan być teraz gdzieś indziej?

      – Nie mam oficjalnego stanowiska w łańcuchu dowodzenia bazy. Moje miejsce jest tam, na „Młocie”… ale tam też mnie teraz nie wpuszczają.

      Wartownik na chwilę zamilkł, ale niemal słyszałem, jak się niespokojnie wierci.

      – Co tu się dzieje, sir? – w końcu wydusił z siebie. – Czy są tam jakieś obce okręty? Nad chmurami?

      Zamknąłem oczy i powędrowałem umysłem poprzez armię komputerów i satelitów. W końcu znalaz­łem jednego skupionego na wyrwie.

      Tym razem zobaczyłem nowy okręt, a po chwili pojawił się kolejny. Wyglądały na ciężkie krążowniki, ale poruszały się ostrożnie. Być może wiedzieli, że dysponujemy własnymi okrętami.

      – Pokazali się – powiedziałem do wartownika, otworzywszy oczy. – Widzę ich za pośrednictwem syma. Właśnie przybyły dwa okręty. Może zjawi się więcej.

      Wyglądał, jakby miał popuścić, ale uznałem, że nie czas teraz go pocieszać ani się z niego wyśmiewać. Musiałem to wykorzystać.

      Oddychał płytko. Spojrzał w górę i znów na mnie.

      – Proszę wejść, kapitanie ­Blake – powiedział w końcu. – Zna pan tych kosmitów lepiej niż ktokolwiek na Ziemi. Proszę coś zrobić. Zatrzymać ich, rozwalić, cokolwiek!

      Uśmiechnąłem się przyjaźnie i skinąłem głową. Nieco przeceniał moje możliwości, ale nie powiedziałem mu tego.

      – Zrobię, co w mojej mocy.

      Wewnątrz centrum dowodzenia panował chaos. Wszyscy byli spięci i niemal panikowali, ale nie ­­mogli na razie zrobić nic poza krzyczeniem na siebie nawzajem i żądaniem dalszych informacji.

      Dowódcy bazy na górze Cheyenne nie mieli bezpośredniego zwierzchnictwa nad naszą flotą okrętów fazowych – nimi dowodzili ludzie siedzący wewnątrz samej góry – ale nadal otrzymywali dane o sytuacji.

      Nad naszymi głowami migotał obraz przedstawiający scenę, którą już ujrzałem z pomocą syma. Ich wersja miała jednak dużo lepszą rozdzielczość. Na hologram nałożono liczby – odległości, prędkości, wektory kursu.

      Trzy z naszych fazowców znajdowały się w zasięgu, a sześć kolejnych było w drodze. W ciągu kilku minut intruzi mieli zostać otoczeni.

      Mogło to jednak nie mieć znaczenia. Okręty obcych były dużo bardziej zaawansowane od naszych. A jeśli było ich więcej – choćby druga pełna eskadra – nie mieliśmy najmniejszych szans.

      Wokół projekcji zgromadziła się grupa oficerów. Pracowali nad liczbami, zgłaszali anomalie i czekali, aż zostaną wezwani do działania.

      – Jeśli zaczną strzelać, niewiele zdołamy zrobić – powiedziałem, podchodząc nonszalancko do stołu.

      Kilkoro oficerów spojrzało w moją stronę.

      – Kapitan ­Blake? – odezwała się oficjalnym tonem Gwen. Przydzielono ją tu kilka miesięcy wcześniej, jako że nie upierała się przy służbie w kosmosie. Teraz nieco jej zazdrościłem. – Kiedy pana wezwano?

      – Wezwali mnie kilka lat temu – odparłem. – Rebelianccy Kherzy.

      Wypuściła z siebie powietrze.

      – Myślisz, że to oni? Skąd ta pewność?

      – To nie okręty Imperium, tylko niezależna konstrukcja. Albo rebelianccy Kherowie z innej pobliskiej planety, albo mamy naprawdę spore kłopoty.

      – Co planują, sir? – spytał inny oficer.

      – Skąd mam wiedzieć, poruczniku? Jestem dowódcą okrętu, nie telepatą.

      Przestali zadawać pytania i na szczęście nie spytali, po co właściwie przyszedłem. Wszyscy założyli, że ktoś mnie wezwał – i w zasadzie mieli rację – tyle że na pewno nie uznaliby Godwina za upoważnionego do wydawania rozkazów.

      Gwen wskazała na projekcję i syknęła przez zęby. Pojawił się trzeci okręt i zajął miejsce obok pozostałych. Wspólnie ruszyły powoli w stronę Ziemi.

      Poczułem, że się pocę. Ile jeszcze ich było? Już dysponowali większą siłą ognia niż wszystkie nasze fazowce. Po swojej stronie mieliśmy tylko efekt zaskoczenia. Ale może ci kosmici już je widzieli? Nie sposób było tego stwierdzić na podstawie ich dotychczasowych działań.

      – Wysyłają jakieś sygnały? – spytałem.

      – Nie – odparła Gwen. – Cisza radiowa. Może nie mają pojęcia, że mamy własne okręty.

      – Po co wysyłaliby wtedy trzy ciężkie krążowniki? Czemu nie po prostu jeden okręt pełen bomb?

      Skupiło się na mnie kilka par zaniepokojonych oczu.

      – Myśli pan, że zaatakują, kapitanie? – spytał oficer wachtowy.

      – Żeby to stwierdzić, musiałbym wiedzieć,

Скачать книгу