Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa - B.V. Larson страница 9
– Tak właśnie kończy się słuchanie Blake’a, generale. To niebezpieczny podżegacz. Jego kontakty z rebelianckimi Kherami skutkują tylko nieporozumieniami i rozlewem krwi.
W słowach Abramsa było nieco prawdy, przez co tym bardziej bolały.
Generał Vega pokręcił jednak głową.
– To była moja decyzja – powiedział. – I moja odpowiedzialność, na dobre i na złe.
Abrams miał na twarzy nieznośny uśmieszek.
– A pan – warknął Vega – lepiej niech ma nadzieję, że się pan myli, a Blake ma rację. Bo teraz zależy od tego pańskie życie. Życie nas wszystkich.
Mina naukowca nieco zrzedła. Ze zdziwieniem spojrzał na ekrany taktyczne.
– No cóż… Przynajmniej ich okręty nie zbliżają się już do Ziemi.
Wszyscy wróciliśmy wzrokiem do projekcji i przyjrzeliśmy się pomiarom prędkości.
– Rzeczywiście – stwierdziłem. – Hamują, praktycznie stoją w miejscu.
Vega znów klepnął mnie w plecy.
– Może jednak nas wszystkich nie zabiłeś, Blake. Jeszcze nie.
Uśmiechnąłem się szeroko.
– To najlepsze wieści, jakie słyszałem tego cholernego dnia.
6
– Zostanę za to zdegradowany – stwierdził Vega – ale już mnie to nie obchodzi. Dam odpowiedź tym włochatym draniom.
Dowództwo Wojsk Kosmicznych otrzymało taktyczną kontrolę nad wszelkimi bitwami, ale teraz wkraczaliśmy na terytorium dyplomatyczne.
Do naszej górskiej fortecy już jechała cała gromada grubych ryb. Przynajmniej dwudziestu kilku admirałów, generałów i szefów sztabów irytowało się, że nie było ich tu, gdy rozpętało się piekło. Cóż, zaraz mieli się zjawić. Wtedy Vega straci pełnię władzy nad sytuacją.
– To nie koniec bitwy – oznajmił. – Wróg się jeszcze nie wycofał. Może zmienić zdanie i znów ruszyć naprzód albo po prostu zbombardować nasze miasta z aktualnych pozycji. Czy mamy jakieś skutecznie środki obrony przed takim atakiem?
Wszyscy wokół pokręcili głowami i wyraźnie pobledli. Na tyle skupiliśmy się na budowie fazowców, że zapomnieliśmy o podstawach.
– Chyba nikt się nie spodziewał, że czeka nas bezpośrednia inwazja – powiedziałem.
– Idiotyzm – rzucił Vega. – Ostatnie dwa razy okręty Kherów przybyły tu w poszukiwaniu rekrutów. Imperialni w ogóle się nie zjawili. Zbudowaliśmy więc małą flotę zdolną do obrony w kosmosie. Ale nie skonstruowaliśmy fortec na Księżycu ani orbitalnych platform pełnych rakiet.
– Co pan rozkaże, generale? – spytała jedna z oficerów. Wyglądała na przerażoną, ale zdeterminowaną.
– Spróbujmy porozmawiać. Dowiedzmy się, co tu robią.
Kobieta wywołała pozostałe dwa krążowniki i czekaliśmy. W końcu otrzymaliśmy sygnał zwrotny.
– To transmisja na żywo – stwierdziła oficer. – Czy mam…
– Tak, do cholery. Daj go na ekran.
Obraz okrętów na tle kosmosu zniknął i zastąpiła go obca twarz. Był to admirał Fex we własnej osobie. Poznałbym wszędzie tę długoręką małpę. W jego oczach widać było naturalny spryt.
– Admirale Fex – odezwał się Vega – przykro mi, że rozmawiamy w takich okolicznościach.
– Mnie również – odparł Fex przez translator. – Czemu ma służyć ta rozmowa?
– Cóż, to chyba oczywiste. Ostrzegaliśmy was i nas zignorowaliście. Byliśmy zmuszeni bronić się i znów was ostrzegliśmy. Nie rozumiem, dlaczego nadal przebywacie w naszym układzie gwiezdnym.
Fex wydawał się zaskoczony.
– Waszym układzie? Popełniliście błąd, zresztą jeden z wielu. Należeliście do rebelianckich Kherów i dostarczaliście doskonałe załogi pomagające w wojnie z imperialnymi. Być może uderzyło wam to do głowy.
– Nie wiem, o czym mówisz, Fex – warknął Vega. – Po prostu wynoście się z naszej przestrzeni. Natychmiast.
– Obawiam się, że sytuacja się zmieniła. Aplikowałem na stanowisko protektora waszej planety i tego całego układu. To oczywiste, że nie jesteście w stanie sami bronić się przed wrogimi sąsiadami. Sekretarz Shug przyznał mi ten kontrakt.
– Jaki znowu kontrakt? – w głosie Vegi słychać było dezorientację.
– Ten sam podstawowy kontrakt, jaki dotyczy wszystkich niechronionych planet. My, Quokowie, zapewnimy wam obronę. Nie będzie już dalszych najazdów ze strony waszych sąsiadów.
– Żadni sąsiedzi nigdy nas nie najeżdżali. Chyba że liczysz wasze okręty porywające ludzi do walki z imperialnymi.
– Zdecydowanie nie liczę – odparł sztywno Fex. – Służba we flocie była zaszczytem dla waszej zapóźnionej planety. Sugerowanie, że było inaczej, jest obrazą.
Vega machnął ręką.
– Dobra, mniejsza z tym. Ale sytuacja jest taka, że nie jesteśmy bezbronni. Nie potrzebujemy waszej ochrony. Nie oddamy ani kawałka suwerenności takim jak ty.
– To do niczego nie prowadzi – stwierdził Fex. – Czy mogę porozmawiać z kimś innym? Kimś wysoko postawionym?
– Ja tu dowodzę – odpowiedział stanowczo Vega.
– Nie, chodzi mi o kogoś z odpowiednią pozycją wśród rebelianckich Kherów… Zaraz, widzę znajomą twarz. Czy to nie niesławny renegat Blake?
Podszedłem bliżej do kamery.
– To ja, Leo Blake.
– Doskonale! W końcu ktoś, z kim można rozmawiać. Służyłeś we Flocie Rebeliantów. Jesteś wart tysiąc… nie, milion takich błaznów jak ten wasz generał. Wyjaśnij mu to, Blake.
– Hm… – Spojrzałem na generała Vegę, który patrzył na mnie spode łba. Ziemskie rządy nigdy nie przyjęły do wiadomości, że Kherowie nie uznają autorytetu miejscowych sił zbrojnych. Status zapewniała tylko służba w walce z imperialnymi. Żaden generał, admirał, król czy prezydent na Ziemi nie był dla nich ważniejszy niż choćby najniższy rangą rekrut we Flocie Rebeliantów.