Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa - B.V. Larson страница 13

Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa - B.V. Larson Rebel fleet

Скачать книгу

wojny z Imperium. Mieliśmy je wkurzyć.

      – Więc Nomadzi planują coś większego…

      Godwin wyglądał przez chwilę na zaskoczonego, ale szybko się opanował.

      – Zawsze planujemy. Zawsze szukamy drogi do odzyskania naszych rodzimych gwiazd. Widzisz w tym coś złego?

      – Nie, skądże. To całkowicie zrozumiałe. Po prostu nie jestem pewien, czy z punktu widzenia Ziemi jesteście sojusznikami.

      Godwin wziął głęboki oddech.

      – Blake, dla dobra zarówno naszego, jak i waszego, powinieneś zrozumieć, że stawki w tej wojnie są ogromne. Nikt tak naprawdę nie jest waszym przyjacielem. Nawet rebelianccy Kherowie, którym najbardziej ufasz.

      Nie podzielałem do końca jego opinii, bo wiedziałem, że niektórzy z Rebeliantów przedkładali honor i przyjaźń nad życie. Inni, tacy jak Fex, rzeczywiście obracali się jak wiatr zawieje.

      Czy ktoś z nich ryzykowałby jednak istnienie swojej ojczystej planety dla przyjaźni? Nie byłem pewien.

      Dostarczywszy nowe „instrukcje” na kolejne spotkanie z Fexem, Godwin odszedł. Zapewniłem go, że przekażę jego rady zwierzchnikom, ale nie mog­łem gwarantować, że Ziemia się podda. A nawet w to wątpiłem.

      – Co za strata – odparł i pokręcił głową.

      Gdy wróciłem do kwatery, przez resztę nocy nie mog­łem zasnąć.

      Czy Godwin miał rację? Czy rezygnacja z suwerenności, by pozwolić Fexowi na „ochronę” Ziemi, była słuszną decyzją? Nie mog­liśmy tego wiedzieć i była to gorzka pigułka do przełknięcia.

      9

      Jak zdarzało się często w przeszłości, ziemskie rządy niechętnie sięgały do skarbca, dopóki nie doświadczyły realnego zagrożenia. Przez ostatnie kilka lat naszą przestrzeń odwiedzało wiele groźnych okrętów kosmicznych, ale niewielu ludzi ginęło. Niektórych, jak mnie, porywano i kazano nam walczyć w kosmicznych bitwach, ale nawet większości z nich udawało się przeżyć. Teraz wszystko się zmieniło. Ziemia była świadkiem kosmicznego starcia. Pojawiły się trzy wielkie okręty, leciały z wrogimi zamiarami na naszą planetę, a nasze małe jednostki je zaatakowały. Odstraszyliśmy przeciwnika, ale nie mog­liśmy już czuć się komfortowo.

      Kolejne tygodnie, co zrozumiałe, pełne były gorączkowej aktywności. Ziemia zaczęła na dobre szykować się do wojny.

      – To wojna – oznajmił admirał Vega zgromadzonym wokół stołu ponurym oficerom. – Nie miejmy złudzeń. Przybyli tu, zagrozili nam i się obroniliśmy. Ale to zdecydowanie nie koniec.

      Przemawiał nieco zbyt dramatycznie, ale musiałem się z nim zgodzić. Po kilku kolejnych pełnych patosu zdaniach Vega odwrócił się do mnie.

      – Znacie państwo kapitana ­Blake’a, a na pewno wszyscy o nim słyszeli. To nasz najbardziej doświadczony oficer floty kosmicznej. Poprowadzi resztę tego seminarium.

      Admirał ruszył do wyjścia i przechodząc obok mnie, spojrzał surowo.

      – Jeśli ktoś zaśnie, należy go rozstrzelać.

      – Tak jest. Bez ostrzeżenia.

      Oficerowie spojrzeli po sobie. Paru się zaśmiało, ale nikt nie był pewien, czy to żart. Obaj mieliśmy kamienne twarze.

      Vega w końcu wyszedł i uczestnicy szkolenia stali się teraz moim problemem. Ostatecznie, ku swojemu ubolewaniu, zostałem instruktorem. Vega dopiął swego.

      Nie wyglądało to jednak do końca tak, jak wyobrażał sobie admirał. Nie byłem byle wykładowcą spędzającym godziny w jakimś zatęchłym biurze. Prowadziłem trzydniowe intensywne seminaria obejmujące taktykę i szczegółowe informacje o wrogu. O tym, jak myślał, jak może reagować na różne sytuacje – rzeczy, których tylko ja doświadczyłem.

      Ten skondensowany format mi pasował. W każdym seminarium uczestniczyli jedynie oficerowie dowodzący pojedynczym fazowcem. Uważnie mnie słuchali, uzyskiwali tyle informacji, ile mog­li, i wracali do patrolowania przestrzeni kosmicznej. Nikt nie miał poczucia, że marnuje czas.

      W prawdziwej wojnie piękne było to, że w końcu wszyscy mieliśmy wspólny cel. Chcieliśmy przetrwać, utrzymać przy życiu mieszkańców Ziemi. W relacjach między oficerami było więcej szacunku i lojalności. Wątpiłem, aby miało to potrwać przez lata, ale wątpiłem też, aby admirał Fex czekał aż tyle, zanim ponownie nas odwiedzi.

      Gdy już skończyłem omawiać z każdą załogą scenariusze i oglądać nagrania, zaczynała się moja ulubiona część szkolenia. Kazałem uczestnikom przechodzić sytuacje, których sam doświadczyłem wśród rebelianckich Kherów.

      Można nazwać mnie okrutnym, bo umieszczałem młodych oficerów na zwieńczonej kopułą arenie i dawałem im prymitywną broń. Musieli nauczyć się nie tylko walczyć, ale i myśleć jak Kherowie.

      Pierwsza runda zaczynała się zawsze od ustawienia całej grupy w krąg. Zwykle było nas piętnaścioro. Fazowce obsługiwały trzy grupy załóg mostka, działające w ośmiogodzinnych zmianach. Wyglądało to lepiej, niż kiedy lataliśmy „Młotem”. Z uwagi na konstrukcję okrętu mieliśmy dwunastogodzinne zmiany i po paru tygodniach w kosmosie ogarniało nas zmęczenie.

      Na początek kazałem każdemu przebrać się w kombinezon roboczy. Następnie podawałem im kije i wygłaszałem krótką przemowę.

      – Dobrze, nie jesteście już na Ziemi. Jesteście we flocie Kherów. Działają zupełnie inaczej niż my. Dyscyplina jest luźniejsza. Nie walczą w szeregu, jak nas się uczy.

      Wszyscy uważnie mi się przyglądali. Słyszeli o tym, ale bez szczegółów. Starałem się, aby wszystko otaczała aura pewnej tajemnicy. Dzięki temu doświadczenie było bardziej realistyczne.

      – Tylko jedno z was wyjdzie spod tej kopuły o włas­nych siłach. – Przyglądałem się surowym wzrokiem każdemu z nich. – Dlaczego? Bo gdy tylko dam znak, będziecie bić się do upadłego.

      Patrzyli niepewnie po sobie. W naturalny sposób szacowali zagrożenie. W prowadzonej właśnie grupie zauważyłem nieco wahania. Od razu to rozpoznałem. Nasi żołnierze byli przyzwyczajeni do spełniania rozkazów wyższych stopniem. Jak chorąży miał traktować walczącego z nim komandora?

      – Nie martwcie się tu o stopnie. Teraz należycie do floty Kherów, musicie zasłużyć na szarżę. Po ukończeniu szkolenia wrócicie na swoje wcześniejsze stanowiska, ale nieco mądrzejsi. Starsi oficerowie zapewniają, że nie będą żywić urazy. Nikogo nie spotkają nieprzyjemności za to, co się tu wydarzy.

      Najstarszy mężczyzna w grupie, w stopniu komandora, skinął głową, gdy na niego spojrzałem. Miał nieco wystający brzuch, ale w jego oczach widać było determinację. Nie dało się stwierdzić, kto będzie najzacieklejszy, zanim nie zacznie się akcja.

      Sam również skinąłem głową do komandora i ruszyłem dookoła grupy. Wzrok miałem nieco spuszczony, na wypadek gdyby ktoś próbował zaatakować

Скачать книгу