Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa - B.V. Larson страница 11

Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa - B.V. Larson Rebel fleet

Скачать книгу

była oczywista.

      – Ale wciąż – ciągnął – potrafię dobrze oceniać charakter człowieka. Podczas gdy przez całe popołudnie moi koledzy przyciskali was i badali jak egzotyczne okazy, ja stałem z boku i próbowałem ocenić panów właśnie pod tym względem. Chcą panowie wiedzieć, do jakich wniosków doszedłem?

      – Bardzo chętnie, panie admirale – odparł Vega.

      Clemens zachichotał i pokręcił głową.

      – Nawet kłamiesz pan z entuzjazmem, Vega. W każdym razie zobaczyłem prawdziwą kompetencję. Obejrzałem niektóre z nagrań waszych interakcji w centrum operacyjnym i podobało mi się to, co widziałem. Dobrze razem pracujecie. Reszta wyglądała, jakby ktoś właśnie przejechał im się po kutasach.

      – Cóż, to nieco wulgarne porównanie, sir – odparł Vega – ale nie powiem, że nieadekwatne. Na ich obronę powiem, że mój zespół to dobrzy ludzie. Po prostu nie mieli wcześniej okazji działać w warunkach bitwy kosmicznej.

      – No tak… Ale pan miał, kapitanie ­Blake? Prawda?

      – Kilkakrotnie, panie admirale.

      – No właśnie. I widać było pańską kompetencję, nawet przez wszystkie pańskie krętactwa. Potrzeba mi tej kompetencji, ­Blake.

      Zacząłem mieć złe przeczucia. Miałem nadzieję, że w końcu dostanę dowództwo nad okrętem, ale chyba się na to nie zapowiadało.

      – Dziękuję, sir – mruknąłem.

      – Oto, jak będzie. Spotkam się z pewnym oporem, ale ostatecznie dopnę swego. Pan, generale Vega, pozostanie dowódcą operacyjnym Dowództwa Wojsk Kosmicznych. Dostanie pan drobny awansik, przez co będzie pan najwyższym rangą oficerem w naszych nowych siłach.

      Vedze nieco opadła szczęka, ale jakoś się opanował.

      – Sir, całą swoją karierę służę w lotnictwie.

      – Wiem, ale jak już mówiłem, potrzebujemy pana. Gdy z waszej marynarki wydzielono marines, a lotnictwo z armii, jak pan myśli, skąd się wzięli pierwsi oficerowie?

      – Zdaję sobie sprawę z precedensów historycznych, panie admirale. Po prostu… to lekki szok.

      – Weźże się pan w garść. Kosmici niemal usmażyli dzisiaj Ziemię. A przynajmniej tak mi się zdaje.

      Nie kłóciliśmy się z nim. Może nawet miał rację. Uważałem, że Fex przybył, aby zdominować Ziemię, a nie wybić ludzkość, ale zagrożenie wciąż było rzeczywiste.

      – Spotkam się z oporem – powtórzył admirał – ale tak właśnie będzie. A pan, ­Blake, ponoć ma tu zostać instruktorem. Czy to prawda?

      – Złożono mi taką propozycję, panie admirale.

      – Co za zbrodnia. Nie pasuje pan na gryzipiórka. Jest pan oficerem liniowym w nowych siłach zbrojnych. Dobrze współpracował pan z Vegą na każdym kroku. Do czasu, aż zapewnię panu odpowiednie miejsce, proszę pozostać u jego boku i wspierać go tak jak dziś. Proszę polegać na sobie nawzajem, panowie. Dobra z was drużyna.

      Vega i ja spojrzeliśmy po sobie, nieco zaskoczeni. Nie spodziewaliśmy się takiej zmiany naszych relacji.

      Vega powoli skinął głową.

      – Dobrze, jakoś to przeżyję. ­Blake okazał dziś prawdziwą dojrzałość i rzeczywiście był pomocny. Ale wolałem, by przekazał dalej swoje doświadczenie, a nie dał się zabić w kosmosie. Straciliśmy dziś trzy okręty podczas jednej akcji.

      – Doskonale zdaję sobie sprawę z naszych strat – odparł Clemens. – Ale teraz Ziemia potrzebuje swoich najlepszych ludzi u steru. Co by pan zrobił, gdyby ­Blake był teraz w sali wykładowej zamiast u pańskiego boku?

      Pytanie nieco skonsternowało Vegę.

      – Zapewne to samo… – odpowiedział w końcu.

      – Bzdura! – rzucił Clemens. – Proszę nie wciskać mi takich gadek, generale. Nie jest pan na tyle dobrym kłamcą.

      Po tym stwierdzeniu wstał. Uścisnęliśmy sobie ręce i admirał wyszedł. Vega patrzył na mnie z wyraźną irytacją.

      – Wygląda na to, że obaj dostaliśmy właśnie nowy przydział. Witaj w moim zespole, ­Blake.

      – Dziękuję, admirale – odparłem z naciskiem na jego nowy tytuł.

      Skrzywił się, ale skinął głową i wyszedł. Ja zaś ruszyłem do swojej kwatery, do Mii. Chciałem się czegoś napić i iść do łóżka. Kilka osób próbowało mnie po drodze zagadać, ale gładko ich wyminąłem. Kluczem było iść równo przed siebie. Mogli podążać za mną i mówić, ale pod żadnym pozorem się nie zatrzymywałem i nie dawałem zająć sobie czasu. Ze sztucznym uśmiechem i zdawkowymi odpowiedziami jakoś się wymknąłem.

      Na szczęścia Mia wciąż nie spała i była w dobrym humorze.

      – Jesteś bohaterem – powiedziała. – Wszyscy tak mówią.

      – Ktoś powinien poinformować o tym Abramsa.

      Wydała z siebie pomruk niezadowolenia.

      – Słyszałam, jak jeden z jego ludzi nadał mu ostatnio przezwisko. Powiedział, że jest oślim kutasem. Czy to odpowiednie określenie?

      Roześmiałem się, a ona również odpowiedziała śmiechem. Potem wypiliśmy kilka drinków.

      To był długi, trudny dzień, ale wciąż pozostało mi nieco energii. Kochaliśmy się i zasnęliśmy nago, bez żadnego przykrycia.

      8

      Obudziłem się, drżąc z zimna. Zbliżał się świt i temperatura w pomieszczeniu spadła. Taki był problem z życiem w górach: wahania temperatury.

      Przykryłem Mię prześcieradłem, a sam wstałem i poszedłem do łazienki. Po drodze zatrzymałem się przy aneksie kuchennym.

      W bazie było dość ciasno. W Górach Skalistych musiały nam wystarczyć mieszkania wielkości niedużej kawalerki. Ale przynajmniej nie musiałem co rano przyjeżdżać z Colorado Springs.

      Zamknąłem lodówkę z plasterkiem kiełbasy w ustach i piwem w ręce – i wtedy go zobaczyłem.

      – Godwin? – odezwałem się. Plasterek kiełbasy spadł na podłogę z głośnym plaśnięciem.

      Podniósł ręce jakby w geście kapitulacji. Dłonie miał puste, ale w przypadku istoty takiej jak on nie znaczyło to wiele.

      Instynktownie przywaliłem mu drzwiczkami lodówki w klatkę piersiową. Jęknął lekko i cofnął się.

      – Ćśśś – szepnął. – Obudzisz Mię.

      – Tym razem cię zabiję.

Скачать книгу