Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa - B.V. Larson страница 7
– Zamknijcie się. Obaj.
Chciałem zaprotestować, jako że nic nie mówiłem, ale uznałem, że to mi nie pomoże. Skrzyżowałem ręce na piersi i patrzyłem na generała.
– Reszta z was niech mówi – dodał Vega. – Czy to się zgadza? Czy te okręty zbudowały jakieś sprytniejsze małpy… jak im tam?
– Quokowie – powiedział Abrams. – I technicznie rzecz biorąc, nie są małpami. Owszem, można ich przypisać do rzędu naczelnych, ale zgodnie z moją klasyfikacją…
– Mniejsza z tym – przerwał mu generał. – Czy odpowiedzieli na nasze sygnały? Możecie nadawać w ich języku?
– Słyszą nas, panie generale – zapewnił go jeden z oficerów komunikacyjnych. – Ale nie odpowiadają.
– Czy wysunęli jakieś żądania? Cokolwiek?
– Nie, sir.
Generał Vega masował podbródek i przyglądał się mapie. W porównaniu z Ziemią wrogie okręty wyglądały względnie niegroźnie, ale wiedziałem, że przy zwykłych jednostkach są ogromne. Każdy z nich był cięższy niż w pełni załadowany supertankowiec.
– Blake, słuchaj mnie uważnie – odezwał się Vega. – To bardzo ważne. Czy w twojej opinii te okręty to wyraźne bezpośrednie zagrożenie bezpieczeństwa Ziemi?
– Myślę, że można tak powiedzieć, panie generale.
Powoli skinął głową.
– Zgadzam się. Dlaczego się nie odzywają? Czemu bez słowa lecą powoli w naszą stronę?
Wzruszyłem ramionami.
– W tej chwili mogę jedynie spekulować…
– Owszem! – wybuchnął Abrams. – To tylko hipoteza. Musimy zebrać twarde dane, zanim podejmiemy działania, generale.
Vega uniósł dłoń.
– Wiem, doktorze. Blake, mów dalej. Dlaczego milczą?
– Czy nie tak zachowują się drapieżniki? Może chcą podkraść się bliżej, jak kot wśród wysokiej trawy. Tygrysy przed atakiem nie ryczą groźnie. Po prostu podchodzą i skaczą bez ostrzeżenia.
– Tygrysy? – spytał Abrams. – Ach, no tak, jesteś w końcu ekspertem od podobnych stworzeń.
Spojrzałem na niego z ukosa. Była to wredna aluzja do mojej dziewczyny.
Vega zignorował Abramsa i zwrócił się do mnie.
– Masz rację. Nie mamy wyjścia. Każcie fazowcom wystrzelić rakiety. Osobiście poinformuję szefów sztabów.
To mnie zaniepokoiło. Zgromadzeni oficerowie zdawali się czekać na jego rozkaz i natychmiast zaczęli się krzątać.
Wyminąłem stół i podszedłem do Vegi, zanim wyszedł z pomieszczenia.
– Sir…? Generale? Czy to nie pochopna decyzja?
– Naprawdę tak uważasz, Blake? Sam powiedziałeś, skradają się do nas. Nie przybyli, by się zaprzyjaźnić. Przyjaciele nie przylatują nieproszeni trzema okrętami bojowymi i nie lecą bezpośrednio nad nasze miasta.
– Musimy z nimi porozmawiać – nalegałem.
– Nie są zainteresowani, Blake. Jasno to pokazali.
– Czy naprawdę pan podejmuje takie decyzje samodzielnie? A co z szefami sztabów? Z politykami?
– Nie można prowadzić wojny międzyplanetarnej z parlamentu. Dostałem uprawnienia potrzebne do obrony planety.
Nieco osłupiałem.
– Więc… dowodzi pan całą flotą?
– W czasie pokoju dowodzę tą bazą. Poufnie zadecydowano, że w przypadku wojny moja rola ulegnie zmianie.
– Dlaczego to taki sekret?
– Mamy tu obcych szpiegów, Blake. Z pewnością o tym wiesz.
Pomyślałem o Godwinie i skinąłem głową.
– Nie powinniśmy mieć dużej floty kosmicznej, pamiętasz? Zbudowaliśmy fazowce w sekrecie, wbrew edyktom rebelianckich Kherów.
W końcu załapałem.
– Jest pan dowódcą zwykłej bazy przez większość czasu… aż wybuchnie wojna? Żeby zaskoczyć wroga, tak jak z fazowcami?
– Owszem. I niech Bóg ma nas w opiece, bo najgorsze właśnie chyba przed nami.
– Przynajmniej spróbujmy ich najpierw ostrzec, generale – nalegałem. – Powiedzmy im, że mają się zatrzymać albo zostaną zniszczeni.
Zamyślił się na chwilę, po czym pokręcił głową.
– To dobry pomysł, ale niepraktyczny. Te okręty mogą zniszczyć kilkanaście naszych miast, podczas gdy my będziemy stali z palcami w tyłkach. Które miasto chcesz zaryzykować?
Pytanie było niełatwe i nieco zwątpiłem w swoją rację. Na Vedze spoczywała wielka odpowiedzialność. Jego zadaniem było chronienie Ziemi. W takiej sytuacji nie mógł ryzykować.
– Posłuchaj – odezwał się, widząc wyraz mojej twarzy – doceniam twój wkład, nawet jeśli wygląda na to, że nie będzie nam potrzebny łącznik. Ale nie ja wybrałem się na ich planetę, żeby grozić cywilom. To oni najechali naszą przestrzeń.
– Proszę chociaż spróbować. Może ich pan odstraszy.
– Nasze okręty to małe jednostki zwiadowcze, Blake. Cały sens fazowca polega na niespodziewanych atakach. Jeśli im pogrozimy, stracimy jedyny atut. Wiesz o tym.
– Wiem, sir. Ale częścią siły technologii maskującej jest niepewność, jaką czuje w jej obliczu wróg. Jeśli dobrze pan to sprzeda i uwierzą, że może pan ich zniszczyć jednym rozkazem, mogą się wycofać. Fex i jego pobratymcy nie należą do najodważniejszych. Dlatego tak się skradają. Chcą to zrobić bez strat.
– Hmm… – odparł po chwili. – Nieco zmieniłeś mój punkt widzenia.
Z ulgą podszedłem razem z nim do centralnego stołu. Mina jednak nieco mi zrzedła, gdy usłyszałem jego rozkaz.
– Zniszczyć pierwszy okręt, który się zbliży. Wszystkie jednostki mają skupić na nim ogień. Każcie naszym kapitanom zmieść go z nieba i znów się przefazować.
Pozostali byli w takim samym szoku jak ja.
– Ale, sir… – ośmielił się zaprotestować jeden z obecnych – na pewno stracimy w ten sposób część z naszych