Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa - B.V. Larson страница 14
Kilku mężczyzn cofnęło się. Jeden oparł głowę o powierzchnię kopuły i krzyknął. Kij wypadł mu z rąk.
– Czekajcie! – zawołałem. – Żółty to stan przejściowy, ostrzegawczy. Czerwony oznacza początek bitwy. Poza tym – wskazałem na człowieka, który oparł się o zakrzywioną ścianę – ściany są pod napięciem. Nie dotykajcie ich, chyba że zależy wam na dodatkowej motywacji.
Z niepokojem obejrzeli się przez ramię. Teraz wszyscy głęboko oddychali i mieli szeroko otwarte oczy.
– Jakieś pytania? – spytałem, powracając na miejsce, z którego zacząłem.
Nikt się nie odzywał. I dobrze, bo podłoga właśnie zrobiła się czerwona.
W tym samym czasie symy zaczęły nas pobudzać. Nie wywoływały jednak morderczego szału, członkowie grupy czuli się raczej, jakby obudzili się z kacem w słoneczny poranek, rozkojarzeni i drażliwi.
Większość z oficerów rozproszyła się i w parach zaczęła bójkę na kije. Jeden z nich padł, ale wkrótce znów wstał. Wyglądało to żałośnie. Widać było, że brak im prawdziwej żądzy krwi.
Stałem tam również z kijem w dłoni i spoglądałem na widowisko z dezaprobatą.
– Żałosne – powiedziałem. – Może wolicie złapać się za ręce i śpiewać?
Ich dowódca w stopniu komandora do tej pory stał sam, ale był człowiekiem, który rozumiał, jak ważne są ćwiczenia. Podszedł do jednej z par i uderzył patrzącego na przeciwnika mężczyznę kijem w głowę.
Usłyszeliśmy dwa odgłosy pęknięcia – pierwszy, gdy kij uderzył w czaszkę, a drugi, gdy czaszka uderzyła mocno o podłogę. Na twarzy starszego faceta zagościł lekki uśmiech. Zanotowałem w myślach, że to jeden z tych wrednych. Jak mówiłem, niełatwo to zawczasu stwierdzić.
Człowiek, który wcześniej walczył z obecnie nieprzytomnym, skinął ostrożnie głową, jakby wyświadczono mu przysługę. Wredny komandor wyraźnie jednak miał w oczach żądzę krwi. Posmakował chwały i chciał więcej.
Symy wpływały na ludzi w różnym stopniu. Ja wciąż byłem w stanie trzeźwo myśleć. Taką miałem naturę.
Ten gość był jednak inny, wyraźnie tracił nad sobą panowanie. Zamieniał się w dzikie zwierzę. Widziałem to już wielokrotnie.
Jego kolejna ofiara też to ujrzała. Młodszy oficer cofnął się o krok, machając przed sobą kijem. Był szybszy, ale raczej nie silniejszy.
Dowódca zaś robił się coraz bardziej zły z każdym sparowanym ciosem. Chrząkał i pokazywał zęby. Zaczął głośno dyszeć, a w jego oczach lśniło szaleństwo.
Jego przeciwnik desperacko skierował kij przed siebie jak włócznię. Uderzał nim jak bagnetem. Widać było, że przeszkolono go w tej dawnej sztuce. Nogi rozstawione, pochylony do przodu, ugięte kolana, z czubkiem broni skierowanym w stronę dowódcy.
Niestety, kij nie był zaostrzony. Dowódca rzucił się naprzód i został jedynie draśnięty w policzek. Zbliżył się i zaczął uderzać własnym kijem w głowę tamtego. Po trzecim razie młodszy oficer padł na twarz.
To nie powstrzymało starego. Wyraźnie przestał nad sobą panować. Wciąż uderzał leżącego i wszyscy usłyszeliśmy trzask pękających żeber.
– Komandorze! – zawołała kobieta w stopniu porucznika, tu jednak stopnie nie miały znaczenia. Była po prostu kolejną z walczących. – Zabije go pan!
Starszy facet nie odpowiadał, tylko bił leżącego po plecach.
Kobieta spojrzała na mnie z przerażeniem. Wzruszyłem ramionami i wskazałem gestem, że komandor jest do niej odwrócony plecami. Miała idealną szansę.
Jej wyraz twarzy zmienił się. Sama też wpadła w szał. Warknęła i rzuciła się na mężczyznę. Zamachnęła się, by uderzyć go w głowę. On jednak nadal był w stanie myśleć. Zdążył ją usłyszeć, zrobić unik i podstawić jej nogę.
Przewróciła się o leżącego i potoczyła w stronę barierki. Tam zaczęła skwierczeć. Komandor roześmiał się i przytrzymał ją nogą.
Pomyślałem, że wszyscy stracili już nad sobą kontrolę. Przygotowywali się, przemyśleli taktykę, pomodlili się i zrobili pompki – ale teraz nie miało to znaczenia. Rzucali się na siebie wszędzie wokół, bijąc, gryząc, kopiąc i krzycząc.
Komandor w końcu padł, gdy dorwało go dwóch innych. Dziewczyna była nieprzytomna, dowódca także – większość już leżała na ziemi. W końcu zostało tylko dwóch. Obaj wspólnie pokonali komandora i teraz mieli zdecydować, który jest lepszy.
Zanim jednak któryś z nich zadał pierwszy cios, ten odwrócony do mnie plecami padł na ziemię. Drugi z walczących spoglądał na mnie z lekką dezorientacją.
– Nie mówiłem, że nie biorę udziału w walce – wyjaśniłem. – Właśnie mu o tym przypomniałem.
Z wyciem rzucił się na mnie.
To było moje największe wyzwanie tego dnia. Byłem gotów i nie odniosłem do tej pory żadnych obrażeń, ale ten zwalisty facet wyraźnie wiedział, jak walczyć.
Nasze kije zderzyły się. Przez jakieś trzydzieści sekund parowaliśmy swoje ciosy. W końcu udało mi się uderzyć go w palce. Było to legalne zagranie – tak naprawdę przecież nie obowiązywały żadne zasady.
Mimo wszystko mój przeciwnik nie puszczał kija. Trzymał go jednak dużo słabiej. Gdy po raz kolejny zablokował mój cios, broń wypadła mu z ręki, a moja trafiła go w skroń.
Upadł i podłoga powoli zrobiła się żółta, a następnie zielona.
Oddychając ciężko, zasalutowałem tym, którzy wciąż byli w stanie się ruszać.
– Dobra robota – powiedziałem. – To koniec dzisiejszych zajęć. Wszyscy zdaliście egzamin. Jak obiecałem, ostatni trzej z walczących otrzymają po punkcie statusu we Flocie Rebeliantów.
Usłyszałem pomruk, ale nikt mi nie podziękował.
– I jeszcze jedno. Nie mówcie nikomu, jak to się kończy. Nie pozwólcie, aby inne załogi miały łatwiej. Niech przejdą szkolenie tak jak wy.
– Święta racja – usłyszałem mamrotanie z podłogi.
Ku mojemu zaskoczeniu słowa dochodziły z zakrwawionych ust komandora.
10
Minęły trzy tygodnie, wreszcie cały miesiąc, który dał nam Godwin. Nie oznacza to, że przestaliśmy się martwić. Przeciwnie – wiedza, że wróg się spóźnia, pogarszała sytuację. Atmosfera w Dowództwie Wojsk Kosmicznych zrobiła